Nasze miejsce strategicznego partnera Chin zajmują Węgry

Fiasko współpracy z Chinami przy budowie A2 oznacza koniec planów strategicznego partnerstwa. Na nasze miejsce już ochoczo wskoczyli Węgrzy

Publikacja: 16.07.2011 01:01

Viktor Orban zadbał, żeby w trakcie wizyty chińskiego premiera po ulicach nie kręcili się zwolennicy

Viktor Orban zadbał, żeby w trakcie wizyty chińskiego premiera po ulicach nie kręcili się zwolennicy Dalajlamy

Foto: AP, Szilard Koszticsak Szilard Koszticsak

Red

W ostatnich tygodniach, zajmując się w Polsce emocjonalną wypowiedzią ojca Rydzyka, propozycją badań psychiatrycznych Jarosława Kaczyńskiego oraz awanturą polskich europosłów w Strasburgu, pominęliśmy sprawę konsekwencji katastrofy, do jakiej doszło przy budowie autostrady A2. Wybiegają one daleko poza horyzont nadchodzącej kampanii wyborczej czy Euro 2012.

Chodzi nie tylko o rozgrzebaną budowę, stracony czas i pieniądze. To także instruktaż, jak osiągnąć w kontaktach z Chińczykami efekt odwrotny do zamierzonego i z kraju wytypowanego na strategicznego partnera w tej części Europy przeistoczyć się we wroga drugiego mocarstwa świata.

Podwykonawcy czy inwestorzy?

Państwo Środka to śpiący olbrzym, który gdy się przebudzi, zmieni świat – zapowiadał już dwa wieki temu Napoleon. I rzeczywiście, Chiny powoli zaczynają wychodzić poza Wielki Mur. Są już piątym eksporterem kapitału, który pomaga zadłużającym się krajom strefy euro, takim jak Portugalia, Hiszpania czy Grecja.

W otoczeniu premiera zabrakło ludzi, którzy byliby w stanie pokazać wzrastającą rolę Chin, Indii i innych krajów azjatyckich

W 2009 roku chińskie firmy, z których duża część podobnie jak Covec ma silne powiązania z państwem, wysłały za granicę 43 mld dol., rok później już 59 mld dolarów do 129 krajów na wszystkich kontynentach. Szacuje się, że w przyszłym roku Chiny zainwestują więcej kapitału za granicą, niż przyjmą u siebie.

W tej dekadzie wyślą zatem w świat kilkaset miliardów dolarów, a wraz z nimi setki milionów turystów i dziesiątki milionów studentów, którzy już się nie mieszczą na brytyjskich uniwersytetach. Awantura, jaką zakończyła się budowa A2, to de facto zignorowanie chińskiego zaproszenia do współpracy. Skupieni na mistrzostwach piłkarskich odwracamy się plecami do globalizacji, która – czy nam się to podoba, czy nie – przybiera coraz bardziej pozaeuropejski charakter i w której ton zaczynają nadawać kraje uważane w Polsce za egzotyczne, turystyczne atrakcje, takie jak Brazylia, Indie i właśnie Chiny.

Od ponad 20 lat brakuje w Polsce wizji i dobrego pomysłu na Chiny. Ta zaproponowana w 2008 roku, mówiąc piłkarskim językiem naszej ekipy, była wizją kompletnie niepasującą do drużyny chińskiej, grającej zupełnie inaczej niż zespoły cywilizacji zachodniej.

Już w 2008 roku na zakończenie olimpiady Mirosław Drzewiecki zachęcał w Pekinie chińskie firmy do startowania w przetargach na budowę dróg szykowanych na piłkarskie mistrzostwa Europy. Chińczycy mieli przestraszyć drogie lokalne firmy i zrobić wszystko o połowę taniej. Ale udział siły roboczej w budowie autostrady jest niewielki, a Chiny przestały być tanim krajem. Zarobki ludzi ściągniętych do Polski były takie same lub nawet wyższe. Covec, który zbudował tysiące kilometrów autostrad na całym świecie, nie miał na miejscu własnych maszyn i materiałów. Musiał się oprzeć na lokalnych podwykonawcach.

Czy w obliczu ekspansji Chin na świecie potrzebujemy chińskich podwykonawców, którzy na nieznanym terenie i w oparciu o miejscowe firmy będą budować nam autostrady, czy może raczej chińskich inwestycji?

Niewłaściwa i mająca małe szanse powodzenia wizja współpracy z Chinami to dopiero początek nieszczęścia. Seria późniejszych błędów wskazuje na to, że osoby, które negocjowały z Chińczykami, robiły to pierwszy raz w życiu i zakładały, że mamy do czynienia z firmą europejską. Tymczasem w kontaktach z Chińczykami kontrakt jest jedynie zapisem intencji i bywa wielokrotnie negocjowany.

Przy naszej procedurze przetargów publicznych nie mogło być o tym mowy. Skazuje ona bowiem inwestora na wybranie najtańszej oferty i nie daje mu żadnego pola manewru. Chiński wykonawca, nie mając żadnego doświadczenia na naszym rynku, zaproponował fantastyczne ceny, a strona polska, widząc, że prowadzi to donikąd, ograniczyła się do wskazywania uzgodnionych klauzul w kontrakcie, a teraz wygraża procesem sądowym. Działanie z Chińczykami według takiego modelu musiało się skończyć katastrofą.

Głusi na gesty

Chór krytyków odpowie mi zapewne, że to przecież firma chińska (która zachowała się wybitnie amatorsko, do czego jeszcze wrócę), wchodząc do Europy, musi respektować procedury i kontrakty. To wszystko prawda, tak też argumentowała w dużej mierze chińska prasa, nie zostawiając na spółce Covec suchej nitki.

Tyle tylko że umowa została tak podpisana, iż z racji polskiej strony nic nie wynika. Gwarancje bankowe Covecu-Polska (to z nim podpisano umowę, a nie z firmą matką, co jest zresztą częstą praktyką w biznesie międzynarodowym) to zaledwie 130 mln, a odszkodowanie za zerwanie kontraktu to 741 mln złotych. Sprawa odzyskania tych pieniędzy jest beznadziejna. Grożenie sądem to największa utrata twarzy, o tym wie każdy polski przedsiębiorca, który działa na tamtejszym rynku, a w sytuacji, w której podpisało się taką umowę, że nie da się tych pieniędzy odzyskać – to już głupota, i to chyba we wszystkich cywilizacjach. Jeśli już chcemy grać z państwową chińską firmą na naszych warunkach i uczyć ją zachodniej cywilizacji, to trzeba się było wcześniej zabezpieczyć. Chyba że chodzi nam o moralne zwycięstwo, a na takie się zanosi w tej batalii.

Katastrofa na A2 pokazała słabości Polski w globalizującym się świecie. Nie tylko nie dostrzegamy globalnych zmian, lecz do tego działamy w perspektywie krótkoterminowej – nadchodzących wyborów i Euro 2012. Zabrakło też w polskiej administracji i otoczeniu premiera ludzi, którzy byliby w stanie pokazać zachodzące w świecie zmiany ze wzrastającą rolą Chin, Indii i innych krajów azjatyckich, przekonując, że działają one jednak według nieco innego modelu niż znane nam kraje naszej zachodniej cywilizacji.

W polskich mediach nie ma niestety dziennikarzy znających chiński język i realia. Okazuje się, że nawet z angielskim jest problem. 21 czerwca na drugiej stronie „Gazety Wyborczej" uznany i doświadczony dziennikarz Andrzej Kublik niefortunnie powołuje się na wyguglowany artykuł z anglojęzycznego wydania „China Daily" z 18 czerwca, twierdząc, iż chińska prasa potępia Polskę. A przecież w tym artykule (który wcale nie jest przedrukiem z reżimowego „Renmin Ribao") zawarta jest także krytyka Covecu i w ogóle chińskiej polityki „zou chu qu", czyli wychodzenia na zewnątrz. Polsce gratulowały też zresztą liberalne dzienniki z południa Chin.

Weźmy przykład szanghajskiego Expo, gdzie Chińczycy wysłali mocny sygnał, kompletnie w Polsce zignorowany lub niezrozumiany. Rozmieszczenie pawilonów na tej światowej imprezie miało odzwierciedlać, przyznajmy, że nieco megalomańską, chińską wizję świata. Plac wystawowy został podzielony na strefy kontynentalne. Chiny zajęły miejsce na samym środku, a Polska znalazła się w centrum strefy europejskiej, między Niemcami a Hiszpanią. Daleko przed Węgrami czy Czechami umieszczonymi na obrzeżach Europy. Nasz pawilon reklamowano w szanghajskim metrze rok przed imprezą i w oficjalnym biuletynie, wraz z pawilonami chińskich sojuszników i światowej pierwszej ligi. Znaleźliśmy się tam w towarzystwie m.in.: Wielkiej Brytanii, Niemiec, USA, Japonii, Korei, Australii i Arabii Saudyjskiej.

Władze Expo przyznały wiele nagród dla twórców polskiego pawilonu, a na ceremonii zamknięcia transmitowanej przez kilka kanałów chińskiej telewizji i oglądanej przez pół miliarda widzów razem z sekretarzem generalnym ONZ, premierem Chin Wen Jiabao i premierem Orbanem przemawiał marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna (ani premier, ani prezydent w burzliwym 2010 roku nie odwiedzili Szanghaju). W Polsce nikt nie zwrócił na to uwagi, gdyż akurat w tym samym czasie Elżbieta Jakubiak była usuwana z PiS.

Sukces, jakim było 8 milionów odwiedzających polski pawilon, a więc co dziesiąta osoba na Expo, przypisano walorom naszej wystawy – w tym pawilonowi w kształcie wycinanki i animowanej historii Polski. Nikt nie zajrzał do chińskojęzycznego Internetu ani nawet do blogów mieszkających w Szanghaju Polaków. A mógłby się wtedy zorientować, że to Chiny wbrew nam wypromowały nasz pawilon (zredukowaliśmy na niego budżet o 70 procent, bo tą promocją nie byliśmy zainteresowani).

Po takim geście chińskie władze mogły oczekiwać w Polsce wzajemności. Tymczasem tutaj budowlańcom powiedziano: „radźcie sobie sami", wypuszczając na nich miejscowych dostawców i podwykonawców, którzy – co normalne – chcieli jak najwięcej zarobić. Surowo i rygorystycznie przestrzegano wszystkich procedur, np. w sprawie terminów płatności albo zatrudniania ludzi nieposiadających odpowiednich licencji.

Covec oczywiście sam jest sobie winien. W Polsce nie da się działać tak jak w Chinach i każdy, kto nie bierze tego pod uwagę, musi tutaj polec. Zwłaszcza jeśli nie umie radzić sobie z mediami. Te niechętne waliły w Covec jak w bęben, a te neutralne i życzliwe były przez Chińczyków ignorowane. Covec potwierdził najgorsze stereotypy ostatnich lat. Odmawiając komentarzy, pozwolił, by Chińczycy byli postrzegani w Polsce nie jako globalni inwestorzy wykupujący IBM i Volvo, ale jako wyniośli badziewiarze, którzy gardzą Polakami i nie chcą z nikim rozmawiać. Wstępne wyniki sond w Internecie pokazują, że 80 procent Polaków cieszy się z wygnania Chińczyków i uważa, iż decyzja o zerwaniu kontraktu z nimi była słuszna.

W dodatku Covec na podbój Polski wysłał dwudziestokilkuletnich menedżerów, którzy dopiero sprawdzali się biznesie. To są jednak problemy Chin, z którymi muszą się uporać, jeśli chcą się stać liczącym się graczem we wszystkich zakątkach świata, w tym w Europie Wschodniej, w której Polska jest najistotniejszym krajem.

Nowy bratanek Węgrów

Dla nas z kompromitacji Covecu również wynikają ważne konkluzje. Z nieformalnych informacji wynika, że Chińczycy, widząc, iż ponoszą straty i nie mają szans na odbicie ich innymi zamówieniami (gdyż do walki o nie staje kilkanaście firm), uznali, że lepiej z Polski uciec i zostawić tutaj spaloną ziemię. Zwłaszcza iż polska strategia opiera się na krótkoterminowej współpracy, która widzi w Chińczykach tanich wykonawców i nie ma na celu rozwoju stosunków politycznych, gospodarczych i kulturalnych, do których budowa dwóch odcinków A2 miała być tylko preludium. W analogicznej sytuacji w Arabii Saudyjskiej inna chińska firma China Railway, która także przeliczyła się w ocenie kosztów budowy szybkiej kolei dla pielgrzymów z Medyny do Mekki, zdecydowała się, czy to w wyniku inaczej skonstruowanej umowy, czy większego znaczenia Arabii Saudyjskiej, jednak dokończyć budowę ze stratą 623 milionów dolarów.

Na Polskę postanowiono machnąć ręką. Najpierw zawieszono inwestycję w cywilną część Huty Stalowa Wola (z powodu związków zawodowych). Później nieoczekiwanie podniesiono status Ukrainy, którą Hu Jintao w czasie swojej czerwcowej wizyty ogłosił strategicznym partnerem Chin i zatwierdził inwestycje na kwotę 3,5 mld dol. w energetykę i rolnictwo.

Najwięcej skorzystał na tym zamieszaniu Viktor Orban. Widząc, iż Polska nie jest zainteresowana strategicznym partnerstwem z Chinami, wiedział, że drugiej takiej szansy mieć już nie będzie. Premier Wen Jiabao zaraz po zerwaniu polskiego kontraktu z Covekiem (będzie teraz rozbudowywał lotnisko w Budapeszcie) zaproponował w trybie natychmiastowym wizytę na Węgrzech. Orban tylko na to czekał. Pokazał, że ma wizję, na której bardzo mu zależy. Przyszło mu to dużo łatwiej, jest bowiem w Europie kandydatem numer jeden do poddania się badaniom psychiatrycznym, choćby dlatego, że często otwarcie mówi o zmierzchu Zachodu. Na powitanie chińskiego premiera stwierdził, iż wzrost znaczenia Chin i zmiany, jakie powodują one w światowej gospodarce, nie są epizodem, ale mają charakter trwały. Dlatego liczy na długofalowe strategiczne partnerstwo, które będzie dłuższe niż jego czas w polityce.

Orban ma nie tylko długofalowe i śmiałe wizje, ale potrafi je też sprawnie realizować. Mimo że to Polska była do niedawna typowana na strategicznego partnera, już w zeszłym roku powołał specjalnego komisarza ds. kontaktów z Chinami. W czasie wizyty nic nie zostawił przypadkowi. Odmówił prawa do demonstracji zwolennikom Dalajlamy ze względu na utrudnienia w ruchu ulicznym i wezwał do urzędu imigracyjnego, by w czasie przejazdu Wen Jiabao przetrzymać ich na korytarzu. Jednocześnie pozwolił zamieszkałym w Budapeszcie od ponad 30 lat, udekorowanym w narodowe barwy Chińczykom wyjść na ulice, by pozdrawiać swojego premiera. Od kilku tygodni na internetowych listach dyskusyjnych wydziału sinologii uniwersytetu budapeszteńskiego rekrutowano studentów na spotkanie z Wen Jiabao, by ten – widząc tłumy – przyznał jak najwięcej stypendiów językowych do Chin.

Orban uzyskał miliard dolarów pożyczki dla węgierskich inwestycji w Chinach, obietnicę podwojenia obrotów handlowych do 20 miliardów dolarów w 2015 roku i zakupu węgierskich obligacji. W czasie wizyty podpisano także 12 umów bilateralnych dotyczących m.in. usprawnienia węgierskiego systemu kolejowego, utworzenia specjalnej strefy handlowej i transportowej Chiny – Europa Środkowa oraz ustanowienia Węgier jako centrali dla dwóch wielkich chińskich koncernów: Huawei i produkującego energooszczędne żarówki Shenzhen Tanyi Technology Co, Ltd,

Tymczasem 4 lipca w Warszawie podpisano list intencyjny w sprawie dostawy miedzi przez KGHM i umowę na szkolenie studentów Politechniki Warszawskiej przez chiński koncern Huawei. W większości mediów królowało znane ze stadionów hasło „Nic się nie stało, Polacy". Ta skromna umowa i nagłaśniane rutynowe wizyty chińskich delegacji (które bezustannie jeżdżą po całym świecie) miały pokazać, że Chińczycy mimo klęski Covecu „interesują się", „chcą inwestować" itd. Oczywiście biznes rządzi się przede wszystkim zyskiem. Jeśli Chińczycy uznają, że Huta Stalowa Wola, która miała pełnić w ich łańcuchu ważną rolę jako dostawca na rynki afrykańskie i południowoamerykańskie, im się opłaca, to transakcja zostanie zawarta. Obecnie jednak nie istniejemy na mapie chińskich inwestycji (nie mamy żadnej powyżej 100 milionów dolarów) i wypadamy niezwykle blado na tle sąsiadów.

Działania ekipy Orbana każą ostatecznie porzucić plany strategicznego partnerstwa Polski z Chinami, które np. proponował na łamach „Rz" Antoni Dudek po 17 września 2009 r., czyli w momencie przewartościowania naszego sojuszu z USA. Kiedy Orban zakrzątnął się wokół współpracy z Pekinem, my wspólnym posiedzeniem obu rządów potwierdziliśmy, iż naszym strategicznym i najpewniejszym partnerem są Niemcy.

Prasa naszych bratanków nie kryje obaw co do posunięć Orbana. Z jednej strony imponuje jej rozmach jego polityki, ale z drugiej obawia się, że rozwój Chin wciąż jest zagadką i bliskie związki z tym krajem mogą mieć dla przyszłości Węgier „nieprzewidziane konsekwencje".

Konsekwencje czerwcowo-lipcowej sekwencji wydarzeń trudno teraz przewidywać. Warto jednak obserwować oba kraje, by porównać, który z nich w ostatnich tygodniach dokonał lepszych wyborów. Nie ma bowiem wątpliwości, że nie chodziło tu tylko o 50 kilometrów drogi, ale o coś znacznie więcej.

Autor jest prezesem Centrum Studiów Polska – Azja

W ostatnich tygodniach, zajmując się w Polsce emocjonalną wypowiedzią ojca Rydzyka, propozycją badań psychiatrycznych Jarosława Kaczyńskiego oraz awanturą polskich europosłów w Strasburgu, pominęliśmy sprawę konsekwencji katastrofy, do jakiej doszło przy budowie autostrady A2. Wybiegają one daleko poza horyzont nadchodzącej kampanii wyborczej czy Euro 2012.

Chodzi nie tylko o rozgrzebaną budowę, stracony czas i pieniądze. To także instruktaż, jak osiągnąć w kontaktach z Chińczykami efekt odwrotny do zamierzonego i z kraju wytypowanego na strategicznego partnera w tej części Europy przeistoczyć się we wroga drugiego mocarstwa świata.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą