W próbach budowy "nowego patriotyzmu" wcześniej kultywowana spuścizna historyczna pokazywana była jako czarna otchłań, od której musimy odejść jak najdalej, żebyśmy byli szczęśliwi i bezpieczni. Wspólnym wysiłkiem mediów, dzisiejszej klasy politycznej oraz postkomunistycznej szkoły tradycja obywatelska I Rzeczypospolitej została skojarzona skutecznie z najbardziej wulgarnym stereotypem anarchii, warcholstwa, rokoszu – "polskiego piekła", krótko mówiąc. Doświadczenie "Solidarności" zostało w tej perspektywie zreinterpretowane jako kolejny rozdział w dziejach owego szczególnego polskiego nierządu. Cały okres walk o niepodległość stał się kroniką coraz mniej zrozumiałej martyrologii (podszytej pytaniem o wpisane w nią "dzieje głupoty polskiej"). Pod piórem publicystów, historyków amatorów spotężniał jednocześnie demon polskiej przeszłości: rozwój nacjonalizmu, który jakby stawał się coraz bardziej osobistym wynalazkiem Romana Dmowskiego, elementem patologicznej specyfiki polskiej w każdym razie, nie zaś częścią ogólnoeuropejskiego zjawiska modernizacji, z której wyrosły wszystkie nowoczesne nacjonalizmy i narody. W końcu polska walka o słuszną sprawę – w wieku XIX, w I wojnie, w roku 1920, w czasie II wojny, przeciw narzuconemu komunizmowi – okazała się nic nieznaczącym tłem dla dziejów polskich zbrodni, z przyrodzonym podobno naszej wspólnocie antysemityzmem na czele.
Młodsze pokolenie, wychowane w III RP, uczono praktycznie ucieczki od polskości. Uciec – ale dokąd? Niektórzy wierzą, że zjednoczona Europa da nam szansę takiej ucieczki. W interesującym tekście, jaki przeczytałem kiedyś w jednym z tygodników (pod charakterystycznym tytułem, "Czy polskość jest nam potrzebna?"), nadzieje na możliwość oderwania się od Polski zostały jednak zakwestionowane. W owym artykule, ludzi, którzy żywią tego rodzaju nadzieje, nazwano "ambitnymi". Drugą, bez porównania liczniejszą grupę tworzą "bezradni". Ci szans nie widzą, by swój garbaty, polski los odmienić. "Ambitni" chętnie zerwą więź wszelkiej wspólnoty z "bezradnymi" (polską wsią, polskim robotnikiem, dużą częścią inteligenckiej budżetówki także), byle tylko uzyskać akceptację swojej równoprawnej pozycji w lepszym, europejskim świecie. Zerwać tę więź nie jest tak trudno. Mentalnie przez ten proces przeszła "w tym kraju" niemała już część elit polityczno-biznesowych i kulturalnych.
Wspólnotę narodową łączyć może anamneza – przypomnienie tego, co wielkie i wzniosłe we wspólnej przeszłości. Spoiwem wspólnoty może być także kuszący projekt przyszłości – natchnienie obietnicą, która łączy wszystkich członków wspólnoty. Nasz "nowy patriotyzm" przekreśla zdecydowanie pierwszą z tych dwóch perspektyw. Druga pozostaje z całą pewnością nie dość porywająca, by spełnić swoją integrującą funkcję: wizja lepszej jakości produktów made in Poland, poprawy stanu dróg w Polsce, zmniejszenia korupcji w naszych urzędach, jakkolwiek niezwykle pożądana, nie wystarczy do przekonania, że warto być Polakiem, że dobrze być Polakiem.
Żeby polskość stała się znowu atrakcyjna, musi odnaleźć swoją zrozumiałą dziś misję, ideę. To samo zresztą dotyczy także europejskości, która wciąż nie może się odnaleźć w biurokratycznych strukturach Unii; to samo dotyczy w gruncie rzeczy każdego narodu. Żeby przetrwać, trzeba odnaleźć swój sens niematerialny.
Jeśli chcemy poszukać źródeł polskiego patriotyzmu – innych niż szowinizm imperium, innych niż kłamstwa z PRL, skierować powinniśmy się w stronę ideałów Rzeczypospolitej i niepodległości. W tych dwóch sprawach, które łączy jedna idea nadrzędna: wolności – kryje się to dziedzictwo, bez którego zrozumienia i podjęcia nie będziemy Polakami, nie pojmiemy siebie jako wspólnoty, w której warto być. A tylko wtedy odzyska ona swoją siłę przyciągania – tę, jaką polska wolność miała w wiekach XV – XVII dla setek rodów litewskich, ruskich, pruskich i ormiańskich, i tę, jaką odzyskała w wieku XIX (bez państwa) dla tych, których zafascynowało hasło "walki za waszą i naszą".