Smuga spod latarni

Nie wystawiają się półnagie w przeszklonych witrynach jak w Hamburgu ani nie tworzą dzielnic czerwonych latarni – jak w Amsterdamie. Polskie prostytutki wiedzą, że rodzimy klient z reguły wstydzi się płatnej miłości, gdy nie jest całkiem anonimowy. Same prostytutki swojej profesji wstydzą się coraz mniej.

Publikacja: 29.11.2013 21:29

Niedaleko Warszawy. Szosa pod Markami

Niedaleko Warszawy. Szosa pod Markami

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Nie wystawiają się półnagie w przeszklonych witrynach jak w Hamburgu ani nie tworzą dzielnic czerwonych latarni – jak w Amsterdamie. Polskie prostytutki wiedzą, że rodzimy klient z reguły wstydzi się płatnej miłości, gdy nie jest całkiem anonimowy. Same prostytutki swojej profesji wstydzą się coraz mniej.

Może to dulszczyzna, ale po pierwsze nikt nie chce uchodzić za, za przeproszeniem, k...wiarza, a po drugie, jakby nie ta odrobina obłudy, zaraz mielibyśmy tu jawny burdel jak na Zachodzie – mówi Maciej, 50-letni przedsiębiorca budowlany spod Gdańska, stały bywalec agencji towarzyskich. – No bo na przykład te dyskusje o podatkach od prostytutek, które zaczęli ci od Palikota. Czy ktoś normalny u nas będzie brać od takiej owatowaną fakturę za bzykanie? A może jeszcze odliczać sobie w firmie od podatku?

Maciej uważa, że jak facet idzie „do pań", to po cichu i w pełnej dyskrecji.

– Byłem w Amsterdamie w Dzielnicy Czerwonych Latarni, w Hamburgu na St. Pauli, gdzie prostytutki świeciły biustami z wystaw, jakby były kiełbasami w promocji – opowiada. – I jakoś mnie mierziła ta jednoznaczność typu: towar-kupiec.

Gdy słyszy, że w Szwajcarii przy autostradach państwo buduje specjalne zjazdy i wiaty dla prostytutek i ich klientów, tylko macha ręką. – Pogięło ich całkiem.

Tymczasem w Polsce sam zaczął chodzić do agencji towarzyskich już we wczesnych latach 90., gdy tylko pojawiły się pierwsze z nich. I – bywało – że korzystał z ich usług codziennie. Do dziś zresztą, mąż i ojciec trójki dzieci, zagląda do nich dwa, trzy razy w miesiącu. Ma swoje ulubione dziewczyny, w kilku agencjach czuje się niemal jak w domu. – Czasem sobie żartuję, że jakby tak po „wszystkim" jeszcze pierogi z kapustą podały, to byłby ideał.

Armia w podwiązkach

Szacuje się, że średnio polska prostytutka obsługuje miesięcznie około stu takich „panów Maciejów" – w różnym wieku i o różnej zasobności portfela. Liczbę aktywnych prostytutek w Polsce też da się jedynie w przybliżeniu oszacować (tylko część z nich zajmuje się nierządem „na pełny etat", rośnie zaś zjawisko prostytucji „dochodzącej"). Policja nie dysponuje twardymi danymi – bo uprawianie nierządu nie jest karalne, zatem nie jest ewidencjonowane, podobnie ze służbami skarbowymi (prostytucja nie jest opodatkowana) i sanitarnymi. Niemniej mówi się o liczbach szokujących – ok. 15 tys. agencji towarzyskich, w których według policji pracuje ok. 15–20 tys. osób (więcej, niż mamy w Polsce krawcowych i mniej więcej tyle, ilu lekarzy), a według ocen medialnych – nawet 150–200 tys. osób. Należy założyć, że liczby te nie stopniały, zważywszy na dynamikę rozwoju branży – jeszcze w 1996 r. agencji było ok. 300, gdy w 2003 już 750 („Businessman Magazine" szacował wówczas, że obrót branży sięga 10 mld zł) – oraz wyraźny i stały wzrost tolerancji dla prostytucji wśród Polaków. Jeśli – według OBOP – w 1993 r. prostytucję potępiało jeszcze 73 proc. Polaków, to już na przełomie tysiąclecia ledwie połowa. Już wówczas także ponad 70 proc. mężczyzn i ponad połowa kobiet było za legalizacją prostytucji i akceptowało działalność agencji towarzyskich.

Być może już niedługo, bo jesienią przyszłego roku, poznamy aktualne i bliskie rzeczywistości liczby związane z tą branżą – kraje członkowskie UE, czyli także Polska – muszą zacząć doliczać do PKB dochody z przemytu, handlu narkotykami i... prostytucji. To zadanie stoi przed Ośrodkiem Badań Gospodarki Nieobserwowanej działającej w GUS. Tymczasem znane dotąd liczby i proporcje – nie wprost – ale już jakoś określają potencjalny klimat, wpływając na popyt (i podaż). Kim zatem są klienci polskich prostytutek?  Wszyscy faceci, jak by to ujął znany rysownik lewicowego „Przekroju", który stwierdził w jednym z wywiadów: „Pokaż mi kogoś, kto nie był (w burdelu – przyp. red.)"?

– Wszyscy to może nie, ale przychodzą różni – mówi 29-letnia Karolina, służbowo „Dżesika", w branży (pogranicze – ziemia lubuska) od ośmiu lat. – Oprócz biznesmenów, szefów małych i wielkich firm, a także zarobionych, zjeżdżających do kraju z saksów, co wydaje się oczywiste, miałam piłkarza ekstraklasy, chemika od mydeł, lotnika, świeżo upieczonego maturzystę, a nawet kombajnistę.

Z badań (deklaratywnych) znanego seksuologa Zbigniewa Izdebskiego, które ujął w pracy „Ryzykowna dekada. Seksualność Polaków w dobie HIV/AIDS. Studium porównawcze 1997–2001–2005", wynika, że do korzystania z płatnej miłości przyznało się 12 proc. mężczyzn (1 proc. kobiet), wśród których – paradoksalnie – największą grupę stanowili mężczyźni w wieku 25–29 lat (głównie wykształceni, z wielkich miast). Co więcej – jak ustalił Mariusz Jędrzejko w pracy pod auspicjami Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora pt. „Prostytucja jako problem społeczny, moralny i zdrowotny", ponad 70 proc. z nich miało się za dobrych mężów i ojców.

Zmowa cudzych żon

Jest chyba w tym paradoksie jakiś swojski rys. Na co wskazuje dynamika oferty prostytutek, szczególnie widoczna w anonsach „towarzyskich", która najwyraźniej powstała jako realne zapotrzebowanie na popyt? Otóż  miejsca do niedawna okupowane wprost przez ogłoszenia agencji towarzyskich zajęły anonse – nomen omen – „domówek". To ogłoszenia prostytutek, które oferują swoje usługi w wynajętych mieszkaniach, sugerujących inny niż „agencyjny", klimat. Wystarczy wziąć do ręki pierwszy lepszy regionalny dziennik, żeby znaleźć charakterystycznie brzmiące oferty: „Bujna prywatnie", „Nienasycona Blanka zaprasza do przytulnego mieszkanka", „Misia – apartament. Nie agencja!".

Oczywiście, w większości przypadków urocze, prywatne mieszkanka wynajmują agencje, ale złudzenie wyjątkowości jest. – Nasi panowie to wyraźnie polubili – mówi 40-letnia prostytutka z Pomorskiego, która nie przypadkiem ogłasza się w regionalnych anonsach towarzyskich jako „Intymnie, tylko Ty i Ja".  – Przychodzą po płatny seks, ale lubią czuć, że nie są w jakimś seksmarkecie, ale na czymś w rodzaju randki. Jest w tym jakaś potrzeba intymności, na pewno dyskrecji, może też niechęci do konfrontacji z innymi klientami. W agencjach jest duży wybór dziewczyn, ale też wielu innych panów, którzy przyszli w tym samym celu.

– Wielu przede wszystkim wciąż wstydzi się tego, że idzie do prostytutki, a taka „prywatna" wizyta jakby mniej rani sumienie, bo to trochę jak romansik, czarujący epizodzik, a nie płatna godzina u k...y – przyznaje Paweł, 31-letni informatyk z Warszawy, od pięciu lat żonaty, od roku aktywny na polu płatnych skoków w bok.

Nie ma wątpliwości, że zawodowcy dostrzegli ten swojski trend i – wzorem branży porno, która od lat zarabia krocie na produkcjach realizowanych tak, by udawały amatorskie – prostytutki „uciekają" od swojego profesjonalnego wizerunku. W internetowej sieci roi się od anonsów w stylu: „Seksowne, samotne żony poszukują tajnego romansu", „Sex z sąsiadką, sex z mężatką", a „Seks w okolicy za darmo" (od razu cię znajdą dzięki polityce cookies) bardzo szybko okazuje się seksem za pieniądze.

O licznych motywach, które kierują klientami prostytutek (od potrzeby rozmowy po perwersje nie do zaspokojenia w domowym łożu), napisano już tomy. Interesującą, rodzimą grupą klientów swojsko-neofickich, i względnie świeżą, bo nieopisaną, wydaje się natomiast grupa promiskuistycznych entuzjastów. Takich jak bohater-rodzynek skandalizującej książki, parareportażu Ewy Egejskiej („Czarodziejki.com"), który tak m.in. tłumaczył swoje oddanie płatnej miłości: „Pewnie myślałeś, że jestem cyniczny, gdy mówiłem, że ja je wszystkie, w swojej coraz mniej rozpoznawalnej masie kocham. Nie jestem. Kocham. (...) Są młode i ładne, mają świetne ciała, wypielęgnowane i zadbane. Uwielbiają seks, no w każdym razie aż się palą, żeby mnie zaspokoić. A ja kocham, jak to robią".

Sułtani „słingu", jurorzy rankingu

Niezależnie od tego, że sama istota prostytucji ujawnia ciemną stronę ludzkiej natury, entuzjazm polskich klientów prostytutek – choć z reguły są młodzi, wykształceni i z wielkich miast – ma w sobie coś wyjątkowo pszenno-buraczanego. Bo rośnie wraz z poczuciem pełnej anonimowości, osiągając szczyty  ekshibicjonizmu. Można odnieść wrażenie, że nawet niesygnowana ankieta w badaniach socjologicznych nie jest w stanie otworzyć w nich skłonności deklaratywnych tak jak przestrzeń Internetu. Tu polscy entuzjaści płatnej miłości przeradzają się już nie tylko w tych, którzy prostytutki z zadowoleniem i dumą odwiedzają (i – w charakterystycznym języku młodych wykształconych z wielkich miast  – „zaliczają", „pukają", „zapinają"). Sieć w przestrzeni prostytucji czyni z nich ekspertów, jurorów i doradców, a oferty poszczególnych pań – jest multum takich portali, które mieszczą pod wizytówką prostytutki „fachowe" komentarze – przypominają rankingi kulinarne czy zakłady przed Wielką Pardubicką.

Dowód? Chybił-trafił, Wrocław. Oferta „Julii bez dopłat" („Jestem gorąca i niesamowicie spragniona seksu. Uwielbiam pieścić – tu następuje wyliczenie usług i figur – wprowadzę Cię w krainę rozkoszy, o jakiej nawet nie marzyłeś"). Pod spodem kilkanaście szczegółowych komentarzy. – „Panna nieprzeciętna, jestem pod wrażeniem, demon seksu, ścisła czołówka" – chwali „Szelest". „Armin82" potwierdza: – „Niesamowita! Fenomenalnie się (...) i mistrzowsko (...). Zna się na rzeczy. Szczerze polecam! ". „Supermacho" też nie owija w bawełnę: – „Za(...)ista! Profesjonalnie (...). Dupcia jak orzeszek. Na pewno wrócę!".

Myliłby się ten, kto by myślał, że te jurorskie zmagania dotyczą tylko prostytucji „w klasie wyższej" (min. 300 zł za godzinę i 3 tys. zł na noc) czy „średniej" (100–150 zł za godzinę, noc proporcjonalnie). Swoje rankingi i listy ocen (pochwał i krytyk) mają także tanie „tirówki". W sieci łatwo znaleźć portale, które oprócz szczegółowych map z miejscami, gdzie koczują przydrożne prostytutki, aż roi się od komentarzy. Przykład? Mazowieckie. Kategoria: „Od Strzegowa w stronę Glinojecka. Blondyna". I dużo pytań. Bardzo szczegółowych, na tyle, że nie sposób ich tu przytoczyć. Najbardziej oględne zadał „Pablo": – Cześć szwagry, stoją dziewczyny?

Naiwni, prymitywni. Ewa Egejska we wspomnianej książce (mniejsza, czy to faktyczny zapis relacji prostytutek, czy komercyjna ściema) chyba trafnie puentuje sprawę: „Nie wierz nigdy kobiecie, dobrą radę ci dam (...) szczególnie w burdelu (...) ani w historyjki, ani w łzy, ani w ich grę i czarowanie (...). Zawsze cię owiną dookoła palca i będą cię tak długo kochały, póki pompujesz w nie kasę". Trafnie, pod warunkiem iż wbrew szokującej intencji autorki nie uznamy jej książki za udaną próbę uszlachetnienia najstarszego zawodu świata.

Koniec bajek o trudnym dzieciństwie

Wokół prostytucji w Polsce krąży wiele mitów i stereotypów. O scenariuszach jak z filmu „Pretty woman" – nawet jeśli się zdarzają, to margines. O zmuszaniu do nierządu, biciu, uzależnianiu od narkotyków w celach nierządnych – to dramatyczne historie, prawdziwe, ale w zderzeniu z liczbami, które rządzą rynkiem prostytutek – nie ta skala (rocznie policja prowadzi zaledwie kilkadziesiąt takich spraw). Że prostytutki w Polsce to głównie Rosjanki, Bułgarki, Rumunki i Białorusinki. W końcu, że trudne dzieciństwo, patologiczne rodziny, ucieczka od biedy.

Warto zauważyć, że ponad dwie trzecie prostytutek w Polsce to Polki. Z reguły wybierające tę profesję świadomie i z własnej woli. Co więcej, kiedy dekadę temu OBOP badał motywy wyboru tej drogi, wyszło, że aż 31 proc. prostytutek myślało o zysku i podniesieniu standardu życiowego. Wprawdzie ponad 60 proc. deklarowało, że powodem była trudna sytuacja materialna (tylko niecałe 3 procent czuło się  zmuszanych do nierządu), jednak nie wiadomo, co konkretnie rozumiały przez trudną sytuację materialną.

Nieco światła na tę kwestię rzucają choćby szczegółowe badania przeprowadzone w 1998 r. w Bydgoszczy („Społeczno-kulturowe uwarunkowania prostytucji w Polsce"), które objęły 104 prostytutki w wieku od 17 do 31 lat. Można je czytać inaczej, niż dyktuje martyrologiczna tradycja.

Niemal co trzecia miała wykształcenie średnie bądź wyższe, większość pochodziła z rodzin pełnych, nienadużywających alkoholu i niewielodzietnych, których sytuację materialną jako złą wskazało jedynie 42 panie na 104 badane. Większość nie była bita, a niemal połowie pobłażano, nauka szkolna nie sprawiała trudności połowie, a pierwszy kontakt seksualny jako przyjemny określiła ogromna większość badanych (ponad 80 proc., z czego dla niemal połowy był on nieprzypadkowy). Wśród powodów wyboru prostytucji najwięcej wskazań miały:  ekonomiczny, chęć zmiany środowiska i perspektywa lepszego, ciekawszego życia.

– Tak się zwykle zaczyna – kwituje nasza rozmówczyni, 40-letnia profesjonalistka z Pomorskiego. – Najpierw się chce mieć na dyskotekę, ekstrabuty, superkomórkę, ciuchy, potem się myśli o odłożeniu grosza na jakiś biznes czy mieszkanie, licząc, że się w branży popracuje dwa, trzy lata i nagle przestanie się być prostytutką, odchodząc w siną dal z jakimś królewiczem z bajki. Ja miałam przestać już 10 lat temu. Pewnie jest coś w tym powiedzeniu, że prostytutka to nie zawód. To charakter.

Precz z lateksem, niech żyje bal

Może więc warto dostrzec także i na naszym podwórku to, co uderza jako sedno prostytucji, jej główny, dominujący nurt: chęć wygodnego życia, słabnięcie wartości, hedonistyczne wzorce.

Tak postawiona sprawa pozwala ostrzej widzieć problemy, które na tym głównym pniu wyrastają, m.in. zagrożenie wirusem HIV (Polacy nie lubią lateksu – badania deklaratywne wskazują, że użycia kondomu nie wymaga podczas pieszczot oralnych tylko około 10–12 proc., tymczasem nie jest żadną tajemnicą, że są zaniżone wielokrotnie). Alarmujące są sygnały o ciągłym wzroście liczby doraźnych lub okolicznościowych aktów prostytucji polskich studentek (modne zjawisko sponsoringu), w szczególności zaś o wyraźnej tendencji wzrostowej, gdy chodzi o przypadki prostytucji wśród nieletnich. Tylko z przywoływanej już pracy Mariusza Jędrzejki „Prostytucja jako problem społeczny, moralny i zdrowotny" wynikało, że ów wzrost jest lawinowy. Badanie miało niewielki, wręcz cząstkowy zasięg – 100 telefonów do stołecznych agencji z pytaniem o dziewczyny w wieku 16–18 lat – ale wynik już wówczas mógł zatrważać: w 2003 roku potwierdzenia były 42, rok później 64, by w 2005 roku uzyskać aż 79 twierdzących odpowiedzi.

Jak wygląda to dziś? We wszystkich agencjach w kraju łącznie?

Pytanie wydaje się retoryczne, zwłaszcza że klimat dla zrozumienia niekonwencjonalnych postaw moralnych i obyczajowych jest coraz bardziej sprzyjający. Całkiem niedawno postępowe elity kulturalne i intelektualne pochylały się nad „niejednoznacznością" dylematów prostytutek w „Sponsoringu" Małgorzaty Szumowskiej. Tymczasem zaczęły się uczone, pełne relatywistycznych zgłębień, dyskusje, na temat „Młodej i pięknej" Francois Ozona. Film o młodocianej prostytutce, którego plakat zdobi nowoczesny wabik reklamowy („Ładna, szczupła 17-latka. Prywatnie. Zadzwoń"), już nowocześnie skomentował recenzent poważanego portalu filmweb.pl, który – podkreślając „pazur" i „pikanterię" filmu, za największe osiągnięcie reżysera uznał „młodą, piękną i jakże fascynującą w swej niejednoznaczności główną bohaterkę".

Nie wystawiają się półnagie w przeszklonych witrynach jak w Hamburgu ani nie tworzą dzielnic czerwonych latarni – jak w Amsterdamie. Polskie prostytutki wiedzą, że rodzimy klient z reguły wstydzi się płatnej miłości, gdy nie jest całkiem anonimowy. Same prostytutki swojej profesji wstydzą się coraz mniej.

Może to dulszczyzna, ale po pierwsze nikt nie chce uchodzić za, za przeproszeniem, k...wiarza, a po drugie, jakby nie ta odrobina obłudy, zaraz mielibyśmy tu jawny burdel jak na Zachodzie – mówi Maciej, 50-letni przedsiębiorca budowlany spod Gdańska, stały bywalec agencji towarzyskich. – No bo na przykład te dyskusje o podatkach od prostytutek, które zaczęli ci od Palikota. Czy ktoś normalny u nas będzie brać od takiej owatowaną fakturę za bzykanie? A może jeszcze odliczać sobie w firmie od podatku?

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał