Bocianie szlaki II RP

Poleskie bociany trafiły do Anglii i Portugalii. A niemiecki ornitolog Friedrich Goethe (w mundurze) – do okupowanej Norwegii.

Publikacja: 13.09.2013 01:01

Bocianie szlaki II RP

Foto: ROL

Red

„Do kraju tego, gdzie winą jest dużą / Popsować gniazdo na gruszy bocianie..." – pisał Cyprian Kamil Norwid („Moja piosenka" II). Nie umiemy wyobrazić sobie krajobrazu polskiego bez bocianich gniazd, bocianiego klekotu, bez dostojnie spacerujących po łące ptaków. Wiemy, że jedna czwarta ich światowej populacji mieszka w Polsce. Wierzymy, że pomagają nam zwalczać niż demograficzny. Czekamy z utęsknieniem na ich przylot, który potwierdzi nadejście wiosny, żegnamy ze smutkiem, kiedy zbierają się do odlotu. Ale też obserwujemy, liczymy, obrączkujemy, reperujemy gniazda, budujemy nowe, podglądamy... umożliwiają to kamery zainstalowane w sąsiedztwie gniazd (w Europie jest ich prawie 100, w tym 12 w Polsce), ba – staramy się towarzyszyć niektórym z nich w podróżach na zimowiska, co umożliwia technika GPS.

Kierunek Londyn

Niczym chłopi z obrazu Józefa Chełmońskiego „Bociany" nieraz przypatrywaliśmy się lecącym na koniec świata ptakom. Jednak polskie bociany nie tylko potrafią polecieć na kraniec Afryki. Polskie bociany mają na swoim koncie także inny wyczyn. Latały... LOT-em.

21 czerwca 1939 r. „Ilustrowany Kuryer Codzienny" (IKC) poinformował, że kierowana przez prof. Kazimierza Wodzickiego ekipa naukowców prowadzi we wsiach Lemieszowice i Kaczanowice pod Pińskiem chwytanie bocianów. Część przetransportowana zostanie do Brasławia i Dukszt, ponad 400 km od ich rodzinnych miejscowości. Tam po zaobrączkowaniu zostaną wypuszczone. Aby można było sprawdzić, czy pole magnetyczne Ziemi wpływa na orientację w locie u tych ptaków, sześć z nich wyposaży się w maleńkie magnesy zakłócające wpływ magnetyzmu ziemskiego. Sześć zaś poleci... samolotem LOT do Londynu. Tekst nosił tytuł: „Czy bociany poleskie wrócą z Anglji do wsi rodzinnej?".

W eksperymencie uczestniczyć mieli badacze angielscy z istniejącego od 50 lat muzeum przyrodniczego w Haslemere, którzy zachęcili się opublikowanym w 1939 r. przez Polaków na łamach „Nature" sprawozdaniem z badań przeprowadzonych rok wcześniej.

„W przeprowadzeniu tego ciekawego doświadczenia zaofiarowały swą pomoc dyrekcje radjostacyj brytyjskich, francuskich i belgijskich, zaś klub automobilowy w Surrey (Anglja) chce zorganizować specjalny rajd samochodowy – automobiliści mają śledzić lot ptaków aż do brzegów morza" – pisano w „IKC". Ułatwieniem dla obserwatorów miały być jaskrawo pomalowane skrzydła oraz brak tego gatunku w Anglii. Miano badać, jak zachowają się ptaki wywiezione tam, gdzie żaden bocian nie bywał. Z tego powodu darowano im magnesy.

Natomiast 13 bocianów spod Brasławia podzielono: sześć z magnesami, sześć z kontrolnymi ciężarkami i jeden bocian rezerwowy, pomalowane każdy na inny kolor (dzioby i skrzydła) po zaopatrzeniu w barwne obrączki wypuszczono znad jeziora Drywiato. Donoszono, że od razu pięć bocianów z każdej grupy skierowało się w kierunku rodzinnych wsi. Choć nie obyło się bez dramatycznych scen; pojawił się miejscowy bocian, który zaczął przeganiać intruzów.

Bociany, które udawały się do Anglii, miały być po przylocie suto nakarmione i wypuszczone następnego dnia. Tak się jednak nie stało: na przeszkodzie stanęła typowo „angielska" pogoda. Wypuszczono je kilka dni później, 25 czerwca. Towarzyszył tej akcji spory rozgłos, pisał o tym „Times", a prasa niemiecka (mimo stanu wrzenia między Polską a III Rzeszą) apelowała o przesyłanie wiadomości o zaobserwowanych bocianach do niemieckiej stacji ornitologicznej w Rossitten na Mierzei Kurońskiej.

Dwuskrzydłe ofiary pogromów

Bocian biały (Ciconia ciconia) żyje do 30 lat, choć jego przeciętny wiek to osiem lat. Wiele bocianów ginie w młodości, ptak święty od starożytności, bywa obiektem polowań w niektórych krajach. Zdarzyło się nawet, że był tępiony z powodu... nienawiści do najeźdźców, jak w 1821 r. podczas powstania Greków przeciwko Turkom, którzy urzędowo chronili bociany, czy na sowieckiej Ukrainie, gdy dla wyrwania jej z zacofania zrzucano gniazda z chłopskich chałup i stodół.

Bociany przylatują w marcu – kwietniu, odlatują w sierpniu, na początku września. Trasą przez Karpaty, wybrzeża Morza Czarnego, Bosfor, Turcję, Palestynę, przecinając Morze Czerwone do środkowej i południowej Afryki. Nie wszystkie europejskie bociany lecą jedną trasą i w te same miejsca. Bociany z zachodniej Europy (głównie z Hiszpanii i Portugalii) lecą do Afryki Północnej, pokonując Cieśninę Gibraltarską. Niechęć do podróżowania ponad wodami morskimi ma uzasadnienie. Dużą część drogi pokonują lotem szybowcowym, wykorzystując ciepłe kominy powietrzne, a te tworzą się nad lądem, podczas gdy morze oziębia powietrze. Takie bociany, lecące wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego, widział 19 października 1836 r. Juliusz Słowacki, który uwiecznił ten obraz w hymnie „Smutno mi, Boże.":

Dzisiaj na wielkim morzu obłąkany,

Sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem,

Widziałem lotne w powietrzu bociany

Długim szeregiem...

Warto wiedzieć, że bociany, w odróżnieniu od żurawi, nie lecą razem. Najpierw lecą młode, choć nie znają drogi i nigdy jej nie pokonywały, wyruszają nawet dwa tygodnie przed dorosłymi. Większość „młodzieży" nie wraca od razu do kraju, a przylatuje dopiero po osiągnięciu dojrzałości. Prof. Leszek Jerzak w serwisie PAP „Nauka Polska" powiedział, że wpływ na orientację tych ptaków może mieć magnetyzm ziemski. Ornitolodzy mówią też o orientacji wg gwiazd, położenia słońca, jakiejś wrodzonej „instrukcji" wskazującej drogę. Krzysztof Gajda z Muzeum Bociana Białego w Kłopocie potwierdza wpływ magnetyzmu na orientację bocianów. Szczególnie dotyczy to pierwszego przelotu, potem bociany mogą pamiętać trasę. Ale młodym bocianom zdarza się zabłądzić, np. takim, które zostały zmuszone do zboczenia z drogi przez warunki atmosferyczne.

Wyprawa do Londynu nie była pierwszą zagraniczną podróżą ptaków z polskimi paszportami. Poprzedziły ją odbyte rok i dwa lata wcześniej. Dziś są inne metody śledzenia wędrówek ptaków, choć z racji kosztów nie stosuje się ich powszechnie. W tym roku, jak informuje Krzysztof Gajda, dziesięć młodych bocianów z Lubuskiego otrzymało nadajniki GPS. Są w tej chwili gdzieś nad Bosforem.

Ptasie móżdżki

Pierwsze obserwacje wędrówek ptasich na ziemiach polskich poczyniono na początku XX w. na Półwyspie Helskim. Ich autorami byli Niemcy. Polacy włączyli się po uzyskaniu przez nasz kraj niepodległości. Natomiast, jak pisze prof. Przemysław Busse, właściwym „początkiem badań wędrówek ptaków stało się wprowadzenie w naszym kraju metody naukowego obrączkowania", co nastąpiło w 1931 r. wraz z powstaniem przy Państwowym Muzeum Zoologicznym w Warszawie Stacji Badania Wędrówek Ptaków.

Inicjatorzy badania wędrówek bocianów nie byli pracownikami Stacji. Prof. Kazimierz Wodzicki był kierownikiem Zakładu Anatomii Zwierząt i Histologii SGGW w Warszawie. Wnukiem Kazimierza hr. Wodzickiego, jednego z pierwszych ornitologów w naszych dziejach. Badania nad zdolnością orientacji i szybkością lotu bocianów białych poprzedziły wcześniejsze, zainicjowane przez niego oraz prof. UJ Romana J. Wojtusiaka, obserwacje nad lotem łatwych do złapania (podobnie było, choć nie do końca, z bocianami) jaskółek, w latach 1934 i 1937.

Badania nad bocianem białym prowadził Wodzicki z dwoma asystentami – Helmutem Lichem i... znanym filmowcem i fotografikiem, autorem pierwszego polskiego dokumentalnego filmu przyrodniczego „Bezkrwawe łowy" (1939) Włodzimierzem Puchalskim, który uwiecznił swym aparatem wiele niepowtarzalnych scen łapania bocianów, głównie w podlwowskiej wsi Butyny, gdzie w 1937 r. po raz pierwszy pojawili się badacze (było tu ponad 100 zamieszkanych bocianich gniazd!). Sprawozdania z tej akcji, a także kolejnej, autorzy badań opublikowali (po niemiecku) w piśmie „Acta Ornithologica Musei Zoologici Polonici" w 1938 r. i niemieckim piśmie „Journal für Ornithologie" w 1939 r., a krótkie informacje w angielskim „Nature" w 1938 i 1939 r.

W 1937 r. chwytano bociany w czerwcu i lipcu. We wsi Moroczyn na Lubelszczyźnie schwytano trzy, a dziesięć we wsiach Butyny i Przystań. Łowienie ptaków nie było łatwe. Bociany omijały zastawiane pułapki oraz ludzi, którzy przyjechali do Butyn w niecnych zamiarach. Po drugie – z racji niechętnej postawy ludności, przywiązanej do „swych" bocianów. Na inteligencję bocianów zwraca uwagę współczesny badacz Zbigniew Jakubiec, który próbował je schwytać, by założyć im radionadajniki (dziś tak bada się przeloty ptaków). W siatkę do chwytania ptaków nie udało się schwytać żadnego. Także z siatką używaną przez policję do łapania przestępców był kłopot. Bociany rozpoznawały samochód „porywaczy" i obchodziły go z daleka. Dopiero spieszony patrol poradził sobie ze zmyślnymi ptakami.

Badano przemieszczenia krótko- i długodystansowe. W pierwszej grupie jeden bocian z Moroczyna został wypuszczony pod Kowlem na Wołyniu, 50 km na północny wschód od rodzinnego gniazda, dwa kolejne także w okolicy Kowla, w odległości 111 km. Wszystkie dotarły do miejsc rodzinnych już w tym samym dniu, a średnia prędkość ich przelotów wyniosła nieco ponad 10 km/godz.

Pozostałe bociany czekała prawdziwa przygoda. 22 czerwca 1937 r . pojechały pociągiem do Lwowa, skąd samolot PLL LOT zabrał je do Bukaresztu (660 km), gdzie cztery wypuszczono, kolejne cztery zaś poleciały dalej, aż do odległej o 2260 km palestyńskiej Lyddy (dziś część Tel Awiwu). Obie miejscowości znajdowały się na trasie ich wędrówek. Znana trasa okazała się łatwa do pokonania. I z Bukaresztu, i z Lyddy wróciły po trzy bociany.

W kilka dni później ze Lwowa poleciały – „tylko" do Warszawy (306 km) – kolejne dwa bociany. Wrócił jeden. Może dlatego, że ptaki osiadłe na południu kraju na północ nigdy nie latały?

W 1938 r. postanowiono wyznaczyć maksymalną odległość, z jakiej ptaki zdolne są powrócić, oraz sprawdzić wpływ magnetyzmu ziemskiego na zmysł orientacji ptaków. Na dodatek miały lecieć w kierunkach, w których nie latają, lub do miejsc, gdzie bociany nie zamieszkują.

Tym razem chwytano bociany tylko w Butynach, ale jak stwierdzili badacze, liczba zajętych gniazd znacząco zmalała w porównaniu z poprzednim rokiem. Złowiono jednak aż 12 bocianów i podzielono je na trzy grupy. Tak jak poprzednio każdy bocian miał inny zestaw łatwo rozpoznawalnych z daleka obrączek i każdy został pomalowany inaczej. Największy problem był z przymocowaniem magnesów: w końcu przyklejono je między oczami. Bociany przewieziono do Lwowa, skąd 15 czerwca wystartowały samolotem LOT do Warszawy. Potem cztery z nich wysłano do Helsinek, natomiast osiem do Berlina, gdzie pozostawiono połowę.

Resztę czekała podróż do Lizbony (2700 km), gdzie przedstawiciele portugalskiej armii dali im lokum w wojskowej szkole lotniczej i obficie nakarmili. Następnego dnia wywieziono je 30 km na wschód od Lizbony i wypuszczono, obserwując jeszcze długo, gdyż w widoczny sposób nie wiedziały, co ze sobą począć (bociany żyją w Portugalii, ale bociany polskie tam nie latają). Żaden z nich do Polski nie zawitał.

Także dwa z czterech bocianów wypuszczonych w okolicy Berlina miały magnesy. Do Butyn wróciły trzy. W akcję zaangażowali się naukowcy z Berlińskiego Ogrodu Zoologicznego, którzy zaopiekowali się bocianami, napoili, nakarmili (okazało się, że bociany nie jedzą nieruchomego jedzenia i trzeba im było „uruchamiać" dania, pociągając za sznurki). Wśród nich był dr Friedrich Goethe, o którym warto pamiętać nie tylko z powodu słynnego nazwiska.

Lataj LOT-em

W połowie czerwca 1939 r. prasa doniosła o otwarciu dwu nowych linii obsługiwanych przez powstały w 1929 r. LOT: Gdynia – Rzym i Gdynia – Belgrad. Miesiąc wcześniej otwarto linię z Warszawy do Kopenhagi, pierwsze polskie połączenie ze Skandynawią. Jak pisano: „Pasażer, wylatujący z Katowic o godz. 7.05 rano, z Warszawy o godz. 8.30, a z Gdyni o godz. 10.05, uzyskuje w Kopenhadze tego samego dnia w ciągu godziny połączenie z Oslo, Sztokholmem, Amsterdamem, Rotterdamem, Brukselą, Paryżem i Londynem. (...) Trasa Warszawa – Ateny – Palestyna – Bejrut zyskała przez otwarcie linii Warszawa – Gdynia – Kopenhaga nowy zastęp pasażerów udających się na Bliski Wschód". Warto dodać, że linia na Bliski Wschód otwarta została już w 1937 r., tak jak i połączenie z Helsinkami, i była najdłuższą obsługiwaną przez LOT (4300 km).

W inauguracji nowych połączeń wziął udział prezydent Ignacy Mościcki, a czytelnicy mogli dowiedzieć się o rozwoju świętującego dziesięciolecie polskiego przewoźnika. Zaczęło się od uruchomienia w 1930 r. linii Warszawa – Lwów – Czerniowce – Bukareszt – Saloniki. LOT latał też do Aten, Wilna, Rygi, Tallina, Kowna, Berlina. Samoloty LOT przewiozły w tym czasie 220 tys. pasażerów, co jest wielkim osiągnięciem, zważywszy, że największy z posiadanych przez firmę samolotów, którym zainteresował się prezydent Mościcki, Lockhead L-14 Super Electra, mógł przewieźć 12 osób, a jedyny produkowany przez nas samolot cywilny brał na pokład cztery osoby. PLL LOT były jednym z dobroczyńców bocianiej akcji. Zafundowały boćkom bezpłatny przelot, odnosząc znaczne korzyści reklamowe, bo większość kierunków, w jakich udawały się bociany, najczęściej pokrywała się z nowo otwartymi połączeniami.

Posiadane przez LOT samoloty to m.in. Fokker VIIb/3M produkowany na holenderskiej licencji w Lublinie i amerykański Douglas DC-2. Ale największą dumą były zakupione w 1938 r. samoloty L-14 Super Electra. Należy przypuszczać, że nasze bociany dostąpiły zaszczytu podróżowania tymi maszynami. Jednak gdy porównamy możliwości L-14 i ich ptasich pasażerów, ci nie wypadają najgorzej. Wprawdzie rozpiętością skrzydeł (19,97 m), długością (13,52 m), wysokością (3,48 m) i wagą (4886 kg), przy prędkości 402 km, pułapie sięgającym 7649 m biły na głowę skrzydlatych lotników, którzy potrafili wzbić się w powietrze najwyżej na 2000 m, osiągając maksymalną prędkość 50 km/godz., przy wadze ciała 3–4 kg, 80 cm wzrostu, rozpiętości skrzydeł ok. 2 m i długości ciała ok. metra, ale jeśli idzie o zasięg, bociany wypadały lepiej: L-14 – 3420 km, bociany – 10 tys. Mimo niepokojących informacji na temat stosunków polsko-niemieckich komunikaty o wysłanych do Londynu bocianach pojawiały się jeszcze przez jakiś czas. Donoszono, że trzy przekroczyły kanał La Manche, ale słuch o nich zaginął. Być może zostały... zestrzelone (jaskrawo pomalowane mogły nie przypominać bocianów). W Anglii pozostały trzy. Przewidywano, że kiedy się najedzą, polecą do Afryki. Ale czy tak się stało?

Dziś trudno odpowiedzieć na pytanie, czy naukowcy wierzyli w powrót wysłanych do Anglii bocianów. Radiostacje niemieckie i holenderskie oraz prasa wzywały tych, którzy dostrzegą gdzieś pomalowane ptaki, do zgłaszania tego, czyli przewidywano ich pojawienie się na powrotnej trasie. Także artykuł w „Timesie" opatrzony mapką pokazującą prawdopodobną trasę powrotną bocianów świadczy o tym, że na powrót liczono.

Mobilizacja gołębi

Na swój sposób podeszli do tego dżentelmeni angielscy, którzy podobno urządzali zakłady dotyczące powrotu bocianów. W przywiązanie polskich bocianów do ojczyzny natomiast zdawali się nie wątpić satyrycy, którzy londyńskiej wyprawie poświęcili ilustrowaną rysunkami stronę w „Kuryerze Literacko-Naukowym" z 3 lipca 1939 r. będącym dodatkiem do „IKC". W tekście „Najwierniejsze z wiernych naszych ptaków" pisano: „Trzeba być doprawdy sceptykiem, aby nie wierzyć w wierność naszych bocianów".

W artykule podsumowującym wyniki eksperymentu („IKC", 2 sierpnia 1939) napisano, że być może przeszkodą nie do pokonania stało się dla bocianów morze, szersze niż znany im Bosfor czy Dardanele. Natomiast z doświadczeń brasławskich wniosek był inny. Wróciły bociany bez magnesów, co miało wskazywać na wpływ magnetyzmu ziemskiego na orientację ptaków. Dla potwierdzenia hipotezy prof. Wodzicki zamierzał przeprowadzić kolejne doświadczenia, jeszcze w 1939 r. na... gołębiach pocztowych. Czym mimowolnie wtórował żartownisiom z „Kuryera Literacko-Naukowego", którzy chwalili wybór bocianów spośród innych ptaków, bo gołębie „każdej chwili mogą otrzymać karty mobilizacyjne".

Przewidywania okazały się prorocze. Jeden z uczestników eksperymentu z 1938 r., niemiecki ornitolog Friedrich Goethe, pojawił się ponownie na stronach „Journal für Ornithology" we wrześniu 1940 r., ale już... w mundurze. Wydrukowano tam nadesłany pocztą polową ze środkowej Norwegii jego list do Niemieckiego Towarzystwa Ornitologicznego. Korzystając z zafundowanej przez Hitlera „wycieczki" (Norwegię Niemcy podbili w maju 1940), starał się poznać przyrodę tego kraju. Zachwyciły go fiordy i leśny krajobraz, ale fauna w porównaniu z Heimatem wydała mu się uboga. Pozdrowienie: „Heil Hitler!" mówiło wszystko o tym, co zdarzyło się od chwili, gdy razem z Polakami prowadził badania nad polskimi bocianami.

Znakiem zmiany stało się też przemianowanie Stacji Badania Wędrówek Ptaków przez zwycięskich Niemców na Vogelberingunszentrale (Centrala Obrączkowania Ptaków), a potem Ornithologische Station Warschau (Stacja Ornitologiczna). Z kolei niemiecka stacja Rossitten, jedna z najstarszych w Europie, po przegranej Niemców przestała istnieć, a jej dokumentacja poszła z dymem. Tak jak poszło z dymem 3/4 Europy, a jej mieszkańcy, w tym Polacy, rozlecieli się po całym świecie (jak Kazimierz Wodzicki, który pozostał na Nowej Zelandii, czy kierownik warszawskiej Stacji Władysław Rydzewski, który wrócił z Anglii w 1961 r.). Czy spotkali gdzieś, sami tułacze, tułających się skrzydlatych rodaków z poleskich wiosek Kaczanowice i Lemieszowice? Nic o tym nie wiadomo.

Autor jest dziennikarzem, pisarzem, filmowcem–dokumentalistą

„Do kraju tego, gdzie winą jest dużą / Popsować gniazdo na gruszy bocianie..." – pisał Cyprian Kamil Norwid („Moja piosenka" II). Nie umiemy wyobrazić sobie krajobrazu polskiego bez bocianich gniazd, bocianiego klekotu, bez dostojnie spacerujących po łące ptaków. Wiemy, że jedna czwarta ich światowej populacji mieszka w Polsce. Wierzymy, że pomagają nam zwalczać niż demograficzny. Czekamy z utęsknieniem na ich przylot, który potwierdzi nadejście wiosny, żegnamy ze smutkiem, kiedy zbierają się do odlotu. Ale też obserwujemy, liczymy, obrączkujemy, reperujemy gniazda, budujemy nowe, podglądamy... umożliwiają to kamery zainstalowane w sąsiedztwie gniazd (w Europie jest ich prawie 100, w tym 12 w Polsce), ba – staramy się towarzyszyć niektórym z nich w podróżach na zimowiska, co umożliwia technika GPS.

Kierunek Londyn

Niczym chłopi z obrazu Józefa Chełmońskiego „Bociany" nieraz przypatrywaliśmy się lecącym na koniec świata ptakom. Jednak polskie bociany nie tylko potrafią polecieć na kraniec Afryki. Polskie bociany mają na swoim koncie także inny wyczyn. Latały... LOT-em.

21 czerwca 1939 r. „Ilustrowany Kuryer Codzienny" (IKC) poinformował, że kierowana przez prof. Kazimierza Wodzickiego ekipa naukowców prowadzi we wsiach Lemieszowice i Kaczanowice pod Pińskiem chwytanie bocianów. Część przetransportowana zostanie do Brasławia i Dukszt, ponad 400 km od ich rodzinnych miejscowości. Tam po zaobrączkowaniu zostaną wypuszczone. Aby można było sprawdzić, czy pole magnetyczne Ziemi wpływa na orientację w locie u tych ptaków, sześć z nich wyposaży się w maleńkie magnesy zakłócające wpływ magnetyzmu ziemskiego. Sześć zaś poleci... samolotem LOT do Londynu. Tekst nosił tytuł: „Czy bociany poleskie wrócą z Anglji do wsi rodzinnej?".

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał