W środę sąd w leżącym prawie tysiąc kilometrów od Moskwy Kirowie skazał Aleksieja Nawalnego, opozycjonistę i wpływowego blogera, na pięć lat pozbawienia wolności w zawieszeniu.
– Nawalny zorganizował kradzież cudzego majątku – stwierdził sędzia. Chodzi o defraudacje 16 mln rubli (równowartość 960 tys. zł) z państwowej spółki Kirowles, której, według sądu, opozycjonista miał się dopuścić w 2009 roku, gdy pełnił funkcję doradcy gubernatora obwodu kirowskiego Nikity Biełycha (obecnie przebywa w areszcie śledczym, w lipcu został zdymisjonowany i oskarżony o korupcję). Oprócz tego sąd zobowiązał Nawalnego do zapłacenia na rzecz państwa 500 tys. rubli (około 30 tys. złotych).
W ten sposób sąd w Kirowie powtórzył wyrok, który zapadł jeszcze w 2013 roku. W listopadzie Nawalny odwołał się od wyroku do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, po czym Sąd Najwyższy Rosji skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia.
Niewygodny konkurent
W ubiegłym roku Aleksiej Nawalny oświadczył, że wystartuje w wyborach prezydenckich w 2018. Opozycjonista obiecał, że zaangażuje nawet 100 tys. obserwatorów, którzy będą patrzeć na ręce członkom komisji wyborczej.
Ale już pod koniec grudnia niezależna telewizja Dożdż informowała, że Kremlowi pomysł nieszczególnie się podoba. Stacja, powołując się na wysokiej rangi źródło, podała, że administracja rosyjskiego prezydenta w udziale opozycjonisty w wyborach „widzi więcej minusów niż plusów". Według tych doniesień jedynym plusem byłoby to, że obecność Nawalnego na listach wyborczych mogłaby przyczynić się do zwiększenia frekwencji. Ale decyzja sądu w Kirowie świadczy o tym, że Kreml postanowił nie ryzykować. Prawomocny wyrok blokuje opozycjoniście drogę do udziału w wyborach prezydenckich.