Rzeczpospolita: Zaraz po tym, gdy Amerykanie rozpoczęli budowę w Redzikowie bazy tarczy antyrakietowej, Władimir Putin znów zagroził Polsce: teraz się przekonacie, co to znaczy być na celowniku rosyjskich rakiet. Trzeba brać na poważnie słowa rosyjskiego prezydenta?
Jens Stoltenberg: Te oświadczenia składają się już w sekwencję, którą obserwujemy od pewnego czasu. Rosja staje się coraz bardziej asertywna, inwestuje ogromne fundusze w uzbrojenie, prowadzi na coraz większą skalę ćwiczenia wojskowe, modernizuje armię. Jednocześnie Moskwa pokazała, że jest gotowa użyć sił zbrojnych, aby po raz pierwszy od końca zimnej wojny zmienić granice w Europie. Ale właśnie dlatego NATO dostosowuje się do tego zagrożenia. Wzmacniamy nasze siły zbrojne na skalę niespotykaną od ćwierć wieku, w szczególności na wschodniej flance sojuszu, w tym w Polsce. Zwiększamy także siły szybkiego reagowania: to już 40 tys. żołnierzy, trzykrotnie więcej niż do tej pory. Przeprowadzamy coraz więcej ćwiczeń, w tym w krajach bałtyckich i na Morzu Czarnym. Postanowiliśmy rozwinąć infrastrukturę wojskową, rozmieścimy więcej sprzętu. Wszystko to jest odpowiedzią na wspomnianą rosnącą asertywność Rosji, czego oświadczenie Putina jest kolejnym przykładem.
Rand Corporation, jedna z najbardziej szanowanych instytucji analitycznych w USA, twierdzi jednak, że mimo opisanego przez pana wzmocnienia NATO Rosja będzie potrzebowała maksymalnie trzech dni, aby zająć kraje bałtyckie i znaczną część Polski. Czy NATO w pierwszej fazie konfliktu chce się wycofać do Niemiec i dopiero później próbować odbić Polskę i kraje bałtyckie?
Po pierwsze, nie obserwujemy żadnego bezpośredniego zagrożenia dla któregoś z krajów NATO, wliczając w to Polskę i kraje bałtyckie. Po wtóre, nasza obrona nie opiera się tylko na wysuniętych oddziałach. To zaledwie jeden element. Jeśli zajdzie taka potrzeba, te wysunięte oddziały mogą zostać w każdej chwili wzmocnione. Gdy pojawią się jakieś niepokojące sygnały, napięcie zacznie narastać, rozlokujemy prewencyjnie dodatkowe siły. Wielonarodowe oddziały zostały już teraz rozmieszczone na flance wschodniej, bo chcemy wysłać bardzo jasny sygnał, że atak na któregokolwiek sojusznika – Polskę, państwa bałtyckie – nie będzie atakiem jedynie na ten jeden kraj sojuszniczy, ale uruchomi odpowiedź całego NATO. To znak naszej jedności, solidarności, ucieleśnienie motta NATO: wszyscy za jednego, jeden za wszystkich. Ale ta forpoczta jest ważna także dlatego, że ułatwi ewentualne wzmocnienie obrony NATO. Nie możemy też zapomnieć, że poza siłami sojuszu mamy wojska narodowe danego kraju. Dodatkowo rozbudowujemy w tym regionie infrastrukturę wojskową. Dopiero to wszystko razem wzięte pozwala na odstraszenie ewentualnego wroga, dzięki czemu chcemy uniknąć wojny, a nie ją wygrać. NATO z ogromnym powodzeniem udaje się to osiągnąć od dziesiątek lat.
Skoro, jak pan mówi, nie ma bezpośredniego zagrożenia dla Polski ze strony Moskwy, to znaczy, że Rosjanie jeszcze nie rozlokowali broni jądrowej w obwodzie kaliningradzkim?