Droga z Eldoret do Kapsabet biegnie wśród ogromnych plantacji kukurydzy i zboża przetykanych jeszcze większymi połaciami łąk, na których za dnia pasą się krowy. Za Chebarbar teren robi się bardziej górzysty, kawałek dalej droga skręca w kierunku Nandi Hills, skąd pochodzi większość kenijskiej herbaty.
Zbliża się 6 rano, za chwilę rozpocznie się podrównikowy seans rozpalania światła. To potrwa najwyżej kilka minut, ciemności nagle wessie ziemia, słońce triumfalnie pokaże się nad drzewami i będzie jasno. Dwanaście godzin później dokładnie tak samo nagle światło zgaśnie. Żadnych powolnych ruchów, przebłysków i ściemniania. Słońce wschodzi, słońce zachodzi – kilka minut i po wszystkim. I tak codziennie przez 365 dni w roku.
Ale dziś słońce jeszcze nie wygrało z księżycem. Gęsta mgła zalega w dolinach, miejscami samochód musi mocno zwolnić, by nie wpaść na nieoświetlonego rowerzystę, osiołka albo krowę, która zeszła z pastwiska. Wzdłuż drogi co chwila migają fosforyzujące paski dresów, ortalionów i butów biegaczy. Biegnące sylwetki migają w reflektorach samochodu jak ludzkie ćmy. Tak wcześnie zwykle pojedynczo, rzadziej w kilkuosobowych grupkach – posuwają się jednostajnym rytmem wzdłuż drogi.
Jestem w centrum Rift Valley – rejonie Kenii, gdzie karierę można zrobić w dwóch dziedzinach: hodowli krów i biegach długodystansowych. Pewniejsze są krowy, ale trzeba pieniędzy, żeby je kupić, cegieł na zagrodę, łąki do wypasania. Nie każdego stać. Do biegania wystarczą dwie nogi i chęci. To znaczy wystarczą, jeśli urodziłeś się tutaj: w Eldoret, Nandi Hills, Iten, Kaptagat, Kapsait.
Odwiedzam stadion lekkoatletyczny w Kapsabet. W języku Kalendżin nazwa tego miasta oznacza „miejsce życia". Powinno być „szansa na nowe życie" dla setek młodych ludzi, którzy codziennie przychodzą tu biegać. Ta ziemia, podobnie jak trzy czwarte najlepszych biegaczy kenijskich, należy do plemienia Kalendżin, a jeszcze ściślej do podgrupy etnicznej Nandi zamieszkującej herbaciane wzgórza Nandi Hills (są znaczące wyjątki od tej plemiennej reguły, o których za chwilę). I jeszcze Kalendżinowie są spokrewnieni z plemieniem Oromo, z którego pochodzi większość najlepszych biegaczy etiopskich. Oba plemiona chlubią się swoją wojenną tradycją, determinacją, wytrzymałością na ból i zmęczenie, oba żyją w miejscu wielkiego wschodnioafrykańskiego uskoku geologicznego sprzed milionów lat, na wysokości ponad 2 tysięcy metrów nad poziomem morza. Aby przeżyć w takich warunkach, organizm musi produkować więcej czerwonych krwinek. W porze suchej w dolinach czasem jest taki skwar, że wysychają jeziora i rzeki, na górze wieje i nigdy nie jest zbyt upalnie, nawet gdy praży słońce. Idealne warunki do treningu długodystansowego.
Oczywiście, według europejsko-amerykańskich zasad politycznej poprawności sugerowanie, że pochodzenie etniczne, warunki życia afrykańskich sportowców i ich fenomenalne predyspozycje do biegania na długich dystansach pozostają ze sobą w ścisłym związku jest przejawem rasizmu i pogardy białych. Oczywiście.
Bieg po pieniądze
Stadion w Kaspebet jest zwyczajny, jak wszędzie w okolicy: na boisku pasie się krowa, samotny piłkarz trenuje strzały w kierunku rozpadającej się bramki. Szkoła zaczyna się o 8, przyjeżdżamy o 6.30, po bieżni i murawie już biegają grupy dzieciaków, udając trening dorosłych. Na bieżni z twardej ubitej gliny sześciu mężczyzn biega tempówki. To sportowcy z jednego z setek porozrzucanych po okolicy obozów treningowych. Akurat ta grupa mieszka w Nandi Hills, wynajmują wspólnie dom bez wygód kilkanaście kilometrów od Kapsabet.
– Jest łóżko, mam co jeść, codziennie biegamy. Jesteśmy bardzo zadowoleni – mówi mi Nixon Machimchim (rekord życiowy w maratonie: 2.08.22, przed rokiem czwarte miejsce w Toronto, w tym roku trzecie w Rzymie, 10 kwietnia wygrał maraton w Linzu).
Trenują dwa razy dziennie, grupą opiekuje się znany włoski trener Gabriele Nicola z Demadonna Athletics, jednej z wielu stajni lekkoatletycznych porozrzucanych po okolicy. Dziś rano program treningu przewiduje dziesięć razy 600 metrów na bieżni. Po południu zrobią 17 kilometrów po okolicznych pagórkach. W mniej niż godzinę.