Tak jak i oni Michaił Babicz również nie miał styczności z dyplomacją. Za to podobnie jak Władimir Putin do rosyjskiej polityki przyszedł z KGB.
Białoruskie i rosyjskie media nieprzypadkowo przypominają imperialną historię Rosji. Pod koniec XVIII wieku było czterdziestu generałów-gubernatorów, którzy bezpośrednio podlegali carowi. Wysyłano ich zarówno do regionów wewnątrz kraju, jak i na tereny podbite. Nie mieli nic wspólnego z dyplomacją. Ich zadaniem było trzymanie sytuacji pod kontrolą, tłumienie wszelkich aspiracji narodowościowych i raportowanie monarchom w Petersburgu.
Babicza w listopadzie 2002 roku prezydent Putin mianował na stanowisko premiera rządu przejściowego zrujnowanej po dwóch wojnach Czeczenii. Następnie przez dwie kadencji był deputowanym Dumy, gdzie zastępował szefa w komisji ds. obrony i służb specjalnych. Na polecenie Putina stał nawet na czele komisji państwowej, która zajmowała się likwidacją broni chemicznej w Rosji.
Przez ostatnie prawie siedem lat był przedstawicielem prezydenta w Nadwołżańskim Okręgu Federalnym, w skład którego wchodzą m.in. muzułmańskie regiony: Tatarstan, Baszkortostan i Czuwaszja. Wysłano go tam, by walczył z korupcją, z którą nie radziły sobie lokalne władze.
Kilka dni temu Putin niespodziewanie mianował go na stanowisko ambasadora na Białorusi, a jednocześnie został on przedstawicielem Kremla ds. współpracy gospodarczej z tym krajem. Oznacza to, że, podobnie jak carscy generałowie-gubernatorzy, nie będzie podlegał szefowi dyplomacji, lecz bezpośrednio prezydentowi. Do tego Babicz ma tytuł radcy państwowego 1 klasy, co równa się stopniowi generała-pułkownika w wojsku lub admirała w marynarce. Początkowo miał zostać ambasadorem w Kijowie, lecz ukraińskie władze kategorycznie odrzuciły jego kandydaturę. Władze w Mińsku problemu nie widzą i liczą, że jeden z najbardziej zaufanych ludzi rosyjskiego prezydenta będzie sprzyjał „zwiększeniu współpracy gospodarczej".