Nie ma globalnej demokracji

Nie jest łatwo oddać w druku osobliwość okupacji londyńskiego City, jaka odbywa się u stóp katedry św. Pawła.

Publikacja: 04.11.2011 19:00

Anne Applebaum

Anne Applebaum

Foto: Archiwum

Red

Wszystko to jest bardzo brytyjskie – ludzie gotujący owsiankę na chodniku – a jednocześnie wyraźnie odwołuje się do protestów z Wall Street. Londyńscy demonstranci przejęli nawet „ludzki mikrofon" używany w nowojorskim parku Zucotti – tłum z przodu powtarza wszystko, co mówi prelegent, tak by ludzie z tyłu mogli słyszeć – mimo że w Londynie nie ma zakazu używania nagłośnienia.

W niezamierzony sposób bardzo przypomina to scenę z filmu Monthy Pythona „Żywot Briana", w której Brian, omyłkowo wzięty za Mesjasza, krzyczy do tłumu: „Wszyscy jesteście jednostkami!". Na co tłum odpowiada: „Wszyscy jesteśmy jednostkami".

Dla mojego amerykańskiego ucha sam fakt, że mówcy są Brytyjczykami, zbliża ich do filmu Monthy Pythona. Nie ma w tym jednak niczego niezwykłego. Ruchy okupujących – znane również w Europie jako „oburzeni", różnicują się w zależności od miejsca powstania. Demonstranci z Tokio skandowali hasła przeciwko energii nuklearnej. Ruch z Sydney rozpłynął się, ponieważ, jak z żalem przyznał jego rzecznik, „w Australii nie mamy specjalnie głębokiego kryzysu". W Rzymie, gdzie uprawianie polityki na ulicach ma długą i brutalną tradycję, demonstracje przerodziły się w zamieszki, które spowodowały straty liczone w milionach euro.

Oczywiście, te protesty mają pewne cechy wspólne, zarówno ze sobą nawzajem, jak i z ruchem antyglobalistycznym, który je poprzedzał. Łączy je brak wątku przewodniego, mglista natura, a przede wszystkim odmowa angażowania się w istniejące instytucje demokratyczne. W Nowym Jorku demonstranci skandowali: „Tak wygląda demokracja". Ale demokracja wcale tak nie wygląda. Tak wygląda wolność słowa. Demokracja jest dużo nudniejsza. Wymaga instytucji, wyborów, partii politycznych, przepisów, ustaw, sądownictwa i wielu monotonnych, czasochłonnych działań, z których żadne nie przynosi tyle radości, co demonstrowanie przed katedrą św. Pawła albo wykrzykiwanie haseł na Rue St. Martin w Paryżu.

Jednak pod pewnymi względami fakt, że międzynarodowy ruch okupujących nie zdołał stworzyć rozsądnych propozycji legislacyjnych, jest zrozumiały. Zarówno źródła globalnego kryzysu gospodarczego, jak i ich rozwiązania znajdują się, z definicji, poza kompetencjami lokalnych i narodowych polityków. Jak pisałam kilka lat temu przy okazji wybuchu pierwszej fali zamieszek w Grecji, nikt nie szanuje bezsilnych liderów. Nikt nie widzi sensu w głosowaniu na ludzi, którzy nie są w stanie powstrzymać kolejnej fali problemów napływającej z Pekinu, Brukseli czy Nowego Jorku. Jeżeli nie podoba nam się program oszczędnościowy narzucony krajowi przez zadłużone banki z drugiego końca świata, nie wydaje się logiczne iść z tym na skargę do, dajmy na to, burmistrza Sewilli.

Powstanie międzynarodowego ruchu protestu bez spójnego programu nie jest zatem przypadkiem. Odzwierciedla głębszy kryzys, dla którego nie ma oczywistego rozwiązania. Demokracja opiera się na rządach prawa. Funkcjonuje jedynie w wyraźnie wyznaczonych granicach i wśród ludzi, którzy czują się częścią tego samego narodu. „Globalna wspólnota" nie może działać jako demokracja. A demokracja o charakterze narodowym nie może wymagać posłuszeństwa od zasobnego w miliardy globalnego funduszu hedgingowego z siedzibą w raju podatkowym i pracownikami rozsianymi po całym świecie.

W przeciwieństwie do Egipcjan na placu Tahrir, do których protestujący zarówno w Londynie, jak i w Nowym Jorku otwarcie (i absurdalnie) się porównują, mamy w świecie zachodnim demokratyczne instytucje. Są one zaprojektowane tak, by choć z grubsza odzwierciedlać potrzebę zmian politycznych w obrębie kraju. Nie mogą one jednak sprostać wyzwaniu, jakim jest globalna zmiana polityczna, nie mogą też kontrolować wydarzeń, które dzieją się poza ich granicami. Choć wciąż wierzę w ekonomiczne i duchowe korzyści płynące z globalizacji – wraz z otwartymi granicami, wolnością poruszania się i wolnym handlem – globalizacja w wyraźny sposób zaczyna podmywać legitymizację zachodnich demokracji.

„Globalni" działacze, jeżeli nie będą ostrożni, przyspieszą ten upadek. Protestujący w Londynie krzyczeli: „Potrzeba nam procesu". Cóż, już go mają. Nazywa się on brytyjskim systemem politycznym. A jeżeli nie będą umieli z niego skorzystać, po prostu osłabią go jeszcze bardziej.

(C)?The Slate Group LLC 2011, distr. by NYT?Synd.

Wszystko to jest bardzo brytyjskie – ludzie gotujący owsiankę na chodniku – a jednocześnie wyraźnie odwołuje się do protestów z Wall Street. Londyńscy demonstranci przejęli nawet „ludzki mikrofon" używany w nowojorskim parku Zucotti – tłum z przodu powtarza wszystko, co mówi prelegent, tak by ludzie z tyłu mogli słyszeć – mimo że w Londynie nie ma zakazu używania nagłośnienia.

W niezamierzony sposób bardzo przypomina to scenę z filmu Monthy Pythona „Żywot Briana", w której Brian, omyłkowo wzięty za Mesjasza, krzyczy do tłumu: „Wszyscy jesteście jednostkami!". Na co tłum odpowiada: „Wszyscy jesteśmy jednostkami".

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał