W serialowym gabinecie luster

Karierę można zrobić szybko i bezboleśnie, małżeństwo jest mało sexy, a rozwód rodziców wcale nie szkodzi dziecku – taki przekaz płynie z polskich seriali. I widz go kupuje

Aktualizacja: 30.05.2009 18:54 Publikacja: 30.05.2009 15:06

Bohaterowie „Teraz albo nigdy” spędzają czas głównie w klubie

Bohaterowie „Teraz albo nigdy” spędzają czas głównie w klubie

Foto: TVN

W każdym parku rozrywki jedną z głównych atrakcji jest gabinet luster. W którą stronę spojrzysz, widzisz same karykatury. Podobnie ma się obraz polskiego społeczeństwa przedstawiany w rodzimych serialach. O ile jednak, wychodząc z gabinetu luster, wiemy, że to, co tam widzieliśmy, było zwykłą iluzją, o tyle w przypadku seriali często o tym zapominamy. Co więcej, ulegamy fascynacji tą iluzją i zaczynamy wierzyć, że to jest życie, jakiego pragniemy. Że tak powinno wyglądać także nasze.

Współczesne seriale są zdecydowanie inne od tych powstałych pod koniec lat 90., jak „Klan”, „Złotopolscy” czy „M jak miłość”. Różnią się przede wszystkim propagowanymi wartościami i całkowicie innym modelem życia, jaki mają do zaproponowania widzom.

[srodtytul]Życie na bogato[/srodtytul]

W serialach powstałych w ciągu ostatnich pięciu lat głównym celem życia bohaterów wydają się pieniądze. Oczywiście nikt nie mówi tego wprost, ale patrząc na cały ten luksus, w jakim żyją, można ulec złudzeniu, że właśnie bogactwo jest miernikiem życiowego sukcesu. Nie dobry mąż czy wspaniała żona, nie udane dzieci, nie wspólne święta, gdy przy stole gromadzi się wielopokoleniowa rodzina (jak w „Klanie”, „Złotopolskich” czy „M jak miłość”). Ważne są kariera, wypasione auto i apartament w centrum Warszawy.

I tak w serialu emitowanym przez TVN „Magda M.” miliony widzów z zapartym tchem nie tyle śledziły losy trzydziestoparoletniej prawniczki (bo te nie były aż tak fascynujące), ile uważnie obserwowały fryzury, ciuchy, samochody i mieszkania jej samej oraz grupy jej przyjaciół.

A było na co popatrzeć – wszystko, czym otaczali się główni bohaterowie, było bowiem z najwyższej półki. Podobnie zresztą jak w innym serialu „Teraz albo nigdy”, gdzie bohaterami również są młodzi, piękni i bogaci mieszkańcy stolicy, którzy żyją szybko, aktywnie i „na bogato”.

Widz rzadko zdaje sobie sprawę, że oglądając tego typu obrazki, przyjmuje za oczywiste, iż w dużym mieście karierę można zrobić szybko, łatwo i bezboleśnie. A w ogóle to praca jest tylko dodatkiem, tłem dla całej reszty atrakcji. – Taka wizja jest bardzo atrakcyjna szczególnie dla młodego odbiorcy, który marzy o tym, aby jak najprędzej przeskoczyć do klasy wyższej. Zwłaszcza że w serialu nie mówi się, że na pozycję zawodową trzeba sobie zapracować ciężką pracą, potem i łzami – podkreśla socjolog i medioznawca prof. Wiesław Godzic.

[srodtytul]Kluby, siłownie i bankiety[/srodtytul]

Ale nowoczesność to obok pieniędzy i kariery także określony styl życia. Wielkomiejscy 30-latkowie są więc singlami, którzy prowadzą aktywne i bardzo urozmaicone życie towarzyskie. Nie zobaczymy tu, jak po całym dniu pracy padają z nóg i jedyne, o czym marzą, to ciepła herbatka i pilot od telewizora. Zamiast tego serialowa Magda M. po pracy biegnie wraz z przyjaciółkami do fitness klubu, na basen, zajęcia z jogi lub ściankę wspinaczkową. Wszak dobry wygląd i szczupła sylwetka – przytaknie widz – to warunek konieczny sukcesu zarówno w sprawach zawodowych, jak i życiu prywatnym. W chwilach wolnych od wylewania siódmych potów na siłowni bohaterka a to uczestniczy w firmowym bankiecie, a to wybiera się na romantyczną randkę. Jakby tego było mało, znajduje jeszcze czas na charytatywną pracę w fundacji na rzecz kobiet. Bohaterowie „Teraz albo nigdy” spędzają wolny czas głównie w klubie, który jest własnością jednego z nich. No, chyba że organizują akurat wycieczkę rowerową, jeżdżą na quadach, uprawiają jogging w parku, wyjeżdżają na weekend do Krakowa lub na wakacje na Maderę.

Kto przy takim intensywnym życiu miałby czas na męża, dzieci i obiady u teściów? – W tej Warszawie to się dopiero żyje – pomyśli niejedna dziewczyna przed telewizorem, która w swoim lustrze widzi wyłącznie prozaiczne problemy typu: co jutro ugotować na obiad i o której odebrać dziecko z przedszkola.

[srodtytul]Małżeństwo nie jest sexy[/srodtytul]

Relacje rodzinne we współczesnych serialach odbiegają znacznie od tradycyjnego wzorca. Małżeństw jest niewiele, a jeśli już są, to codziennością są zdrady, romanse, które zazwyczaj kończą się szybkim i bezbolesnym rozwodem. Oczywisty wydaje się wobec tego fakt, że kiedy żona się znudzi, to czymś naturalnym jest znalezienie pocieszenie w ramionach asystentki lub koleżanki z biura. – Wiesz, mieliśmy taki gorszy okres i stało się – zwierzał się przyjacielowi jeden z bohaterów serialu „Teraz albo nigdy”.

– Często pod wpływem ulubionego serialu zaczynamy nieświadomie przyjmować za atrakcyjne to, co w nim zobaczymy. Dlatego jeśli życie singla przedstawiane jest jako atrakcyjne i wesołe, to tak też będziemy myśleć. Podobnie oglądanie seriali, w których bohaterowie romansują i rozwodzą się bez większych rozterek moralnych, może mieć wpływ na zbyt pochopne podejmowanie podobnych życiowych decyzji przez widzów – podkreśla dr Bogdan Dziobkowski, filozof z Uniwersytetu Warszawskiego.

Z rozmów serialowych bohaterów można także łatwo wywnioskować, że małżeństwo jest po prostu czymś niemodnym, mało sexy. Paradoksalnie jednak wszyscy bohaterowie rozpaczliwie poszukują miłości – i to niby tej prawdziwej, a nie takiej przypadkowej. Cóż, wygląda na to, że miłość miłością, ale żeby od razu na całe życie?

[srodtytul]Tato, weź nie chrzań[/srodtytul]

Jeśli chodzi o relacje rodzinne, to charakterystyczny jest także sposób, w jaki wielkomiejskie seriale odmalowują, a poniekąd także kształtują, relacje rodzic – dziecko. Najlepiej widać to chyba na przykładzie serialu „39 i pół”, w którym nastoletni syn traktuje niedojrzałego emocjonalnie ojca niekiedy jak kumpla, a niekiedy wręcz jak młodszego brata. Zgrozę budzi fakt, że ojciec – podstarzały rockman niemogący się pogodzić z upływem czasu – jest postacią ze wszech miar pozytywną, w przeciwieństwie do statecznego, odpowiedzialnego ojczyma, przedstawionego jako klasyczny sztywniak, który „nic nie kuma”. Dodajmy jeszcze do tego odzywki w stylu: „Tato, weź nie chrzań”, lub „Chyba ci odbiło na starość”, a granica pomiędzy liberalnym wychowaniem a brakiem szacunku coraz bardziej ulega zatarciu.

Podobny wzorzec relacji rodzic – dziecko obserwujemy także w innych tego typu serialach. Z tym że często dochodzi do tego fakt, iż rodzice są rozwiedzeni. Wówczas mamy trójkąt, w którym dziecko staje się łącznikiem między matką a ojcem, którzy początkowo nie utrzymują ze sobą kontaktów (jak w „Teraz albo nigdy”) lub którzy dzięki m.in. owym interwencjom na koniec znów się schodzą (jak w „Magdzie M.”).

Przy tym dla każdego oglądającego serial rzeczą całkowicie naturalną staje się to, że rozwód rodziców w niczym nie narusza dobra dziecka, wręcz przeciwnie – wzmaga je, bo szczęśliwy rodzic (a trwając w małżeństwie, byłby nieszczęśliwy) to dobry rodzic.

Najbardziej nowoczesną „rodzinę wielopokoleniową”, chciałoby się rzec, oglądamy jednak w „Teraz albo nigdy”. To tam jeden z bohaterów jest ojcem dwóch uroczych dziewczynek – każda ma co prawda inną mamę (jedna z nich jest Czeszką, co dodaje nowoczesności w innym wymiarze – europejskim), ale wszyscy mają ze sobą wspaniały kontakt i spotykają się na wspólnych herbatkach u babci, która nie jest taką zwykłą babcią, ale babcią nowoczesną. Taką, co to chodzi na randki i gra na giełdzie. Bo babcia, która pali w piecu i lepi pierogi, to relikt przeszłości, teraz babcie powinny surfować po Internecie, uprawiać nordic walking i biegać z wnuczkami po centrach handlowych.

[srodtytul]Gej jest okej[/srodtytul]

Symbolem osiągnięcia najwyższego stopnia cywilizacyjnego postępu jest promowanie tolerancji. Szczególnie wobec mniejszości. A już najbardziej wobec tych seksualnych. Nie mogło tego wyznacznika postępu zabraknąć także w serialach aspirujących do miana nowoczesnych. I tak w „Magdzie M.” pojawił się gej – wrażliwy fotograf, który jak wszyscy w tym serialu poszukiwał miłości swojego życia. W ogóle serial „Magda M.” był w pewnym sensie przełomowy – po raz pierwszy jednym z głównych bohaterów został homoseksualista, który ze swoją odmiennością wcale się nie krył i który otwarcie o tym opowiadał.

Dla środowisk homoseksualnych był to prezent lepszy niż 20 parad równości razem wziętych. Serial pokazał jasno i wyraźnie, że geje to fajne chłopaki, homoseksualizm nie jest chorobą ani żadnym wypaczeniem i że cywilizowani, wykształceni ludzie z dużych miast wiedzą o tym, więc i wy, widzowie, powinniście pójść za ich przykładem, wyzbywając się homofobicznych myśli.

Przesada? Chyba nie, skoro serial „Magda M.” został nagrodzony przez Fundację Równości nagrodą Hiacynt 2007 za „pierwszą postać geja w polskim serialu, który nie jest czarnym charakterem”. Okazuje się zatem, że nawet serial może stanowić oręż w walce „na rzecz tolerancji, równouprawnienia i walki z dyskryminacją”.

– Seriale wielkomiejskie pokazujące bajkowy świat są po to, by się zachwycać nieosiągalnym życiem, marzyć o nim i podziwiać je. Ale i tak większą popularnością zawsze będą się cieszyć seriale pokazujące życie klasy średniej, jak choćby „M jak miłość”, bo oglądającym, którzy sami należą do tej klasy, wydają się bliższe i bardziej realistyczne – zauważa jednak prof. Godzic.

Czy rzeczywiście owe seriale obyczajowe pokazują zwyczajne życie klasy średniej? Może kiedyś tak było. Ale skoro świat idzie z postępem, to „stare” seriale także starają się podążać z duchem czasu. I tu niestety pojawia się zgrzyt. Bo o ile w przypadku seriali z założenia nowoczesnych sos ducha czasów, czyli – de facto – politycznej poprawności, którym zostały okraszone, mdli okropnie, o tyle używany do unowocześnienia seriali starszej daty jest zwyczajnie niestrawny. I znów najlepszym przykładem jest doklejany na siłę wątek homoseksualny, ten najbardziej wiarygodny wyznacznik nowoczesności.

I tak już pięć lat temu po raz pierwszy w serialu „Klan” pojawił się homoseksualista w roli pracodawcy jednej z córek doktora Lubicza. Była to jednak postać przypadkowa, która nie zagościła w serialu na stałe. Widać za wcześnie było jeszcze na moralną rewolucję w serialowej nibylandii, toteż inne seriale także nie podchwyciły wówczas tego wątku.

Powrócił on jednak całkiem niedawno w kilku serialach jednocześnie. I tak gejem okazał się nauczyciel WF i przyjaciel jednej z bohaterek serialu „Na Wspólnej” Zbyszek. Początkowo homofobiczne kierownictwo szkoły chciało go wyrzucić, jednak za Zbyszkiem murem stanęli uczniowie.

[srodtytul]Między odbiciem a karykaturą[/srodtytul]

Rozbudowany wątek pary gejów jest także w „Barwach szczęścia” w TVP 2. Warto przypomnieć, że postać homoseksualisty pojawiła się również w kultowym „M jak miłość”, gdzie to właśnie gej rozbił małżeństwo jednej z bohaterek, rzekomo uwodząc jej męża, co okazało się nieporozumieniem, i w ten sposób gej przerodził się w postać pozytywną – przyjaciela bohaterki. – Twórcy seriali chcą iść za współczesnymi trendami, które niestety w Polsce są wtórne, bo czerpane garściami i bez głębszej refleksji z Zachodu. Nie zawsze pasuje to do naszej polskiej rzeczywistości – twierdzi dr Dziobkowski.

A prof. Godzic dodaje: – W ten sposób powstaje jakaś dziwaczna wersja sielankowego „Kubusia Puchatka” z gejem w tle.

Przyznać jednak trzeba, że mimo unowocześniania na siłę seriale obyczajowo-rodzinne są i tak bardziej wiarygodne od tych wielkomiejskich. Bo nawet jeśli oglądamy tam romanse, zdrady, rozwijające się kariery, wyzwolone kobiety i cynicznych mężczyzn, to jest to zazwyczaj równoważone przez obrazek zgodnego małżeństwa dziadków lub rodziców, u których wszyscy razem spotykają się w momentach kryzysowych, by wspólnie rozwiązywać problemy.

Tak więc na koniec i tak to rodzina okazuje się ostatnią deską ratunku i prawdziwą ostoją. Nie grupa przyjaciół od imprez (którzy, gdy któryś z bohaterów ma problem lub jest w kiepskim nastroju, zwołują resztę i albo wspólnie piją wino, oglądając ulubiony film na DVD, albo... idą na imprezę).

– Seriale to broń masowego rażenia, bo potrafią na masową skalę kształtować pewne sposoby zachowania czy modele życia w grupie swoich widzów – podsumowuje dr Bogdan Dziobkowski.

W tym wypadku słowo „masowe” pasuje jak ulał, bo seriale wielkomiejskie ogląda średnio 3,5 – 4 mln widzów. Szkoda tylko, że te kilka milionów ludzi nie zdaje sobie sprawy, że nie ma nic gorszego niż gabinet luster, w którym wszystkie zwierciadła pokazują świat będący gorszą kopią tego rzekomo lepszego – zachodniego.

W każdym parku rozrywki jedną z głównych atrakcji jest gabinet luster. W którą stronę spojrzysz, widzisz same karykatury. Podobnie ma się obraz polskiego społeczeństwa przedstawiany w rodzimych serialach. O ile jednak, wychodząc z gabinetu luster, wiemy, że to, co tam widzieliśmy, było zwykłą iluzją, o tyle w przypadku seriali często o tym zapominamy. Co więcej, ulegamy fascynacji tą iluzją i zaczynamy wierzyć, że to jest życie, jakiego pragniemy. Że tak powinno wyglądać także nasze.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Agnieszka Fihel: Migracja nie załata nam dziury w demografii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji