Magdalena Lenczowska nie pamięta ojca. W domu, w którym go zabrakło, po wyprawie pozostała tylko wiatrówka z kapturem, stary prymus i aparat fotograficzny. Dlatego film, który w cudowny sposób odnalazł się po prawie 70 latach, jest jak pocztówka z przeszłości. Czarno-białe góry. Obładowani bagażami ludzie kroczący po wąskiej ścieżce. Stada owiec. Obóz, a nim pochylony pod namiotem przy maszynie do pisania mężczyzna. Lenczowska, gdy go ujrzała, powtarzała: – Tato! Mój tato! Rusza się!
Miała trzy lata, gdy w kwietniu 1939 r. z willi na warszawskiej Saskiej Kępie wyruszyła wyprawa: Adam Karpiński, Janusz Klarner, Stefan Bernadzikiewicz i Jakub Bujak, jej ojciec. Czuć było już nadchodzącą wojnę, ale ich celem było zdobycie Nanda Devi East, szczytu o wysokości 7430 m. Żaden Polak nie stanął w Himalajach przed nimi. A oni, idąc na siedmiotysięcznik, mieli już w planach zdobycie Mount Everestu.
Hindusi wierzą, że leżące w Himalajach szczyty są siedzibami bogów. Każdy zamieszkuje jeden z nich. Nanda to imię, a właściwie jeden z siedemnastu przydomków bogini śmierci Kali. Legenda głosi, że nikt, kto wejdzie na Nanda Devi, nie umrze naturalną śmiercią, a jego ciało nie zostanie znalezione. W przypadku polskiej wyprawy proroctwo się spełniło. Choć tuż po zdobyciu szczytu Janusz Klarner zapisał: „Bogini Śmierci uznała nas widać za pątników, pobożnie odbywających pielgrzymkę, a nie świętokradców wdzierających się do jej siedziby”. Jego optymizm był przedwczesny. Późniejsze losy uczestników wyprawy mogłyby nas skłonić do mówienia o nadzwyczajnym zbiegu okoliczności. Hindusi powiedzieliby, że „klątwa bogini Kali” się spełniła.
Na filmie widać, jak Adam Karpiński, z mocną opalenizną i przerzedzoną już czupryną, pali fajkę. 42-letni kierownik wyprawy był z nich najstarszy. Za kampanię w 1920 r. dostał krzyż Virtuti Militari. Jako inżynier wyróżnił się projektem szybowca „Akar 1”. W wytwórni samolotów w Białej Podlaskiej kierował szkołą pilotażu. Był fanatykiem gór. Wymyślał coraz to nowy sprzęt wspinaczkowy. Sprawdzał na sobie w Tatrach to nowe namioty, to rakobuty. Testował także żonę. Gorliwy wyznawca filozofii Nietzschego zdecydował, że syn urodzi mu się na Mont Blanc. W tym celu z ciężarną małżonką wyprawił się w Alpy. Zamieszkał w schronisku liczącym kilka metrów kwadratowych – z drewnianą pryczą i kilkoma kocami, bez wody. Po paru dniach żona jednak zdezerterowała i syn urodził się w Turynie.
Karpiński marzył o zdobyciu Mount Everestu. W 1924 r. pisał do przyjaciela: „Może w czasach naszego wojowania pod Rawą Ruską wspominałem Ci o moich aspiracjach himalajskich?”. I donosił, że dzięki zainteresowaniu ludzi ustosunkowanych w świecie finansowym wyprawa ma szansę się urzeczywistnić. Nieustannie pisał listy do angielskich ekip wyprawiających się w Himalaje z prośbą, by zatrudniono go choćby w charakterze tragarza. Spotykał się z odmową, ale się nie poddawał. Skończyło się na Andach, dokąd dotarł w roku 1934. Niepoprawnego marzyciela i optymistę koledzy nazywali tak, jak on swój szybowiec – „Akar”.