Węgierski Fidesz i rumuńska PSD to czarne owce swoich europejskich rodzin politycznych, odpowiednio chadeckiej Europejskiej Partii Ludowej (EPL) i Partii Europejskich Socjalistów (PES). Za ataki na praworządność, wolne media i Uniwersytet Środkowoeuropejski EPL zawiesiła w marcu Fidesz do czasu przedstawienia raportu przez grupę mędrców, która składa się z Hermana Van Rompuya, byłego szefa Rady Europejskiej, Hansa Geerta Poetteringa, byłego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, oraz Wolfganga Schüssela, ekskanclerza Austrii.
Miesiąc później za ataki na sądownictwo i próby sabotowania walki z korupcją polityków kontakty z rumuńską PSD zawiesili europejscy socjaliści. Ta decyzja jest tymczasowa, w czerwcu ma się odbyć kolejna dyskusja na ten temat. Ale wizja znalezienia się na marginesie europejskiego życia politycznego już skłoniła obie partie do przyjaznych gestów.
Najpierw w ubiegłym tygodniu Viktor Orbán zapowiedział, że choć ceni Mattea Salviniego, lidera włoskiej Ligi, to jednak nie przyłączy się do tworzonej przez niego grupy eurosceptycznej w nowym PE. – Nie widzę wielkiej szansy na współpracę na poziomie partyjnym czy w ramach wspólnej grupy – powiedział szef gabinetu węgierskiego premiera w czwartek.
W tym samym wywiadzie dla agencji Reuters doradca Orbána ogłosił wycofanie się kontrowersyjnej reformy, której celem było stworzenie sądów administracyjnych podlegających wprost ministrowi sprawiedliwości. Projekt był krytykowany przez Komisję Wenecką, uważnie przygląda mu się Komisja Europejska. Gergely Gulyas przekonuje, że nowe prawo zgodne jest ze standardami europejskimi, ale mimo wszystko rząd na razie z niego rezygnuje, bo ryzyko sporu na wzór polski jest zbyt wielkie.
Pytanie, czy to wystarczy EPL do przyznania Fideszowi z powrotem pełni praw. I bez Węgrów EPL jest największą frakcją, a obciążenie wizerunkowe jest poważne w sytuacji, gdy EPL planuje rozmowy o szerokiej koalicji z liberałami, socjalistami czy Zielonymi.