Pakt nie jest traktatem w rozumieniu prawa międzynarodowego, jego przyjęcie nie jest więc równoznaczne z zobowiązaniem sygnatariuszy do stosowania zawartych w nim regulacji. Całość mieści się na 34 stronach maszynopisu. Zawarto w nim szereg zasad dotyczących legalnej migracji, zagrożeń dla ich bezpieczeństwa oraz działań zapobiegających przemytowi migrantów, a także handlowi ludzi.

Kilkanaście państw, w tym Polska, uczestniczących w początkowej fazie negocjacji zdecydowało się wycofać z paktu. Głównym argumentem jego przeciwników jest obawa o utratę suwerenności państwowej. Miałoby to być konsekwencją rozszerzającej wykładni zawartych w pakcie postanowień, o których stosowanie mogłyby się pokusić sądy.

Taką argumentacją posłużyła się flamandzka prawicowa partia N-VA, opuszczając w sobotę koalicję rządową na znak protestu premiera Belgii Charlesa Michela, który zdecydował o podpisaniu paktu.

Polska słowami ministra Joachima Brudzińskiego wyjaśniła już kilka tygodni wcześniej, że nie jest zainteresowana przyjęciem paktu, gdyż może stać się zachętą do nielegalnej migracji i nie gwarantuje bezpieczeństwa kraju. Zdaniem administracji prezydenta Donalda Trumpa pakt nie jest niczym innym jak „dokumentem promigracyjnym". Wielu przeciwników paktu wskazuje na brak wyraźnych różnic w podejściu do imigrantów i uchodźców.

W sumie kilkanaście państw nie wysłało swych przedstawicieli do Marrakeszu. Prócz Polski i Austrii Australia, Bułgaria, Chile, Chorwacja, Czechy, Dominikana, Estonia, Węgry, Włochy, Izrael, Łotwa, Litwa, Słowacja, Szwajcaria, USA. Pojawiła się kanclerz Angela Merkel, która wspierała pakt imigracyjny od samego początku. – Jej obecność na konferencji w Maroku jest zamierzonym wyraźnym sygnałem dla europejskich populistów – twierdzi „Der Spiegel". ONZ przygotowuje podobny dokument dotyczący uchodźców.