Poznałem najładniejszą dziewczynę Warszawy. Basia była piękna jak gwiazda filmowa. Paru staruchów może ją jeszcze pamięta. Blondynka, zgrabna – no szał! Należałem do jej najbliższego kręgu. Z urodą nie szło w parze zamiłowanie do nauki, a tu zbliżała się matura. Oczywiście na tajnych kompletach. Pewnego dnia Basia zadzwoniła do mnie. „Wiesz, muszę napisać o Żeromskim, ale z polaka to nie jestem mocna". Zrozumiałem. Uchodziłem wtedy za „piszącego", więc do kogo miała się zwrócić. Oczywiście powiedziałem, że napiszę.
Na miejsce spotkania wybrałem bardzo modną wówczas, ale i drogą, kawiarnię Żak. Odbywały się tam nieobjęte bojkotem występy artystów, bo jak wiadomo, uchwałą ZASP granie w teatrach było zabronione. Wielu aktorów znalazło jednak wyjście i występowali w kawiarniach. Na przykład Mariusz Maszyński recytował „Pana Tadeusza" (kto dziś pamięta, że zagrał także Hrabiego w jego filmowej wersji niemej z 1928 roku?), a Mieczysław Fogg uwodził „Ostatnią niedzielą" albo równie popularną „Lili Marleen". Nawet Leon Schiller miał swój wieczór piosenek. Żak mieścił się przy Marszałkowskiej, między Świętokrzyską a Królewską, pod numerem (chyba) 123, obok dawnego kina Capitol.
Z bijącym sercem i Żeromskim zasiadłem przy stoliku. Przeliczyłem pieniądze. Miałem 8 zł 80 gr. Powinno wystarczyć. Dwie kawy, chyba nic więcej. Piło się wtedy kawę prawie prawdziwą i jadło szarlotkę albo słynny tort Fedora, ale na to już nie było mnie stać. Wchodzi moje cudo – jeszcze piękniejsza! Trochę o Żeromskim. Wręczam tekst. Otrzymuję w zamian najpiękniejszy uśmiech, a dalej już normalny flirt. Po godzinie trzeba się zbierać, ale Basia mówi: „Zapaliłabym jeszcze". Ja nie miałem papierosów. Nie ma rady – idę do portiera. I tu problem. Jak kupię papierosy, nie będę miał na kawę, więc pokręciłem się trochę po holu, wracam i mówię: „Nie ma, skonfiskowali mu". Basia skrzywiła się, ale co robić. Proszę o rachunek. Emocje rozdzierające. „Płaci pan 8 zł 70 gr" – mówi kelnerka. Wyjmuję 8,80 zł, a 10 groszy to napiwek. Kelnerka zdziwiona, ja obracam wszystko w żart. Basia pyta: „W którą stronę idziesz". Ja na to: „Mam jeszcze coś do załatwienia", i żegnam się. Odchodzi moja śliczna w perspektywę Marszałkowskiej, a ja muszę piechotą zasuwać na plac Narutowicza. Nie miałem nawet na tramwaj.