Teraz mamy okazję poznać tę historię w formie autobiograficznego zapisu – bezpośrednio od bohaterki pracy Ackerman.
Uprzedzam: nie jest to literatura z najwyższej półki. Ma inną zaletę – wzrusza autentyzmem. I choć Antonina Żabińska nieraz drażniła mnie nadmiernym optymizmem, nie mogłam oderwać się od książki pod bezpretensjonalnym – jak jej autorka – tytułem „Ludzie i zwierzęta”.
[ul][li]** [/li][/ul] Żona dyrektora warszawskiego zoo opowiada o dramatycznych wydarzeniach z taką prostotą, jakby postępowanie jej i męża należało do normy. Bynajmniej tak nie było. Druga wojna i czasy po „wyzwoleniu” stały się prawdziwym testem człowieczeństwa. Antonina i Jan kierowali się kodeksem moralnym, w którym nie było miejsca na własny interes. Liczyli się tylko ludzie w potrzebie oraz inne żywe stworzenia.
Żabińska była osobą obdarzoną szczególną umiejętnością. Choć nie studiowała nauk przyrodniczych, nie miała pojęcia o zwierzęcej psychologii (zresztą, taka gałąź rozwinęła się kilkadziesiąt lat później), intuicyjnie wiedziała, jak „dogadać się” z każdym zwierzakiem; jak odkarmić maleństwa pozbawione naturalnego pokarmu, jak potem wychować czworonożne sieroty w zastępstwie prawdziwych rodziców.
Anegdoty zebrane w tym i w poprzednich tomach Żabińskiej (wcześniej opublikowała trzy pozycje poświęcone hienie, rysiom i borsukowi) czyta się z frajdą i rozczuleniem. Dom szefa warszawskiego zoologu zawsze roił się od niezwykłych mieszkańców. A że przestrzeń była stosunkowo niewielka i warunki spartańskie, cała menażeria musiała współżyć z ludźmi i nawyknąć do towarzystwa innych gatunków. Pani Antonina bystrym okiem obserwowała te procesy adaptacyjne i z humorem relacjonowała.