Europę ma tym razem uratować zalew taniego dolara. Tani dolar raz już doprowadził rynki do płaczu. W 2008 r. doszło do największej w historii niewypłacalności kredytowej banków. Ale tym razem ma być inaczej. Bo po środowej interwencji szefów banków centralnych dolar będzie jeszcze tańszy. Giełdy zawsze się cieszą, kiedy rządy włączają maszyny drukarskie, licząc na większy ruch w interesie. I radość zwykle trwa, dopóki ktoś nie zatrzyma maszyn. Po czym wszystko wraca do stanu poprzedniego.
A to dlatego, że prawdziwy problem Europy nie wziął się z braku banknotów. Prawdziwy problem Europy, i Polska nie jest w tym względzie unikalna, to systemowy brak wzrostu gospodarczego. Coś, czego nie da się dodrukować. Problemem jest zastój niezależny od koniunktury, giełdowych spekulacji, kryzysu surowcowego. Europa od lat buksuje w miejscu po śliskim podłożu socjalnym. Dziś jest to wyjątkowo dotkliwe, ale spadek konkurencyjności europejskich firm jest zjawiskiem trwałym. Trwa nie tylko w kryzysie, ale i w okresie największych zwyżek.
Unia oraz niemal każde z jej państw z osobna dawno temu straciły kontrolę nad systemami emerytalnymi, hojnymi zasiłkami i omnipotentną biurokracją, pod którą coraz częściej układane są prawa i regulacje nieliczące się z potrzebami biznesu czy realiami rynku. Coraz wyższe koszty socjalne przerzucane są na pracodawców. Wypychają europejski kapitał do Indii, Ameryki Południowej i Chin. Za każde euro zainwestowane poza sockontynetem przedsiębiorcy mogą więcej wyprodukować i więcej wyjąć zysków. Bez obaw, że na koniec większość wessie machina socjalna.
Te nieliczne kraje, jak Niemcy, które stosunkowo wcześnie zdiagnozowały zagrożenie i korzystając z koniunktury, przeprowadziły imponujące reformy, tnąc koszty pracy oraz świadczenia zachęcające do życia na bezrobociu, dziś są potęgą eksportową. Fakt, że swój dobrobyt zawdzięczają w dużej mierze eksportowi do biedniejszych państw Europy, ale z drugiej strony, to oni, a nie Grecy i Hiszpanie są dziś w stanie konkurować z tanią siłą roboczą z Indii czy Brazylii. Niemcy, ale też Finowie, Holendrzy, Estończycy to ginący gatunek ludzi, którzy rozumieją, że kupując alkoholikowi wódkę, nie wyleczy się go z choroby.
Niemieckie oszczędności nie wykupią Europy z długów ani nie ochronią jej przed zaciąganiem nowych. To nie przeszkadza lewicowej prasie konsekwentnie winić za niewydolność europejskich gospodarek Niemców, którzy „nie wywiązują się ze swoich powinności" – jak pisze „Washington Post". Zabrakło tu tylko odniesień do reparacji za I wojnę światową, którymi szantażowano II Rzeszę w latach 20. XX w.