– Prosimy pana prezydenta, by zrezygnował ze swych pełnomocnictw – zwrócił się wcześniej grzecznie do szefa państwa pełniący obowiązki dowódcy boliwijskiej armii generał Williams Kaliman Romero.
Po 14 latach rządów Morales odleciał w niedzielę ze swej rezydencji w rodzinnej Cochabamba, znajdującej się w centralnej części kraju. Według miejscowych mediów przed odlotem pilot prosił władze sąsiedniej Argentyny o zgodę na lądowanie, ale Buenos Aires odmówiło. Nie uchroniło to Argentyny od kłopotów, bowiem w stolicy kraju doszło do manifestacji miejscowych Boliwijczyków zarówno popierających Moralesa, jak i sprzeciwiających się jemu.
Kilka godzin po wyjeździe szefa państwa manifestanci zdemolowali jego rezydencję w Cochabamba. Generał Kaliman poinformował, że „boliwijskie siły zbrojne przeprowadziły lotnicze i naziemne operacje dla neutralizacji zbrojnych grup, działających bezprawnie", ale nie wiadomo, kto padł ofiarą tych działań.
Indianin z plemienia Ajmara, prezydent Morales, był w Ameryce Łacińskiej symbolem emancypacji rodowitych mieszkańców kontynentu. Pochodził z biednej rodziny z prowincji Cochabamba – spośród sześciorga jego rodzeństwa czworo zmarło z głodu w dzieciństwie. W rejonie, w którym się urodził jeszcze na początku lat 90. nikt nie miał elektryczności, a jedynie 2,5 proc. mieszkańców miało bieżącą wodę i kanalizację.
W młodości uprawiał kokę – tradycyjne zajęcie Indian z Boliwii, szybko wchodząc w konflikt z miejscowym establishmentem, który wspierał amerykańską politykę likwidacji tych upraw. W rezultacie energiczny Indianin stał się politycznym wyrazicielem interesów wszystkich boliwijskich chłopów, a w 2002 roku po raz pierwszy stanął do wyborów prezydenckich. Zaskoczył wszystkich, startując z poparciem 4 proc. wyborców i mimo to zajmując drugie miejsce z pięciokrotnie większą ilością głosów. Po wyborach Morales złośliwie dziękował ówczesnemu ambasadorowi USA w La Paz za ostre ataki propagandowe, w których dyplomata nazywał Indianina „kryminalistą".