Ich zdaniem dobrze jest orientować się w danych, nawet dumając nad Prosną. Od tamtej wiosny minęło prawie pół wieku, a zagęszczenie ludności w ojczyźnie uległo niewielkiej zmianie. Z jednym wyjątkiem: rozrosła się stolica. Kiedyś – także stolica kultury (bez urazy, Krakowie!). Tu koncentrowało się „światowe życie", którego obraz naszkicował Wojciech Młynarski. Słucham tej piosenki i zdumiewa mnie jej aktualność. Wprawdzie dziś „na sto imprez" zaprasza nie PAGART, lecz firmy uprawiające marketing z kulturalną wkładką, które zapraszają gwiazdę sceny czy estrady jako dekorację spotkania. Na takich spędach wszyscy szturmują stoły, na których „wszystkiego dotknąć, wszystko wolno zjeść ci/ każda kanapka warta chyba z pięć czterdzieści".
Na salonach, z których fotorelację nadaje Pudelek, prym wiodą nowobogaccy. Umiejętne ocieractwo o sławy jest teraz ważniejsze niż talent i dorobek. Schemat budowania rodzinnej fortuny streścił Młynarski w kolejnym prastarym utworze „Szajba": „Przy maszynie – mama z zięciem,/Za wspólnika mają teścia/I za każdym pociągnięciem/– Trzy dwadzieścia! Trzy dwadzieścia!". A potem teść podwaja tempo produkcji lodów i ładuje porcje za „sześć czterdzieści! Sześć czterdzieści!".
Oto konkret cenowy w utworze o wysokich walorach literackich. Niejedyny. Ile co było warte, dowiadujemy się z tekstu „Okularnicy" Agnieszki Osieckiej (1963 rok). Oto po dyplomach absolwenci wyższych uczelni „wiązali koniec z końcem za te polskie dwa tysiące". Była to wersja skorygowana przez Władysława Gomułkę, pod naciskiem którego Osiecka odszczekała pierwotne spostrzeżenie – że dyplomanci wyższych uczelni „... żyją potem w jakimś mieście za te polskie tysiąc dwieście". W porównaniu z teraz – luksus! Dziś świeżo upieczony magister nauk humanistycznych przede wszystkim mierzy się z bezrobociem. Jeśli ktoś zaoferuje mu etat za dwa tysiaki, chwycił Pana Boga za nogi.
A wydawało się, że po 1989 roku zmieniło się wszystko. Kapitalizm ustawił finansowe relacje w zdrowym stosunku podaży/popytu. I co? Z perspektywy tzw. inteligenta czy tzw. artysty obecna rzeczywistość niewiele różni się od tej z epoki komuny. Oburzacie się? Nie wierzycie? Proponuję porównać treść naszych kpiarsko-krytyczno-intelektualnych piosenek z różnych epok. Zwłaszcza te, które mają rachunki wplecione w rymy.
Choćby Młynarski w utworze „Jesteśmy na wczasach" wstawia passus na temat „góralskich tańców". O co chodzi? To aluzja do banknotu o niebagatelnym nominale pięćset zetów (zwany, przez pamięć czasów okupacji, „góralem") rzucanego orkiestrze w szaleńczym porywie rozrzutności. Jakiego inteligenta byłoby dziś stać na opłacanie amatorskiego zespołu w uzdrowisku z takim rozmachem? Dycha to góra, na co zdobyłby się wczasowicz, choćby nie wiem jak zainteresowany urodą pani Krysi.
Bo co może obywatel/ka kraju o światowych aspiracjach, dociśnięty/ta finansowo do ściany? Zakazane jest przede wszystkim – dać się trafić, przyznać do biedy. Żeby jej uciec, każdy chwyt dozwolony. Dawanie ciała za ekwiwalent wymienialny w europejskich bankomatach to sprawa na porządku dziennym. Jedna różnica między współczesnością a sytuacjami, które przedstawił Marek Dutkiewicz w szlagierze „Jolka, Jolka, pamiętasz", to pochodzenie i kolor skóry uwodzicieli. Dutkiewicz wspomina damę „piękną jak sen", która zdradziła narzeczonego „z autobusem Arabów". A Jan Borysewicz, sam o niezbyt kryształowej konduicie, krzywił się na małolaty opłacające „ciałem kolorowy sen".