Przyzwyczailiśmy się już do restrykcji, np. do tego, że trzeba być w maseczce w samolocie, na lotnisku, podczas transferu czy w częściach wspólnych hotelu. To, co wydawało się niemożliwe, jeśli chodzi o podróże na początku pandemii, teraz jest elementem życia. Jest to widoczne, kiedy patrzymy na dane dotyczące popytu na usługi turystyczne.
Właśnie – jaki jest obecnie poziom popytu na usługi turystyczne? Jak mu daleko do poziomu sprzed pandemii?
Myślę, że w tym roku popyt ten osiągnie 65 proc. poziomu z 2019 r. Polacy najmniej bojaźliwie podchodzą do ruchu turystycznego. Nie boimy się kryzysowych sytuacji. I słusznie, bo chociaż nam się wydaje, że jest inaczej, turystyka jest obecnie bezpieczniejsza, niż była. Wolałbym, żeby niektóre standardy wprowadzone podczas pandemii, np. dezynfekcja stołów, pozostały na stałe. To będzie wpływało na większe bezpieczeństwo sanitarne podczas wypoczynku. Ponieważ ruch turystyczny osłabł, wyższy jest też komfort wypoczynku i zwiedzania. W hotelach, miejscowościach turystycznych, odwiedzanych zabytkach czy muzeach jest mniej ludzi. Wbrew pozorom to dobry czas na podróże.
Mamy już sporą wiedzę o koronawirusie. Wiemy, jak się zachowuje; mamy opracowane procedury sanitarne i jesteśmy do nich przyzwyczajeni. To już normalne, że co drugi leżak na plaży musi być wolny, by zachować dystans społeczny. Muszę powiedzieć, że turyści zachowują się odpowiedzialnie. Ostatnio nawet przedstawiciele niemieckiej branży turystycznej apelowali: drink smakuje tak samo, jeśli zachowujemy dystans społeczny. Przyłączam się do tego apelu.
A jak pandemia się przekłada na ceny? Podskoczyły?
Różnie. Z jednej strony hotelarze na początku sezonu obniżyli ceny. Kontraktowali na ten sezon niższe ceny niż kiedyś. Z drugiej strony ceny są dostosowywane do aktualnego popytu. W niektórych miejscach są więc niższe niż przed pandemią, ale są też i wyższe. Na przykład na weekend majowy ceny przelotów na Teneryfę były dwa razy wyższe niż przed pandemią.