Takiego filmu, w którym dobrzy hitlerowcy mordują złych Polaków czy Żydów, oczywiście nie ma, ale są takie, które stawiają niektórych z nich w dobrym świetle. W „Szeregowcu Ryanie” widzimy scenę, której jeszcze 20 lat wcześniej nikt nie ośmieliłby się nakręcić. Oto z bunkrów wychodzili, poddając się, niemieccy żołnierze, a nacierający alianci strzelali do nich.
[b]Bo też byli okrutni?[/b]
Okrutne jest to, co powiem: w czasie szturmu nikt nie miał głowy do brania jeńców, trzeba było biec. Zostawić ich za swoimi plecami nie można było, wziąć do niewoli też nie, więc czasem załatwiano to w ten sposób. Od niedawna produkowane są też filmy mówiące choćby część prawdy o Sowietach.
[b]Chodzi panu o „Katyń”?[/b]
„Katyń” to rzeczywiście pierwszy film, gdzie na dużą skalę pokazywana jest egzekucja dokonywana przez komunistów. Było mnóstwo filmów, które pokazywały zbrodnie SS, rozstrzeliwanie cywilów przez Niemców, ale nie komunistów.
[b]Żaden film nie przedstawiał Hitlera i Stalina jako sojuszników?[/b]
Rosjanie ułatwili to sobie w ten sposób, że większość ich filmów wojennych zaczyna się gdzieś od Stalingradu. Nawet pierwsze półtora roku wojny zniknęło! Prawda o tym, jak Związek Radziecki prowadził wojnę, przedziera się powoli.
[b]Co ma pan na myśli?[/b]
W bardzo dobrym „Wrogu u bram” z 2001 roku o Stalingradzie po raz pierwszy widziałem coś, o czym dotychczas można było tylko przeczytać, czyli stojące za nacierającymi czerwonoarmistami oddziały NKWD strzelające do tych, którzy mieli ochotę się wycofywać. Tam także po raz pierwszy pokazano, że Rosjanie mieli jeden karabin na dwóch.
[b]Jak to?[/b]
Do natarcia biegło dwóch, ale jeden bez broni. On miał podnieść broń, jeśli jego towarzysz zginął. Dla zachodniego widza to były rzeczy niesamowite. Ale to też są filmy inaczej kręcone – dużo bardziej okrutne, naturalistyczne. Tu człowiek trafiony kulą jest niemalże rozszarpywany, nie ma nic z umowności.
[b]Dawne kino było bardziej teatralne.[/b]
„Szeregowiec Ryan” pokazuje wojnę brudną, okrutną i wyzbytą romantyzmu, ale po raz pierwszy tak pokazali wojnę Petelscy w 1969 roku w „Jarzębinie czerwonej” opowiadającej o bitwie o Kołobrzeg i Wał Pomorski.
[b]Ten film zawsze będzie mi się fatalnie kojarzył.[/b]
Ze stanem wojennym, bo został pokazany w niedzielę 13 grudnia. Ja go potem nie mogłem oglądać przez kilkanaście lat. Swoją drogą w momentach przełomów nasza telewizja zawsze sięgała do filmów wojennych, bo 20 grudnia 1970 roku, gdy I sekretarzem zostawał Edward Gierek, pokazała film, który premierę kinową miał kilka miesięcy wcześniej, bo w maju 1970 roku. Mowa o dwuczęściowym „Albumie polskim” o końcu wojny i początkach Polski Ludowej.
[b]Zmieniając nieco temat, „Szeregowiec Ryan” to klasyczna superprodukcja wojenna, ale podobne filmy powstawały wcześniej.[/b]
Już w latach 60. kręcono wielkie freski historyczne pokazujące prawdziwe wydarzenia, z aktorami odtwarzającymi postaci historyczne. Pierwszą taką superprodukcją był „Najdłuższy dzień” Darryla Zanucka o lądowaniu w Normandii. On został później komputerowo pokolorowany i choć nakręcono go w 1962 roku, to jest pokazywany w telewizji do dziś.
[b]Pański ulubiony film z tej kolekcji?[/b]
„O jeden most za daleko” o operacji „Market Garden”. Już nawet nie plejada amerykańskich gwiazd, ale scena, w której startują szybowce robi na mnie kolosalne wrażenie. W „Bitwie o Anglię” rzeczywiście zgromadzono dziesiątki samolotów niemieckich i brytyjskich z 1940 roku.
[b]Przecież to film z 1969 roku.[/b]
Było to możliwe, bo – jakkolwiek dziwnie by to dzisiaj brzmiało, – messerschmitty służyły jeszcze wtedy w armii gen. Franco i je wypożyczono. Wie pan, że jedną z ról w „O jeden most za daleko” miał zagrać Roger Moore?
[b]Szczerze mówiąc, nie pamiętam nawet, czy tam nie wystąpił.[/b]
Ostatecznie nie. Na początku przeszkodą było to, że dni zdjęciowe pokrywały się z kolejnym odcinkiem „Bonda”. Kiedy „Bonda” przełożono, Moore zadzwonił do Richarda Attenborougha, ale usłyszał, że została tylko rola jednego z brytyjskich generałów. Tak bardzo chciał wystąpić w tym filmie, że zgodził się natychmiast. I stała się rzecz niezwykła – weto postawił żyjący wciąż generał, który nie zgodził się, by grał go Moore!
[b]Drogie filmy nie zawsze miały optymistyczną wymowę.[/b]
Amerykanie na „Tora! Tora! Tora!” wydali w 1970 roku 25 milionów dolarów, przypominam, 40 lat temu! Wszystko po to, by zrobić film o klęsce, pokazać, jak w ciągu godziny amerykańska flota Pacyfiku przestaje istnieć.
[b]To film bliski teoriom spiskowym.[/b]
Formalnie mówi tylko o gigantycznym nagromadzeniu błędów, ale koresponduje z myśleniem, że prezydent Roosevelt celowo pozwolił Japończykom na zniszczenie Pearl Harbour, żeby przełamać izolacjonistyczne nastroje Amerykanów i wciągnąć ich do wojny.
[b]Nie tylko Amerykanie przyznawali się na ekranie do przegranych bitew.[/b]
W Polsce najpierw w ogóle pokazywaliśmy tylko klęski. „Lotna”, „Kanał”, „Wolne miasto” to filmy, w których nas bili, poniewierali, rozstrzeliwali. Dopiero potem to się zmienia.
[b]Dlaczego?[/b]
Wpływ polityki i Marca „68, kiedy postanowiono zaprząc do propagandy patriotyzm. I wtedy pojawiają się takie filmy, jak „Kierunek Berlin”, „Ostatnie dni”, „Jarzębina czerwona” i biało-czerwona flaga łopocze na Bramie Brandenburskiej, a my ramię w ramię z Armią Czerwoną wygrywamy tę wojnę.
[b]Najpopularniejsi z tego nurtu byli „Czterej pancerni i pies”.[/b]
Film specyficzny, bo pełen nie tyle kłamstw, ile manipulacji. Jest pokazany Janek na Syberii? Jest. Poluje na tygrysa? Poluje. Ale skąd on się tam znalazł na Syberii? W PRL było takie genialne określenie „losy wojenne rzuciły go na tereny Związku Radzieckiego”. Nie było oczywiście NKWD, wywózek i deportacji, tylko losy wojenne, które rzucały w głąb ZSRR. A wie pan, że Hans Kloss był w Armii Krajowej?
[b]Pierwsze słyszę.[/b]
Mówię o poprzedzających serial odcinkach Teatru Telewizji, w których Hans Kloss współpracował z polskim państwem podziemnym i aliantami. Dopiero potem realizatorzy wyczuli koniunkturę, więc by zrealizować film, poszli w niedopowiedzenia.
[b]Chyba nie zawsze manipulacje były nieduże?[/b]
Jurij Ozierow po „Wyzwoleniu” nakręcił czteroodcinkowy fresk „Komuniści”, piękny, kolorowy, straszny film opowiadający historię światowego ruchu komunistycznego, oczywiście od czasu Stalingradu. Kogóż tam nie ma?! Gottwald, Thaelmann, Thorez, Togliatti…
[b]A z naszych?[/b]
Nie tylko Bierut i Gomułka, ale i znany działacz belgijskiego ruchu oporu Edward Gierek! Jest i Husak, i Breżniew – po prostu wszyscy. To szczyt lub dno – jak kto woli – ordynarnej propagandy komunistycznej.
[b]Były polskie filmy dorównujące temu dziełu?[/b]
Nad dwuczęściowym „Żołnierzem zwycięstwa” Wandy Jakubowskiej o generale Świerczewskim Biuro Polityczne pracowało ze dwa lata! To tam w roli Feliksa Dzierżyńskiego możemy podziwiać młodego Gustawa Holoubka.
[b]Kiedy pojawiają się komedie o II wojnie światowej?[/b]
Już w 1942 roku powstała hollywoodzka komedia Ernsta Lubitscha „Być albo nie być” o występach teatru w okupowanej Warszawie.
40 lat później nakręcono remake tego filmu z Melem Brooksem w roli głównej. Światowy rozgłos zyskał „Babette idzie na wojnę” z Brigitte Bardot, gdzie Francuzi potraktowali wojnę dość lekko.
[b]U nas trzeba było jednak poczekać.[/b]
W Polsce dopiero w latach 60. powstają „Giuseppe w Warszawie”, „Gdzie jest generał”, a kilka lat później kultowy „Jak rozpętałem II wojnę światową”.
[b]Mówimy o filmach o II wojnie światowej, ale są i filmy wojenne z innych wojen.[/b]
Z I wojną światową przynajmniej Polacy mieli problem, bo komu tu kibicować, skoro i po jednej, i po drugiej stronie walczyli rodacy?
[b]Ale takich filmów nie ma też na Zachodzie.[/b]
Z pewnością jest ich o wiele mniej, choć na przykład są „Asy przestworzy”. Wytłumaczeniem może być to, że bitwy w czasie I wojny były dużo mniej efektowne. Swoją drogą najbardziej efektowne zawsze są walki miejskie i to dobra wiadomość dla nas, bo to jest szansa na film o powstaniu warszawskim. Na polu bitwy widać wybuchy, ale nie widać ich skutków, a tu widać je od razu: wylatują okna, walą się ściany i dachy, wylatują w powietrze całe budynki…
[b]Filmy o Wietnamie miały już zupełnie inną wymowę.[/b]
Bo i wymowa tej wojny była już niejednoznaczna. Z jednej strony można przyjąć, że Amerykanie byli agresorami, z drugiej, że było to starcie świata demokratycznego z komunizmem. Napisy na murach „Nixon morderca” czy „Amerykanie do domu” były faktem w wielu miastach świata, to nie była tylko komunistyczna propaganda. Przy takich nastrojach trudno o jednoznaczne w przekazie filmy wojenne. II wojna światowa była przy tym taka prosta…
[b]Dopiero na fali patriotyzmu za Reagana pojawiają się takie filmy, jak „Rambo”.[/b]
Utrzymane znów w stylistyce westernu, w przeciwieństwie do często znakomitych filmów, takich jak „Pluton”, „Czas apokalipsy”, „Urodzony 4 lipca” czy „Łowca jeleni”, które były dużo bardziej mroczne i pesymistyczne. W nich wojna pokazana jest jednoznacznie jako zło.
[b]Co stanowi największy problem przy realizacji filmów wojennych?[/b]
Choćby skala. Zgromadzenie 2 tysięcy statystów na planie oznacza co najmniej 6 tysięcy posiłków z kateringu, setki toalet i łazienek. 300 koni to dwa wagony paszy dla nich!
Skala takiego przedsięwzięcia bywa ogromna.
[b]Kinematografie socjalistyczne miały łatwiej.[/b]
Wystarczyło w napisach końcowych pięknie podziękować stadninie koni czy jednostkom ludowego Wojska Polskiego i po kłopocie, a teraz? Zaraz byłyby rachunki nie tylko za pożyczenie czołgu, ale i za benzynę, zniszczenie dróg i wszystko.
[b]Wojsko dawało sprzęt?[/b]
Nie tylko, czasem statystowało. Gen. Tadeusz Pióro opisywał, jak to pojechał w mundurze na poligon pod Starogardem, gdzie kręcono „Krzyżaków”, przeszedł się po planie i salutowało mu całe wojsko polskie, litewskie, ruskie i krzyżackie, bo byli to młodzi żołnierze występujący w filmie, ale kostium, nie kostium – jak zobaczyli oficera, to zrywali się i salutowali.
[b]Skąd u pana to zainteresowanie kinem wojennym?[/b]
Jestem specjalistą od PRL, nie od wojen, ale od prawie 40 lat zajmuję się półamatorsko historią filmu. Marzyłem o tym, by być reżyserem. Ale dobrze się stało, bo moje pomysły były nie do zrealizowania w PRL. Zawsze chciałem robić filmy akcji i wojenne.
[b]Bo?[/b]
Każdy chłopak lubi filmy wojenne, a każdy z nas ma coś z dziecka (śmiech)
[i]—rozmawiał Robert Mazurek[/i]