Kochajmy aktorów, bo nie wiedzą, co czynią. Robert Więckiewicz stworzył tak olśniewającą kreację Wałęsy, że co chwila każe zapominać historyczne przekłamania scenariusza w filmie Andrzeja Wajdy o przywódcy „Solidarności". Podziw dla jego warsztatu aktorskiego i wzruszenie, jakie wzbudza u widzów, stwarzają doskonały wehikuł dla propagandy tej postaci na bieżący użytek układu rządzącego. Pomaga mu ujmująca Agnieszka Grochowska w roli żony Danuty.
Więckiewicz rządzi
Fabułę wieńczy największy triumf Lecha, kiedy zaczyna historyczne przemówienie w Kongresie USA słowami: „My, naród". Zręcznie powtórzył wstęp do amerykańskiej konstytucji, co wywołało owację na Kapitolu. Wystąpił tam po wyborach do Sejmu, gdy naród dał wolne mandaty „Solidarności". Tylko w tym jednym momencie widać twarz prawdziwego lidera związku – pyszałek jest tu nieco spięty. Jakże daleko zaszedł od śmietnika, po którym wspiął się na mur strajkującej stoczni w sierpniu 1980 roku. Wolałbym zobaczyć tę scenę w wykonaniu Więckiewicza. Jest od Wałęsy lepszy, rzucając widzów na kolana przed tym świątkiem wolności.
Czemu kreacja wydaje się lepsza od pierwowzoru? To są delikatne sprawy, jak drgnienia powiek czy wyraz oczu, głos na wznoszącym się tonie, inaczej niż u inteligentów nieprzywykłych do krzyku, i zniżenie świadczące o podświadomej refleksji. To fascynująca gra prostactwa i wrodzonego sprytu wykonana przez człowieka, który ma świadomość komizmu tworzonej postaci. Aktor nie zagapia się, dociska puenty, a nie dopuszcza przypadkowych reakcji, które przecież zdarzają się w realnym życiu. Studiował rozmaite nagrania, aż uchwycił istotę Lecha i poprawił swą kulturą wewnętrzną.
Jak Więckiewicz wystąpiłby wobec Kongresu Stanów Zjednoczonych? Dałby większe zmrużenie oczu? Leciutki grymas wzgardy w kąciku ust wobec aplauzu tłumu kongresmenów? Bo dla Lecha tłum to tłum, choćby był lepiej ubrany i poinformowany od tłumu Polaków rządzonych przez komunę. A może poruszenie pleców, jak pod zbyt wielkim ciężarem? Nie wiem, jaki subtelny przekaz wybraliby Wajda z Więckiewiczem, gdyby ta scena miała być odtworzona. To nie musiała być przeszkoda nie do pokonania, gdyż w innych scenach pan Robert pojawia się wmontowany w dokumentalne zdjęcia.
Sklejki materiałów z różnych źródeł czasem mocno różnią się jakością. W kilku wypadkach udało się w kadr wstawić telewizor, biorąc tym w umowną ramę technicznie gorszy materiał. Pewne sklejki wypadły niemal doskonale, niektóre gorzej, co mało wadzi, gdyż Więckiewicz przykuwa uwagę publiczności. Ten wielki aktor niesie cały film, który poza tym jest zaledwie niezły.
Głowacki kręci
Scenariusz Janusza Głowackiego poświadcza inteligencję, wdzięczny cynizm i poczucie humoru autora. Niestety, wywiad z Lechem prowadzony przez Orianę Fallaci zorganizował tylko część fabuły – do momentu jawnego działania „Solidarności". Potem opowieść rwie się, by objąć za duży okres. W filmie znalazła się scena kluczowa dla wielkiej kariery Wałęsy: podpisanie zobowiązania do współpracy z SB w grudniu 1970 roku, choć nie zostało to nazwane wprost. Scenarzysta zrobił, co było w jego mocy, żeby usprawiedliwić bohatera.