Debata klubu ekspertów "Rz" o miejscu Kościoła w Polsce

Głosy polemiczne do debaty klubu ekspertów „Rzeczpospolitej” o miejscu Kościoła w Polsce

Publikacja: 18.06.2011 01:01

Debata klubu ekspertów "Rz" o miejscu Kościoła w Polsce

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Red

Jacek Prusak SJ



Dziwi mnie, że wśród dziesięciu ekspertów zastanawiających się nad miejscem Kościoła w Polsce (

„Plus Minus" z 11 – 12 czerwca

) nie ma żadnej kobiety. Dziwi tym bardziej, że w świetle najnowszych badań nad przemianami religijności w Polsce statystyki pokazują, że od Kościoła oddalają się ludzie młodzi i kobiety – a przecież religijność większości Polaków została ukształtowana przez pobożność ich matek.



W ciągu ostatnich 20 lat wśród kobiet nastąpił gwałtowny spadek regularnego chodzenia do kościoła (z 66 do 40 proc.) i, jak podkreśla profesor Mirosława Grabowska, „towarzyszy mu systematyczny wzrost deklaracji całkowitego poniechania tych praktyk" („Znak" 06/2011). W debacie „Rzeczpospolitej" nie pojawiła się diagnoza tego problemu, a będzie on miał daleko idące skutki. Nie tylko z powodu załamania się tradycyjnej formy inicjacji w wiarę, ale też opuszczania kościelnych ławek przez osoby, które dotąd najczęściej je zajmowały. Tej pustki nie zapełnią ani jakościowo, ani ilościowo mężczyźni, którzy wyraźnie rzadziej niż kobiety praktykują regularnie.



Problem marginalizacji kobiet w debatach nad przyszłością polskiego Kościoła ma  jeszcze inne negatywne oblicze – lekceważenia spadku powołań do życia zakonnego. Ponieważ mamy silnie sklerykalizowany Kościół, to udajemy, że nie ma problemu – w końcu do zarządzania parafią wystarczy jeden proboszcz (nieważne, jakim jest mężczyzną), a zakonnice to nie księża, bez względu na to, jakimi są kobietami.



W debacie „Rzeczpospolitej" zabrakło mi również głębszego spojrzenia na przemianę wrażliwości religijnej  młodzieży (zwłaszcza od 18 do 24 lat). Problem  zasygnalizował Robert Krasowski, mówiąc o poziomie katechezy szkolnej, ale kryzys religijności nastolatków ani się nie zaczyna w szkole, ani w niej nie kończy. W trakcie tego roku szkolnego  przypatrywałem się im z bliska (dzięki szkolnej katechezie i pracy parafialnej) i w żadnej z diagnoz ekspertów „Rzeczpospolitej" nie odnajduję ich problemów.



Abstrahując od czynników rozwojowych związanych z tym okresem życia i ich wpływem na praktyki religijne – ci młodzi ludzie coraz trudniej odnajdują się w języku Kościoła, który staje się dla nich muzeum z eksponatami z innej epoki. Wiedzą, że mają one swoją wartość, ale nudzą się, kiedy muszą przebywać cały czas w ich towarzystwie. Potrafią powiedzieć, czego im nie wolno, ale i tak zrobią swoje. Nie dlatego, żeby „dokazać" księdzu, ale dlatego, że wiele problemów moralnych postrzegają wyłącznie jako problemy teologiczne. Przywołując ich język – „ksiądz musi tak mówić, bo albo nie zna się na życiu, albo nie wolno mu myśleć inaczej". Tyle rozumieją z kazań i listów pasterskich. Ponieważ w Polsce edukacja seksualna nie odbywa się ani w domu, ani w szkole – tylko spowiednik wie, do jakich tragedii dochodzi w imię „wojen kulturowych".

Bliskie jest mi stanowisko Krasowskiego, który uważa, że „polski Kościół zmaga się dziś ze sobą, a nie ze swoimi wrogami", i podobnie jak Piotr Zaremba antidotum na jego problemy nie widzę w stworzeniu „jednego ośrodka decyzyjnego" ani nie oczekuję „w każdej sprawie dyrektyw ex cathedra". Jeśli polski katolicyzm nie może pozostać „religią obywatelską", a taką w opinii większości ekspertów „Rzeczpospolitej" się staje, to nie może pozostać masowy. Z tym się zgadzam. Jeśli jednak ma być konktulturowy, to przez przebudzenie świeckich do tego, żeby przestali myśleć o Kościele w kategoriach usługowych. To przede wszystkim oznacza pokazywanie im wiary jako czegoś, co czyni ich ludźmi wolnymi w poszukiwaniu Boga, a nie robienie z Kościoła „przedszkola dla dorosłych".

Chodzi o promowanie takiej dojrzałości religijnej, dzięki której katolicy nie będą więźniami swojej płytko rozumianej wiary, niewolnikami swojego idola mylnie utożsamionego z Bogiem lub tego, co – bez dowodu – przyjmują za jego Słowo lub Prawo – tak jakby Biblia była „świętą encyklopedią". Aby tak się stało, trzeba nam mówić więcej o Bogu, a nie Kościele, więcej o Jezusie, a nie biskupach.

A co z religijnością ludową? Pewien ksiądz irlandzki, spacerując po swojej parafii, dostrzegł pogrążonego w modlitwie starego rolnika. Będąc pod wrażeniem jego pobożności, zagadnął: „Widzę, że żyjesz bardzo blisko Boga". Rolnik odpowiedział z uśmiechem: „Tak, Bóg mnie bardzo lubi". Do takiego doświadczenia Boga powinien wiernych formować Kościół. Czy wywiązuje się z tego zadania? Świadomość, że „ekonomia niezasłużonej łaski ma pierwszeństwo przed ekonomią moralnych zasług", jest raczej nieobecna w polskim katolicyzmie. Być może dlatego potrzebna nam była św. Faustyna? Zamiast polityki i moralizatorstwa potrzebujemy więcej ewangelii – tego nie odnajdują w duszpasterstwie ci, którzy z Kościoła odchodzą albo są w nim „letni" w wierze. Jak mają być świadkami, skoro tak dużo w nich lęku – także indukowanego w samym Kościele?

ks. Jacek Prusak jest jezuitą, psychoterapeutą, redaktorem „Tygodnika Powszechnego"

Roman Graczyk

Dwanaście lat temu w książce o trudnych relacjach Kościoła z polską demokracją napisałem: „Wreszcie narzuca się pytanie (...): jak to wszystko [przywileje instytucjonalne dla Kościoła] służy religii? I tu jestem sceptyczny. Wydaje mi się, że prawdziwie chrześcijańska postawa nie potrzebuje manifestacji – wprost przeciwnie: wybiera powściągliwość. Nie potrzebuje audytorium – woli samotność. Moim zdaniem to, co na krótką metę wydaje się sukcesem Kościoła – prowadzenie ewangelizacji w pewnym zakresie dzięki instytucjom publicznym, jest w dalszej perspektywie porażką wiary" („Polski Kościół, polska demokracja", Kraków 1999).

Dzisiaj już widać gołym okiem, że owo instytucjonalne uprzywilejowanie, które Kościół uzyskał w pierwszej połowie lat 90., nie posłużyło religii. Wybór, jakiego wtedy dokonał Kościół, polegał na tym, by poprzez różnego rodzaju ułatwienia stwarzane przez władze publiczne (z różnych opcji politycznych) krzewić wiarę w stosunku do jak najliczniejszej rzeszy Polaków. Na przykład zamiast trudzić się nad katechizacją w ramach sieci sal przyparafialnych, wybrano wygodną katechizację w szkole. Zwiększyło to oczywiście frekwencję (w jakiś sposób sztucznie, bo przez cały system najczęściej pośrednich nacisków) i dało wiele ułatwień dla katechetów (wynagrodzenie za pracę itp.), ale równocześnie wprzęgło katechezę w system szkolny. Odkąd więc nauka religii stała się elementem szkolnego przymusu, powinna była – aby w nowej sytuacji zachować swą dotychczasową siłę przyciągania – stanąć na bardzo wysokim poziomie. To się nie zdarzyło: religia w szkole od 20 lat powszechnie kojarzy się ze szkolną rutyną, co ją zabija, oraz z katechetami, którzy dramatycznie sobie nie radzą  w krnąbrnej gromadzie podrostków, co ją ośmiesza.

Przykład szkolnej katechezy da się uogólnić: religia katolicka została w jakiś sposób wpisana w porządek państwowy. To, co transcendentne, zostało wpisane w to, co doczesne. Byłoby dziwne, gdyby nie przyniosło to złych owoców dla religii.

Twierdzenie, że katolicyzm w Polsce ma status jak gdyby religii obywatelskiej, jest naciągane. Aby to była religia obywatelska, musiałaby być – jak w USA – religią ponadkonfesyjną, zaledwie ogólnym przekonaniem władz publicznych i większości obywateli o ograniczoności człowieka wobec Stwórcy. W dzisiejszym, a więc pluralistycznym religijnie, społeczeństwie demokratycznym tego się inaczej pomyśleć nie da. Nie trzeba być bardzo przenikliwym obserwatorem polskiej rzeczywistości, żeby stwierdzić, że status katolicyzmu w Polsce po 1989 r. jest zgoła inny.

Z kolei nie trzeba prowadzić pogłębionych studiów historycznych z dziejów Kościoła w nowożytnej Europie, żeby zauważyć, że zawsze sojusz ołtarza z tronem dawał opłakane konsekwencje dla ołtarza.

Nigdzie nie widać bardziej dosadnie skutków wpisania transcendencji w doczesność niż w dziedzinie duszpasterstwa wojskowego – a przynajmniej w tej jego postaci, jaka została u nas ustanowiona po 1989 r., imitującej rozwiązania sprzed 1939 r. Jeśli biskup polowy jest zarazem generałem Wojska Polskiego to, chcąc tego czy nie, jest jakoś odpowiedzialny za politykę państwa. Najwyraźniej nasza hierarchia nie jest tego świadoma, czego jaskrawym dowodem jest ustanowienie odznaczenia ordynariatu polowego Milito pro Christo. Przepraszam, ale czy Chrystus wymaga, aby nasi chłopcy walczyli w Afganistanie, czy też jest to wymóg do bólu realistycznej polityki państwa polskiego? Chrześcijanin walczący w Afganistanie musi sobie stawiać dramatyczne pytania o sens tej walki z punktu widzenia jego wiary, a tymczasem ordynariat polowy zdaje się nie widzieć tu najmniejszego problemu.

Nie kwestionuję wyborów politycznych władz państwa, powiadam tylko, że religia nie powinna być traktowana w tej sprawie instrumentalnie, a jest.

Masowość oddziaływania na wiernych nie przełożyła się na gorliwość, co zauważył w trakcie debaty Tomasz Terlikowski. Po to, żeby Kościół odzyskał żarliwość, potrzeba spełnienia dwóch warunków. Kościół musiałby nie bać się głosić swoich prawd i musiałby przestać dać się obłaskawiać przez władze. To drugie oznaczałoby jakieś jego samoograniczenie w korzystaniu z uprzywilejowanej pozycji, jaka mu się teraz lege artis należy.

Trudne zadanie. Byłoby łatwiej, gdyby się w swoim czasie nie poszło tak bardzo na skróty.

Roman Graczyk jest poilitologiem i publicystą, pracował m.in. dla „Tygodnika Powszechnego" i „Gazety Wyborczej". Ostatnio wydał książkę „Cena przetrwania? SB wobec „Tygodnika Powszechnego"

Jacek Prusak SJ

Dziwi mnie, że wśród dziesięciu ekspertów zastanawiających się nad miejscem Kościoła w Polsce (

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał