Armia w podwiązkach
Szacuje się, że średnio polska prostytutka obsługuje miesięcznie około stu takich „panów Maciejów" – w różnym wieku i o różnej zasobności portfela. Liczbę aktywnych prostytutek w Polsce też da się jedynie w przybliżeniu oszacować (tylko część z nich zajmuje się nierządem „na pełny etat", rośnie zaś zjawisko prostytucji „dochodzącej"). Policja nie dysponuje twardymi danymi – bo uprawianie nierządu nie jest karalne, zatem nie jest ewidencjonowane, podobnie ze służbami skarbowymi (prostytucja nie jest opodatkowana) i sanitarnymi. Niemniej mówi się o liczbach szokujących – ok. 15 tys. agencji towarzyskich, w których według policji pracuje ok. 15–20 tys. osób (więcej, niż mamy w Polsce krawcowych i mniej więcej tyle, ilu lekarzy), a według ocen medialnych – nawet 150–200 tys. osób. Należy założyć, że liczby te nie stopniały, zważywszy na dynamikę rozwoju branży – jeszcze w 1996 r. agencji było ok. 300, gdy w 2003 już 750 („Businessman Magazine" szacował wówczas, że obrót branży sięga 10 mld zł) – oraz wyraźny i stały wzrost tolerancji dla prostytucji wśród Polaków. Jeśli – według OBOP – w 1993 r. prostytucję potępiało jeszcze 73 proc. Polaków, to już na przełomie tysiąclecia ledwie połowa. Już wówczas także ponad 70 proc. mężczyzn i ponad połowa kobiet było za legalizacją prostytucji i akceptowało działalność agencji towarzyskich.
Być może już niedługo, bo jesienią przyszłego roku, poznamy aktualne i bliskie rzeczywistości liczby związane z tą branżą – kraje członkowskie UE, czyli także Polska – muszą zacząć doliczać do PKB dochody z przemytu, handlu narkotykami i... prostytucji. To zadanie stoi przed Ośrodkiem Badań Gospodarki Nieobserwowanej działającej w GUS. Tymczasem znane dotąd liczby i proporcje – nie wprost – ale już jakoś określają potencjalny klimat, wpływając na popyt (i podaż). Kim zatem są klienci polskich prostytutek? Wszyscy faceci, jak by to ujął znany rysownik lewicowego „Przekroju", który stwierdził w jednym z wywiadów: „Pokaż mi kogoś, kto nie był (w burdelu – przyp. red.)"?
– Wszyscy to może nie, ale przychodzą różni – mówi 29-letnia Karolina, służbowo „Dżesika", w branży (pogranicze – ziemia lubuska) od ośmiu lat. – Oprócz biznesmenów, szefów małych i wielkich firm, a także zarobionych, zjeżdżających do kraju z saksów, co wydaje się oczywiste, miałam piłkarza ekstraklasy, chemika od mydeł, lotnika, świeżo upieczonego maturzystę, a nawet kombajnistę.
Z badań (deklaratywnych) znanego seksuologa Zbigniewa Izdebskiego, które ujął w pracy „Ryzykowna dekada. Seksualność Polaków w dobie HIV/AIDS. Studium porównawcze 1997–2001–2005", wynika, że do korzystania z płatnej miłości przyznało się 12 proc. mężczyzn (1 proc. kobiet), wśród których – paradoksalnie – największą grupę stanowili mężczyźni w wieku 25–29 lat (głównie wykształceni, z wielkich miast). Co więcej – jak ustalił Mariusz Jędrzejko w pracy pod auspicjami Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora pt. „Prostytucja jako problem społeczny, moralny i zdrowotny", ponad 70 proc. z nich miało się za dobrych mężów i ojców.
Zmowa cudzych żon
Jest chyba w tym paradoksie jakiś swojski rys. Na co wskazuje dynamika oferty prostytutek, szczególnie widoczna w anonsach „towarzyskich", która najwyraźniej powstała jako realne zapotrzebowanie na popyt? Otóż miejsca do niedawna okupowane wprost przez ogłoszenia agencji towarzyskich zajęły anonse – nomen omen – „domówek". To ogłoszenia prostytutek, które oferują swoje usługi w wynajętych mieszkaniach, sugerujących inny niż „agencyjny", klimat. Wystarczy wziąć do ręki pierwszy lepszy regionalny dziennik, żeby znaleźć charakterystycznie brzmiące oferty: „Bujna prywatnie", „Nienasycona Blanka zaprasza do przytulnego mieszkanka", „Misia – apartament. Nie agencja!".
Oczywiście, w większości przypadków urocze, prywatne mieszkanka wynajmują agencje, ale złudzenie wyjątkowości jest. – Nasi panowie to wyraźnie polubili – mówi 40-letnia prostytutka z Pomorskiego, która nie przypadkiem ogłasza się w regionalnych anonsach towarzyskich jako „Intymnie, tylko Ty i Ja". – Przychodzą po płatny seks, ale lubią czuć, że nie są w jakimś seksmarkecie, ale na czymś w rodzaju randki. Jest w tym jakaś potrzeba intymności, na pewno dyskrecji, może też niechęci do konfrontacji z innymi klientami. W agencjach jest duży wybór dziewczyn, ale też wielu innych panów, którzy przyszli w tym samym celu.