Co Kościół chce utrwalić z dzieła Jana Pawła II

Jednym z paradoksów naszego widzenia Ojca Świętego było to, że często umykało nam znaczenie tych jego prac, które nie dawały się zamknąć i oprawić w efektowną fotografię

Publikacja: 30.04.2011 01:01

Gniezno, 3 czerwca 1979 r.

Gniezno, 3 czerwca 1979 r.

Foto: Forum

Red

Nazajutrz po śmierci Jana Pawła II napisałem na łamach „Rzeczpospolitej", że odchodzący papież został doświadczony nie tylko chorobą, ale i oglądaniem niepowodzenia większości spraw mocno mu leżących na sercu. To stwierdzenie zostało przyjęte bardzo kwaśno przez tych, którzy chcieli patrzeć na Kościół i świat wyłącznie przez różowe okulary.

Fakty były jednak nieubłagane, podobnie jak koniec pontyfikatu wielkich wizji i obietnic: na wierzch wychodziło fiasko starań ekumenicznych – wbrew niezliczonym gestom otwartości w instytucjach Unii Europejskiej trwał festiwal chrystofobii, którego mocnym akordem było odrzucenie zapisu o dziedzictwie chrześcijańskim w planowanej konstytucji europejskiej – mimo zaangażowania papieża w projekt politycznego jednoczenia się Europy; wyrok amerykańskiego sądu nakazujący eutanazyjne zagłodzenie Terri Schiavo przypomniał straszną twarz cywilizacji śmierci – potwierdzając najgorsze podejrzenia z encykliki „Evangelium vitae"; rozwijało się militarne zderzenie cywilizacji na linii Zachód – islam – mimo nadziei Ojca Świętego, że zatrzymają je m.in. wieloreligijne modły o pokój w Asyżu... Papieskie wezwanie z Roku Jubileuszowego do oczyszczenia Kościoła zostało zinterpretowane na ogół w sposób obłudny: przepraszano chętnie za inkwizycję i Kolumba – a milczano jak grób o pedofilskich szaleństwach części księży z lat 60., 70. i późniejszych.

To w tymże kontekście na kilka dni przed odejściem papieża kardynał Ratzinger wypowiadał w swoim wielkopiątkowym rozważaniu Drogi Krzyżowej w Koloseum te słynne słowa: „Panie, tak często Twój Kościół przypomina tonącą łódź, łódź, która nabiera wody ze wszystkich stron. (...) Przeraża nas brud na szacie i obliczu Twego Kościoła. Ale to my sami je zbrukaliśmy! To my zdradzamy Cię za każdym razem, po wszystkich wielkich słowach i szumnych gestach". Straszne słowa człowieka dobrze poinformowanego – nawet jeśli weźmie się pod uwagę, że wypowiadane w kontekście na pewno szerszym niż tylko doświadczenie jednego pokolenia.

Pamięć ludzi, pamięć Kościoła

Doprawdy, czas odchodzenia Jana Pawła II trudno określić momentem triumfu jego pasji i marzeń o świecie i Kościele: część z nich spełniło się dobre parę lat wcześniej, np. wraz z upadkiem komunizmu, za to wiele z nich obumierało od lat na jego oczach, jakby w kontraście do niewzruszonej osobistej popularności.

U kresu jednego z najdłuższych pontyfikatów na powierzchnię wychodziła dwuznaczność wielu oklasków i zachwytów, których przecież mimo różnych krytyk nie szczędzono umierającemu papieżowi w przestrzeni oficjalnej i opiniotwórczej. Rozziew między aplauzem dla osoby a akceptacją jej prawdy życia był bardzo dotkliwy – mimo że oczywiście cały czas mógł liczyć także na ludzi oddanych mu szczerze i idących za nim jako za Piotrem.

W dniach po śmierci Jana Pawła studia telewizyjne pełne były ludzi powtarzających uparcie tezę, że „naszego papieża" zapamiętamy „nie z powodu jego papieskiego nauczania lub rządów, lecz ponieważ był taki ludzki". Teza ta dość dobrze oddaje to, co jest do dziś medialnym obrazem JP2: papieża, w którym najbardziej docenia się to, że „pozostał człowiekiem". Ale czy jest to dokładnie to samo co pamięć Kościoła?

Akt beatyfikacji jest oczywiście czymś więcej niż autoryzowaniem przez Kościół określonej pamięci o kimś – niemniej w zatwierdzeniu kultu jest również obecny pewien kanon pamięci, a w nim i określony skrót najważniejszych dokonań tego, kto jest wynoszony na ołtarze.

Zaglądając do już opublikowanych na stronach internetowych Stolicy Apostolskiej tekstów liturgicznych na wspomnienie błogosławionego Jana Pawła II, uświadamiamy sobie, o jakich jego dokonaniach Kościół nie chce przestać pamiętać mimo upływu lat oraz jakimi elementami jego duchowości pragnie umacniać pobożność swoich wiernych.

W krótkiej nocie biograficznej, którą odtąd będzie miał przed oczami każdy kapłan, otwierając brewiarz lub mszał na stronie poświęconej błogosławionemu, czytamy, że „jako gorliwy pasterz otaczał szczególną troską przede wszystkim rodziny, młodzież i ludzi chorych", odbył „liczne podróże apostolskie do najdalszych zakątków świata", a „szczególnym owocem jego spuścizny duchowej są m.in.: bogate magisterium, promulgacja Katechizmu Kościoła katolickiego, kodeksu prawa kanonicznego Kościoła łacińskiego i Kościołów wschodnich".

Taki to swoisty list w butelce wysyła dzisiaj Kościół przyszłym pokoleniom wierzących na temat jednego z błogosławionych papieży. Trzeba przyznać, że główne kierunki duszpasterskich preferencji Jana Pawła II zostały uchwycone bardzo trafnie, podobnie jak jego apostolski rozmach. Rodzina, młodzież i chorzy – to rzeczywiście te grupy, które najczęściej wyróżniane były przez niego osobnymi inicjatywami i naukami.

Rzecz jasna, im dalej od śmierci Jana Pawła, tym mniej osobistych, gorących wspomnień świadków – także tych, którzy uczestniczyli w światowych dniach młodzieży, zjazdach rodzin czy w spotkaniach papieża z chorymi podczas jego pielgrzymek. Gdy jednak osypują się w proch te ludzkie reminiscencje, pozostają trwalsze od nich instytucje służące następnym pokoleniom

– dlatego jako „szczególne owoce spuścizny duchowej" Jana Pawła wymieniono właśnie to, co trwalsze niż entuzjazm pokolenia JP2: jego „bogate nauczanie" oraz wielkie księgi regulujące nauczanie wiary i prawo Kościoła.

Hermeneutyka ciągłości

Katechizm i prawo kanoniczne? Czy nie brzmi to trochę zanadto książkowo i jurydycznie przy tej osobowości papieża, spopularyzowanej przez niezliczone kwiatki? Jednym z paradoksów naszego widzenia Ojca Świętego było to, że bardzo często umykało nam znaczenie tych jego prac, które nie dawały się zamknąć i oprawić w efektowną fotografię – za to barwne fotografie urastały zbyt często nad miarę, obrastając interpretacjami na wyrost. Dlatego mało kto zdawał sobie sprawę z faktu, że wydanie katechizmu i kodeksów nie było efektem jakiejś działalności ubocznej, lecz dosłownie owocem osobistego i upartego wysiłku Jana Pawła II. I myliłby się ktoś, kto by domniemywał, że konieczność wykonania tych prac była dla wszystkich oczywista: przecież ich potrzebę kwestionowano za pomocą argumentu, że samo istnienie tych ksiąg jest reliktem przebrzmiałej ery trydenckiej. Mimo to papież doprowadzał te trudne prace do końca, siłą swojej konsekwencji.

Gdy w roku 1983 Jan Paweł II promulgował nowy kodeks prawa kanonicznego, kończył tym samym blisko dwudziestoletni okres swoistego chaosu prawnego, który niektórzy uznawali za rezygnację z rygoryzmu właściwą „Kościołowi posoborowemu". Gdy zaś w roku 1992 ogłaszał Katechizm Kościoła katolickiego, robił to wbrew opinii wielu wpływowych teologów, odrzucających pryncypialnie myśl o jednej i sprecyzowanej regule wiary dla wszystkich katolików. A przecież gorąca potrzeba obu tych instytucji – katechizmu i kodeksu – była cały czas mocno odczuwana w Kościele: czy nie świadczy o tym chociażby fakt, że gruba i dość trudna księga katechizmu stała się od razu absolutnym światowym bestsellerem?

To, że my, świadkowie tamtych wydarzeń, często nie dostrzegaliśmy w tych dwu aktach pontyfikatu ich właściwego, epokowego znaczenia, wynikało raczej ze skrzywienia w widzeniu rzeczywistości pod wpływem przekazu medialnego niż z proporcji samych rzeczy. Dzisiaj wiemy np., że stan realnego zawieszenia prawa karnego w Kościele w latach 60. – 70. zaowocował i rozluźnieniem dyscypliny duchowieństwa i wieloma nadużyciami wobec najsłabszych; natomiast brak zaktualizowanego katechizmu rzymskiego pozwolił na bałagan w katechezie, często na jej realny zanik (zwłaszcza tam, gdzie poprzednie katechizmy wyrzucono do kosza). W obu przypadkach działania Jana Pawła II chroniły największy ziemski skarb Kościoła: najmniejszych i najprostszych.

Co więcej, katechizm Jana Pawła II był nie tylko świadectwem jego troski o rzetelną katechezę, ale i jednym z mocnych przykładów tego, co dzisiaj za Benedyktem XVI nazywa się hermeneutyką ciągłości – a więc takiego objaśniania wiary, w którym ważna jest ciągłość wielowiekowej tradycji. Katechizm sięgnął ze swobodą do dokumentów tych papieży, których od czasów Vaticanum II omijano jak czarne owce za ich antyliberalne potępienia, nie w smak nowoczesności.

Obecność katechizmu i prawa kanonicznego na krótkiej liście najważniejszych dokonań może się wydać dziwna lub wręcz irytująca wszystkim tym, dla których Jan Paweł II był zawsze przede wszystkim papieżem Asyżu, wizyty w synagodze rzymskiej, wyznania grzechów Kościoła lub gestów ekumenicznych. A jednak liturgiczna pamięć Kościoła posłuży się innymi proporcjami, przy okazji definiując, kogo i z jakich przyczyn uważa  za gorliwego pasterza.

Oczywiście lista dokonań beatyfikowanego to w sumie tylko jakby otoczka – ważna zwłaszcza w przypadku pasterza dusz, ale jednak niedecydująca o istocie jego heroicznej wierności Chrystusowi: można przecież przyjąć, że istnieje i taka świętość pasterzy, która z różnych powodów nie potrafi się wylegitymować żadnymi spektakularnymi dokonaniami. Tylko wiernością Bogu.

Bez antropocentryzmu

Jak wiadomo, proces beatyfikacyjny jest właśnie po to, aby wśród wszystkich meandrów życia wychwycić ową esencję heroicznego credo. Tę wydestylowaną najważniejszą prawdę o błogosławionym zwykle umieszcza się w modlitwie, którą Kościół będzie odmawiał przy każdym jego dorocznym wspomnieniu. W przypadku błogosławionego Jana Pawła II modlitwa ta brzmi: „Boże, bogaty w miłosierdzie, z Twojej woli błogosławiony Jan Paweł II, papież, kierował całym Kościołem, spraw, prosimy, abyśmy dzięki jego nauczaniu z ufnością otworzyli nasze serca na działanie zbawczej łaski Chrystusa, jedynego Odkupiciela człowieka".

Nie ma tu słów przypadkowych, żadne nie pojawiło się tylko dlatego, że pobożne, ładne czy szablonowe. Wewnątrz schematu modlitwy o błogosławionym papieżu znalazło się najpierw nawiązanie do prawdy o Bożym Miłosierdziu (i do encykliki „Dives in misericordia" z 1980), a na końcu przypomnienie nauki, że Chrystus jest jedynym Odkupicielem człowieka (co odsyła równocześnie do pierwszej encykliki Jana Pawła z 1979: „Redemptor hominis" i do ogłoszonej na jego polecenie deklaracji „Dominus Iesus" z 2000).

Wielkich encyklik nie da się dziś czytać jako zapowiedzi tego, co „On zrobi"; trzeba je czytać jako program tego, co mamy do zrobienia pod jego patronatem

Połączenie pontyfikatu Jana Pawła z nauką o Bożym Miłosierdziu wydaje się nam dzisiaj zupełnie oczywiste – przez zaangażowanie papieża w wyniesienie na ołtarze siostry Faustyny, przez nawiązujące do jej „Dzienniczka" przejmujące słowa w Łagiewnikach w 2002, w końcu i przez powiązanie jego życia i śmierci z Niedzielą Miłosierdzia Bożego (którą sam ustanowił).

Chodzi o akcenty dające dostęp do najważniejszych, rzec można: najbardziej własnych rysów sylwetki duchowej Karola Wojtyły – Jana Pawła II. Hasło „Odkupiciel człowieka" wywołuje tu długi ciąg refleksji powiązanych centralną myślą, że integralne objęcie tego, co ludzkie, dokonuje się tylko w Chrystusie – ale jednocześnie pełna prawda o Chrystusie wymaga od Kościoła wrażliwości na bardziej ludzkie życie człowieka.

Niejako przy okazji zdajemy sobie sprawę z tej głównej motywacji, która kierowała Janem Pawłem II w rządzeniu Kościołem – a którą wyraził m.in. we wspomnianej encyklice o Bożym Miłosierdziu: „Im bardziej posłannictwo, jakie spełnia Kościół, jest skoncentrowane na człowieku, im bardziej jest, rzec można, »antropocentryczne«, tym bardziej musi potwierdzać się i urzeczywistniać teocentrycznie, to znaczy być skierowane w Jezusie Chrystusie ku Ojcu. O ile różne kierunki dziejowe i współczesne prądy ludzkiej myśli były i są skłonne rozdzielać, a nawet przeciwstawiać sobie teocentryzm i antropocentryzm, o tyle Kościół, idąc za Chrystusem, stara się wnosić w dzieje człowieka organiczne i dogłębne zespolenie obojga".

Słowa te były autokomentarzem do jednego z najbardziej znanych haseł tego pontyfikatu: „Człowiek drogą Kościoła". Dodatkowe wyjaśnienie wydało się niezbędne po tym, jak to hasło przyjęto dość powszechnie w jego głównie „antropocentrycznym" sensie, a więc niezgodnie z intencją autora, zazdrosnego także o wymiar „teocentryczny".

Nic z kołysanki

Prawdopodobnie dla nas, Polaków, słowami najmocniej kojarzącymi się z Janem Pawłem II – już na zawsze lub na długo – będą te z placu Zwycięstwa, z modlitwy o zstąpienie Ducha, aby zmienił oblicze „ziemi, tej ziemi". Jednak w skali bardziej uniwersalnej papież pozostawił po sobie w pamięci ludzkiej przede wszystkim słowa wypowiedziane w homilii na inaugurację pontyfikatu: „Nie lękajcie się!". Funkcjonują one dziś często w zupełnym oderwaniu od swego religijnego kontekstu – tak że można się było nimi posługiwać nawet do usprawiedliwiania „gejowskiej dumy" na warszawskiej Paradzie Równości.

Jednak w swoim oryginale słowa te brzmiały tak: „Nie lękajcie się! Otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi! Jego zbawczej władzy otwórzcie granice państw, ustrojów ekonomicznych i politycznych, szerokich dziedzin kultury, cywilizacji, rozwoju. Nie lękajcie się! Chrystus wie, »co jest w człowieku«. Tylko On to wie!".

Pamiętacie? Gdy słowa te padały po raz pierwszy na placu Świętego Piotra ponad 30 lat temu, papieskie non abbiate paura nie miało w sobie nic z pocieszającej kołysanki – grzmiało jak dynamit założony pod fundamenty komunizmu i innych  ustrojów wykluczających Boga.

Obejmując rządy nad całym Kościołem w 1978, Jan Paweł II miał poczucie, że prowadzi go „w nowe tysiąclecie". Odchodził po wykonaniu tej misji – a zamknięcie przez wiatr ewangeliarza na jego trumnie zdawało się zamykać także pewien wiek, wiek Jana Pawła II. Jednak i w tym nowym czasie, którego kontury ideowe i społeczne powoli się rysują i wypełniają treścią, jego obecność będzie nam potrzebna, i to nie tylko w znaczeniu sentymentalnym.

Czy te słowa zabrzmią jak grom?

Nowa obecność Jana Pawła II – teraz jako błogosławionego – zaczyna się jakby znowu pod znakiem tych samych słów, które rozpoczynały jego pontyfikat: „Otwórzcie drzwi Chrystusowi".

Z woli Stolicy Apostolskiej te właśnie słowa, wraz z całym ówczesnym rozważaniem Jana Pawła II o królewskiej władzy Chrystusa nad światem, będą teraz wracały co roku – przynajmniej do tych wszystkich, którzy w dniu wspomnienia błogosławionego Jana Pawła II będą czytali lekcję z brewiarza, a więc przede wszystkim do księży. Ciekawe, czy także w ich umysłach słowa te zabrzmią jak grom? Czy także teraz mają moc podminowania nowoczesnych sekularyzmów?

„Nowe życie" Jana Pawła II, rozpoczynające się aktem beatyfikacji i formowane treścią tekstów liturgicznych z jego wspomnienia, wymaga większego zaangażowania od tych, którzy chcieliby skorzystać z jego natchnienia. To jasne: wielkich encyklik – o ewangelii życia, o zgodzie wiary i rozumu, o prawdziwej wolności etc. – nie da się dziś czytać jako zapowiedzi tego, co „On zrobi"; trzeba je czytać jako program tego, co mamy do zrobienia my pod jego patronatem.

Autor jest filozofem i eseistą, członkiem redakcji kwartalnika „Christianitas". Razem z ks. Tomaszem Węcławskim i o. Janem Górą jest współautorem „Tryptyku o pontyfikacie Jana Pawła II" (1999).

Nazajutrz po śmierci Jana Pawła II napisałem na łamach „Rzeczpospolitej", że odchodzący papież został doświadczony nie tylko chorobą, ale i oglądaniem niepowodzenia większości spraw mocno mu leżących na sercu. To stwierdzenie zostało przyjęte bardzo kwaśno przez tych, którzy chcieli patrzeć na Kościół i świat wyłącznie przez różowe okulary.

Fakty były jednak nieubłagane, podobnie jak koniec pontyfikatu wielkich wizji i obietnic: na wierzch wychodziło fiasko starań ekumenicznych – wbrew niezliczonym gestom otwartości w instytucjach Unii Europejskiej trwał festiwal chrystofobii, którego mocnym akordem było odrzucenie zapisu o dziedzictwie chrześcijańskim w planowanej konstytucji europejskiej – mimo zaangażowania papieża w projekt politycznego jednoczenia się Europy; wyrok amerykańskiego sądu nakazujący eutanazyjne zagłodzenie Terri Schiavo przypomniał straszną twarz cywilizacji śmierci – potwierdzając najgorsze podejrzenia z encykliki „Evangelium vitae"; rozwijało się militarne zderzenie cywilizacji na linii Zachód – islam – mimo nadziei Ojca Świętego, że zatrzymają je m.in. wieloreligijne modły o pokój w Asyżu... Papieskie wezwanie z Roku Jubileuszowego do oczyszczenia Kościoła zostało zinterpretowane na ogół w sposób obłudny: przepraszano chętnie za inkwizycję i Kolumba – a milczano jak grób o pedofilskich szaleństwach części księży z lat 60., 70. i późniejszych.

To w tymże kontekście na kilka dni przed odejściem papieża kardynał Ratzinger wypowiadał w swoim wielkopiątkowym rozważaniu Drogi Krzyżowej w Koloseum te słynne słowa: „Panie, tak często Twój Kościół przypomina tonącą łódź, łódź, która nabiera wody ze wszystkich stron. (...) Przeraża nas brud na szacie i obliczu Twego Kościoła. Ale to my sami je zbrukaliśmy! To my zdradzamy Cię za każdym razem, po wszystkich wielkich słowach i szumnych gestach". Straszne słowa człowieka dobrze poinformowanego – nawet jeśli weźmie się pod uwagę, że wypowiadane w kontekście na pewno szerszym niż tylko doświadczenie jednego pokolenia.

Pamięć ludzi, pamięć Kościoła

Doprawdy, czas odchodzenia Jana Pawła II trudno określić momentem triumfu jego pasji i marzeń o świecie i Kościele: część z nich spełniło się dobre parę lat wcześniej, np. wraz z upadkiem komunizmu, za to wiele z nich obumierało od lat na jego oczach, jakby w kontraście do niewzruszonej osobistej popularności.

U kresu jednego z najdłuższych pontyfikatów na powierzchnię wychodziła dwuznaczność wielu oklasków i zachwytów, których przecież mimo różnych krytyk nie szczędzono umierającemu papieżowi w przestrzeni oficjalnej i opiniotwórczej. Rozziew między aplauzem dla osoby a akceptacją jej prawdy życia był bardzo dotkliwy – mimo że oczywiście cały czas mógł liczyć także na ludzi oddanych mu szczerze i idących za nim jako za Piotrem.

Pozostało 82% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał