Majewski i Reszka o absurdach w ministerstwie transportu

Resort został okrojony – ale i tak jest ogromny. Jego szef Sławomir Nowak odpowiada za to, co dzieje się na morzu i drogach, na kolei i w przestrzeni powietrznej. Podlegają mu tysiące ludzi

Publikacja: 03.12.2011 00:01

Majewski i Reszka o absurdach w ministerstwie transportu

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Książka w czerwonej okładce – w której wymieniono kompetencje ministra transportu, budownictwa i gospodarki morskiej – liczy kilkaset stron. Nowak musi mieć ją zawsze pod ręką, żeby wiedzieć, za co odpowiada – żaden normalny człowiek nie byłby w stanie tego spamiętać.

Oto, co kryje „czerwona księga".

Morskie imperium

Na morzu Nowak może czuć się mocny, zwłaszcza że jest absolwentem zarządzania w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni, która dziś jest Akademią Morską. Ciekawe, czy minister wie, że nawet ta akademia podlega właśnie jemu? Że wchodząc do rządu, stał się szefem swojego dawnego rektora? Nowakowi podlega także Akademia Morska w Szczecinie. Jeśli patrzeć przez pryzmat tych uczelni, to Polska jest morską potęgą – kształcimy ponad 9 tysięcy studentów!

Czy taka liczba studentów jest potrzebna? Jest! Polska flota transportowa liczyła w 2009 roku 120 statków. Fakt, że tylko 18 pływało pod polską banderą – pozostałe zaś pod innymi flagami (Bahamy, Liberia czy Vanuatu). Prawda, że nie są to statki najmłodsze, 35 ma ponad 26 lat – ale ciągle pływają!

Ważne, że załóg nigdy nie zabraknie. Na każdy ze statków pływających pod polską banderą przypada dobrze ponad 500 kształconych w akademiach wilków morskich.

Lektura rocznika statystycznego udowadnia, że w morskim i przybrzeżnym transporcie wodnym pracuje 2,6 tysiąca osób. Okazuje się, że mają potężne wsparcie.

Bo przy związanych z morzem pracach badawczo-rozwojowych i w edukacji morskiej pracuje 2,7 tysiąca osób. To znaczy, że na jednego pływającego przypada więcej niż jeden teoretyk pływania.

Możemy być też dumni z liczby instytucji, które dbają o to, co się dzieje na wodzie.

Na samej górze jest oczywiście minister, niżej jego zastępca, potem Departament Transportu Morskiego i Bezpieczeństwa Żeglugi. Zabawne, że departament ten jest „właściwy w sprawach" wynikających aż z 18 różnych ustaw. Jest to swoisty rekord – bo ustaw jest tyle samo, co statków pod polską banderą.

Niżej są już jednostki podległe ministrowi: urzędy morskie w Gdyni, Słupsku i Szczecinie (pracuje tam 1567 osób). Są też urzędy żeglugi śródlądowej – w sumie jest ich osiem. Do tego należy dodać izby morskie (w tym Izbę Morską w Gdańsku z siedzibą w Gdyni i Odwoławczą Izbę Morską w Gdańsku z siedzibą w Gdyni), nie zapominając o morskiej służbie ratownictwa. By skończyć na podległym ministrowi Instytucie Morskim – dającym pracę 128 ludziom.

Nie należy zapominać, że minister nadzoruje także dwie międzynarodowe spółki zajmujące się transportem morskim: polsko-chińską oraz polsko- -północnokoreańską (ta ostatnia ma jeden statek).

Jeśli spojrzeć na wynik finansowy brutto całej polskiej gospodarki, to udział w niej morskiej machiny wynosi 0,8 procent.

Drogowe państwo

Podległa ministrowi Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad zwana Gdaką zatrudnia 4754 osoby – jakieś pięć razy więcej niż całe ministerstwo. Można by pomyśleć, że Generalną Dyrekcją kieruje generalny dyrektor, ale nie jest to prawda. Kieruje nią pełniący obowiązki generalnego dyrektora Lech Witecki. Jest tylko pełniącym obowiązki, bo pomimo prób nie udaje mu się zdać egzaminu dla urzędników służby cywilnej. Witecki ma trzech zastępców i dyrektora urzędu. Kierują oni pracą dziesięciu departamentów i 16 oddziałów wojewódzkich.

W oddziałach wojewódzkich też pracują ludzie! Na przykład oddział w Białymstoku ma swojego dyrektora, który ma swoją sekretarkę. Pracuje tam też pięciu zastępców dyrektora i ich trzy sekretarki. W Białymstoku nie ma departamentów, ale są wydziały. Tych wydziałów jest 15. Kierują nimi naczelnicy i ich zastępcy.

Dyrektor oddziału w Białymstoku odpowiada za ludzi pracujących w sześciu regionach. Biurami w regionach kierują kierownicy.

Co robią wszyscy ludzie pracujący w Generalnej Dyrekcji? Zarządzają 17 tysiącami dróg krajowych! I to zarządzają dobrze, bo na jednego pracownika GDDKiA przypada jakieś 3,5 kilometra szosy.

17 tysięcy dróg krajowych to zaledwie 5 procent dróg w naszym kraju. Za pozostałe prawie 300 tysięcy odpowiadają samorządy, aż strach pomyśleć, co tam się dzieje.

Adrian Furgalski, dyrektor Zespołu Doradców Gospodarczych TOR, w rozmowie z nami zauważył, że funkcjonowanie Gdaki kosztuje podatników 600 mln zł w ciągu roku:

– GDDKiA zamawiała pisma przewodnie do korekty faktur w kancelariach „na mieście" po 160 euro od sztuki. Pamiętajmy, że Generalna Dyrekcja ma dość rozbudowane działy prawne. Albo więc likwidujemy te działy i zlecamy obsługę prawną na zewnątrz, albo działy zostają i robią, co do nich należy. Problemem całej tej instytucji jest centralizacja najprostszych decyzji. Bez zgody Warszawy regionalna GDDKiA nie może kupić paczki ołówków. Jest ciągłe raportowanie do centrali, konsultowanie i kontrolowanie – mówi nam Furgalski.

Telewizja Gdaka

Generalna Dyrekcja ma własną telewizję. Telewizja nazywa się GDDKiA TV i zamieszcza swoje programy na stronie internetowej. Ci, którzy nie wierzą, że w Polsce budowane są autostrady, mogą się przekonać, jak bardzo się mylą – choćby oglądając program „Budowa autostrady A1 węzeł Stryków". Dla miłośników filmów przyrodniczych jest obraz opowiadający o tym, że na drodze koło Szczecina wybudowano trzy przejścia bramowe dla nietoperzy!

A jeśli kogoś nie interesują programy centralne, może rzucić okiem na te wyprodukowane przez lokalne ośrodki telewizyjne GDDKiA. Ot na przykład film, który opowiada o poznańskim oddziale dyrekcji.

Na filmie widać bociany karmiące młode w gnieździe i tiry jadące drogą. Można się dowiedzieć, że poznańska Gdaka chce, by na drogach ginęło mniej ludzi. Dlatego chwali się programem „Drogi zaufania". Program „Drogi zaufania" nie polega bynajmniej na budowaniu żadnych dróg. Polega na stawianiu fotografii rozbitych aut oraz „symbolicznych zegarów śmierci" i rozkładaniu czarnych worków na ciała. W ramach programu inscenizowano nawet wypadki drogowe! Po co? Po to, żeby przemówić kierowcom do wyobraźni! Gdaka, zamiast budować, przemawia do wyobraźni? Tak! Program zakończył się sukcesem i będzie kontynuowany.

– W Wielkopolsce zrobiono już wiele – dowiadujemy się z filmu.

Rada przepisywania raportów

W Wielkopolsce zrobiono już wiele i nikt temu nie zaprzeczy. A na polskich drogach ciągle jest niebezpiecznie. Żeby było bezpieczniej, powołano Krajową Radę Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego. A szefuje jej kto? Minister Nowak!

Radę obsługuje sekretariat – który jest częścią resortu. Co robi rada i jej sekretariat? Na przykład piszą raporty na temat bezpieczeństwa na drogach. Niestety, rada swój ostatni raport przepisała w dużej części z raportu na ten sam temat przygotowanego przez policję.

Jak to? A tak to, że policjanci pracowicie policzyli, ile było wypadków, ile osób zginęło, ilu złapali za jazdę po pijaku. Porównali to z tym, co się wyrabiało w poprzednich latach, i opublikowali. Rada skrzętnie to przepisała, dodając wiele cennych uwag i komentarzy.

Takich na przykład, jak: „na podstawie wieloletnich badań naukowych wiadomo już, że wpływ alkoholu na funkcjonowanie człowieka zależy od stężenia alkoholu w jego krwi", albo że: „nadmierna prędkość jest wciąż najczęstszą przyczyną wypadków, wobec czego należy kontynuować działania skutecznie przeciwdziałające temu zjawisku".

Słuszna jest też uwaga o tym, że: „dni wolne od pracy sprzyjają spotkaniom towarzyskim i imprezom, podczas których spożywany jest alkohol".

Raport został przyjęty 6 maja 2011 roku przez Radę Ministrów.

Dla porządku trzeba zaznaczyć, że na terenie Polski oprócz Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego występują również wojewódzkie rady bezpieczeństwa ruchu drogowego.

Inspektoraty i ich instytuty

Jest w tym jakaś prawidłowość, że wszystko, co związane z drogami i transportem, lubi mieć swoje przedstawicielstwa regionalne. Można powiedzieć, że transportowcy wgryzają się w Polskę. Taki na przykład Główny Inspektorat Transportu Drogowego – zatrudniający 349 osób – ma strukturę imponującą. W centrali inspektorat ma blisko 80 wydziałów, sekcji oraz wieloosobowych stanowisk. Jest też obecny w województwach i mniejszych miastach.

Żeby być sprawiedliwym, to inspekcja ma pełne ręce roboty: sprawdza jeżdżące po kraju ciężarówki, waży je, odpowiada za system pobierania opłat i fotoradary.

Nie ma wątpliwości, że krajowi potrzebne są też inne instytucje związane z drogami i tym, co się po tych drogach porusza. A szczególnie: Transportowy Dozór Techniczny (317 zatrudnionych), Instytut Transportu Samochodowego (213 osób), Instytut Badawczy Dróg i Mostów (223 osoby) oraz Centrum Unijnych Projektów Transportowych (240 osób). Centrum zajmuje się wszelkimi typami transportu, a w zasadzie „kompleksowym wspieraniem beneficjentów w procesie przygotowania inwestycji i ich realizacji".

Nad wszystkim tym czuwają ministerialne departamenty: polityki transportowej i spraw międzynarodowych, dróg i autostrad, a w końcu departament transportu drogowego.

Biurokraci w odlocie

Polska Agencja Żeglugi Powietrznej – instytucja skandalicznie zaatakowana w mijającym roku przez kontrolerów z Kancelarii Premiera i dziennikarzy. Na PAŻP rzucono się za to, że 40 procent urzędników tej instytucji nosi powtarzające się nazwiska, a 200 jest ze sobą powiązanych rodzinnie. To dużo? W PAŻP pracuje przecież 1721 osób! Wyszło na jaw, że w agencji zatrudnienie znalazły żona i siostra prezesa, dwie córki i dwaj zięciowie dyrektora zarządzającego przestrzenią powietrzną, syn i żona szefa biura szkoleń. Wyliczanka jest dłuższa. Co w tym nagannego?  Kierowanie lotami samolotów to nie są żarty. Do kogo można mieć większe zaufanie niż do siostry, syna, brata? Prezes Krzysztof Banaszak dał odpór atakom i rozwiewał wątpliwości: – Między mną a żoną i siostrą nie ma zależności służbowej.

Kontrolerzy od premiera i dziennikarze czepiali się też zarobków. Tego, że średnia pensja w PAŻP to 17 tysięcy złotych. Z innej strony atakował Janusz Piechociński z PSL: – To nie jest normalne, że w ciągu roku facet, który tam pracuje na etat, zarabia dodatkowo na umowę-zlecenie 170 tysięcy złotych.

Na jednego pracownika Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad przypada jakieś 3,5 kilometra szosy

To jest właśnie normalne. Na szczęście te wściekłe napaści na agencję ostatnio ustały. Za to pod ciągłym ostrzałem jest Urząd Lotnictwa Cywilnego. Kiedyś pilnowaniem rynku lotniczego zajmowało się ministerstwo. Ale Unia wymaga, by robiła to instytucja niezależna od rządu. W dwóch zdaniach taka jest geneza powstania ULC, który obecnie zatrudnia 358 osób. Ale nie może być przecież tak, że minister zostaje z pustymi rękami. Dlatego w resorcie nadal istnieje Departament Lotnictwa. Zadania podobne? Czepianie się. Idzie o bezpieczeństwo i koszty nie powinny się liczyć.

W teorii ministerstwo sprawuje nadzór nad ULC. W teorii, bo nie ma potrzebnego aparatu, by faktycznie to robić. W 2009 roku wokół ULC Centralne Biuro Antykorupcyjne rozkręciło aferę. O co poszło? Wiadomo, że przepisy dotyczące uprawnień lotniczych są nieżyciowe, zawiłe, a ludzi pasjonujących się lataniem  przybywa. Kilku urzędników dawało „papiery na latanie" osobom, które może nie powinny ich mieć. Brali za to pieniądze pod stołem. Sześciu ULC-owców trafiło do aresztu z zarzutami łapownictwa. Ale nie można wyciągać zbyt daleko idących wniosków. Wszak czarne owce trafiają się wszędzie. Wartości ULC są wybite na stronie internetowej urzędu: bezpieczeństwo, profesjonalizm, bezstronność, transparentność, efektywność. Oczywiście zdarzały się próby podważenia tego, że ULC hołduje takim właśnie wartościom. W 2010 roku na kontrolę do urzędu wpadli przedstawiciele Europejskiej Agencji Bezpieczeństwa Lotniczego. W pokontrolnym raporcie miażdżyli ULC, nieprawidłowości oceniali jako „krytyczne", wytykali rażący brak kompetencji urzędników. Mimo tych ataków ULC (reguluje rynek lotniczy wart miliardy złotych rocznie) przetrwał, ale wciąż boryka się z atakami. Ostatnio z takimi, że przymykał oko na stan floty PLL LOT, co owocuje takimi sytuacjami jak lądowanie boeinga 767 bez podwozia (pierwszy raz na świecie, od kiedy lata taka maszyna).

ULC został zaprogramowany jako instytucja, która cieszy się dużą niezależnością. To znaczy cieszyła się. Bo właśnie weszły przepisy, że kadencyjność szefa urzędu zostaje zniesiona i premier w każdej chwili może go odwołać. Czyli niezależna instytucja, z której szef może wylecieć z dnia na dzień. Logiczne? To nie jest najważniejsze.

Trudno sobie wyobrazić polską infrastrukturę bez Przedsiębiorstwa Państwowego Porty Lotnicze. Zarządza ono lotniskami w Warszawie i Zielonej Górze. Ma udziały w spółkach, które nadzorują działanie portów w dziesięciu innych miastach.

Po co istnieje państwowa firma Porty Lotnicze? – Nie wiem. Okęcie powinno być jednoosobową spółką Skarbu Państwa, reszta lotnisk skomunalizowana, czyli przekazana miastom, w których się znajdują – mówi Adrian Furgalski, dyrektor zespołu doradców gospodarczych TOR, ekspert od spraw infrastruktury. 2155 osób zatrudnionych w przedsiębiorstwie pewnie się z tą oceną nie zgadza. Podobnie jak ich szef, naczelny dyrektor Michał Marzec, jak czytamy na stronie Portów Lotniczych, laureat nagrody Awionetka 2009 w kategorii „osobistość roku sektora lotniczego". Wypada wspomnieć, że przedsiębiorstwo to nie tylko pasy startowe, odprawy i lotnicze poczekalnie. Porty Lotnicze to też ośrodek wypoczynkowy Muza w Juracie, „położony na terenie Nadmorskiego Parku Krajobrazowego na wydmach, w środku sosnowego lasu". Porty Lotnicze, czyli państwowe przedsiębiorstwo, chętnie zorganizuje wycieczkę do fokarium, nauczy pływać na windsurfingu i zaprosi na kaszubskie jadło.

Na odcinku budownictwo

Obok księstwa lotniczego w resorcie jest oddzielne – budowlane. Dosłownie oddzielne, bo jego siedziba znajduje się w innej części Warszawy niż siedziba ministerstwa. „Budowlanką" zajmują się bezpośrednio albo ocierają o nią urzędnicy aż sześciu departamentów. Państwo co prawda od lat niczego nie buduje, ale wielka struktura istnieje – reguluje, kontroluje, bada. Do tego dochodzą cztery instytuty, które zajmują się sprawami budownictwa oraz Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Ekologii Miast w Łodzi. Tego ostatniego szczególnie żal. Jest w likwidacji. A instytucja chciała się rozwijać. Ze sprawozdania finansowego wynika, że szykowała ekspansję, czyli „wybicie otworu bramowego w ścianie szczytowej budynku warsztatowego". Poszło na to 800 złotych, ale inwestycji zaniechano. Niektórym marzą się ryzykowne rewolucje, na przykład Pawłowi Poncyljuszowi, byłemu wiceministrowi gospodarki. – Nie rozumiem, po co resort trzyma w rękach te instytuty. Powinny iść do prywatyzacji pracowniczej.

Malkontentów  jest więcej. Wspominany już Adrian Furgalski utyskuje: –Porażką jest to, że nie udało się zmienić prawa budowlanego i ustawy o zagospodarowaniu przestrzennym. Chodzi o uproszczenie procedur, które są nieżyciowe. O oddanie kompetencji władzy lokalnej. W poprzedniej kadencji tą sprawą zajmował się minister Olgierd Dziekoński (przeszedł w 2010 roku do Kancelarii Prezydenta – red.). Prowadził nieustanne konsultacje. Konsultował się chyba ze wszystkimi profesorami od budownictwa. Każdy specjalista od budowy rynien się wypowiedział, a efektów nie ma.

Nie od dziś wiadomo, że budownictwo to plątanina interesów wielu grup, m.in.: architektów, deweloperów, rzeczoznawców, biur nieruchomości, urzędników. – Nie ma człowieka, który mógłby to poukładać i przeprowadzić. Priorytetem są drogi, ciągłe pożary na kolei – żali się urzędnik ministerstwa.

Urzędnicy na szynach

A na kolei sytuacja powoli się stabilizuje – kilkadziesiąt spółek, ponad 90 tysięcy pracowników, 4,5 mld złotych długów. Tylko jedna ze spółek PKP Cargo, która wozi towary, miała do niedawna 42 zakłady rozsiane po kraju. Ponad połowę zamknięto i to bez strajków. Na szczęście oskubywanie grupy PKP nie idzie tak łatwo. Kolejarze mają swoją oficynę wydawniczą, ale też prężnie działające biuro podróży Natura Tour. Chwali się ono na stronie internetowej 19 ośrodkami i domami wczasowymi w Zakopanem, Karpaczu, Międzyzdrojach czy Spale.  Na kolei nie wszystko jeszcze chodzi jak w zegarku. Przewozy Regionalne, czyli kolejowa spółka samorządów, już wycofuje setki pociągów z rozkładu jazdy, a za pasem mrozy, święta, sylwester oraz zimowe ferie. W ministerstwie zaczął działać sztab antykryzysowy, który trzyma kciuki za to, żeby zima nie była sroga. Podjęto już pierwsze decyzje – na zziębniętych pasażerów mają czekać w halach dworcowych gorąca kawa i herbata.

Ministrze, gdzie ten znak?

W departamentach, biurach, urzędach centralnych i jednostkach podległych ministrowi pracuje grubo ponad 16 tysięcy ludzi. Resort ma nawet swoich „ambasadorów", czyli przedstawicieli w kilku państwach – m.in. w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Rosji (Nowak chce zrezygnować z tego przywileju). Problem z biurokracją (szczególnie widać go właśnie w tym resorcie) polega na tym, że nie zrobiono porządnego audytu administracji. Taka weryfikacja, którą przed laty zapowiadał Michał Boni, pomogłaby odpowiedzieć na pytanie, gdzie urzędników jest zbyt wielu, które zadania są powielane, co można oddać samorządom. Politycy, którzy biorą władzę, niemal zawsze powtarzają, że przychodzą „deregulować", ciąć biurokrację.

Mówi się, że Sławomir Nowak myśli, by zrobić rewolucję w ministerstwie. Wyrzucić z 10 procent urzędników, skonsolidować kilka departamentów, sprywatyzować albo zlikwidować kilka instytutów.

Czy mu się uda? Niekoniecznie. Biurokracja będzie walczyła do krwi ostatniej, a Nowak ma na razie na głowie inne problemy.

Właśnie powołał sztab kryzysowy, który ma sprawić, by w zimie, szczególnie w święta i Nowy Rok, normalnie jeździły pociągi. Za chwilę powoła drugi – ten będzie się zajmował opóźnieniami w budowie autostrad na Euro. Potem resort będzie się zajmował przygotowaniem logistyki na mistrzostwa. Po mistrzostwach znów trzeba będzie myśleć o... zimie.

Bliski współpracownik jednego z poprzednich ministrów:

„Biurokratyczna machina oplata, wciąga. Gdy nie było mnie raptem jeden dzień, następnego odbierałem w sekretariacie dziesięć segregatorów poczty. Ręce opadały, kiedy okazywało się, że minister osobiście ma podjąć decyzję o przesunięciu znaku drogowego w miejscowości, którą z trudem można znaleźć na mapie".

Książka w czerwonej okładce – w której wymieniono kompetencje ministra transportu, budownictwa i gospodarki morskiej – liczy kilkaset stron. Nowak musi mieć ją zawsze pod ręką, żeby wiedzieć, za co odpowiada – żaden normalny człowiek nie byłby w stanie tego spamiętać.

Oto, co kryje „czerwona księga".

Morskie imperium

Na morzu Nowak może czuć się mocny, zwłaszcza że jest absolwentem zarządzania w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni, która dziś jest Akademią Morską. Ciekawe, czy minister wie, że nawet ta akademia podlega właśnie jemu? Że wchodząc do rządu, stał się szefem swojego dawnego rektora? Nowakowi podlega także Akademia Morska w Szczecinie. Jeśli patrzeć przez pryzmat tych uczelni, to Polska jest morską potęgą – kształcimy ponad 9 tysięcy studentów!

Czy taka liczba studentów jest potrzebna? Jest! Polska flota transportowa liczyła w 2009 roku 120 statków. Fakt, że tylko 18 pływało pod polską banderą – pozostałe zaś pod innymi flagami (Bahamy, Liberia czy Vanuatu). Prawda, że nie są to statki najmłodsze, 35 ma ponad 26 lat – ale ciągle pływają!

Ważne, że załóg nigdy nie zabraknie. Na każdy ze statków pływających pod polską banderą przypada dobrze ponad 500 kształconych w akademiach wilków morskich.

Lektura rocznika statystycznego udowadnia, że w morskim i przybrzeżnym transporcie wodnym pracuje 2,6 tysiąca osób. Okazuje się, że mają potężne wsparcie.

Bo przy związanych z morzem pracach badawczo-rozwojowych i w edukacji morskiej pracuje 2,7 tysiąca osób. To znaczy, że na jednego pływającego przypada więcej niż jeden teoretyk pływania.

Możemy być też dumni z liczby instytucji, które dbają o to, co się dzieje na wodzie.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał