We wtorek późnym wieczorem, bez ostrzeżenia władz w Paryżu i na tydzień przed przyjazdem do Warszawy prezydenta François Hollande'a, rząd zerwał rozmowy z francuskim Airbusem o zakupie śmigłowców Caracal.

Dla Hollande'a caracale były więcej niż kontraktem wojskowym. Raczej testem, na ile poważnie nasz kraj traktuje budowę europejskiej polityki obronnej. W Paryżu uważa się, że Unia nie będzie miała własnych sił zbrojnych, jeśli nie zacznie integrować przemysłu zbrojeniowego. Francja, największa potęga wojskowa Unii, w tym planie szczególną rolę widziała dla Polski, jednego z nielicznych krajów Wspólnoty, które poważnie traktują obronę.

Po agresji Rosji na Ukrainę Polska musiała postawić na jeszcze bliższą współpracę wojskową z USA. Macierewicz słusznie potwierdził więc decyzję swojego poprzednika o kontrakcie – jeszcze większym niż na caracale – dla Raytheona na zakup systemu obrony powietrznej. To przyczyniło się do sukcesu lipcowego szczytu NATO i decyzji Baracka Obamy o zasadniczym zwiększeniu obecności Amerykanów w Polsce.

Ale Ameryka jest daleko, niedawno próbowała „resetu" z Rosją i nie wiadomo, kto będzie nią rządził po listopadowych wyborach. Warto więc mieć drugą polisę ubezpieczeniową w postaci europejskiej polityki obronnej.

Niedawno o takiej konieczności, a nawet o budowie europejskiej armii, mówił w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" sam Jarosław Kaczyński. Dziś wygląda na to, że albo był to tylko chwyt retoryczny, albo prezes PiS nie kontroluje już swoich ministrów. >B4