Aż ciężko się robi na sercu, gdy w kolejnych artykułach składających się na publikację „Przemyśleć Polskę" czytamy o postpeerelowskiej mentalności elit, niejasnych układach czy niewykorzystanych szansach. Z rosnącym zniechęceniem czytałam więc o koleinach, jakie PRL wyżłobiła „nie tylko w sposobach funkcjonowania państwowych instytucji, lecz także w świadomości społeczeństwa, a dokładniej w świadomości jego elit". Wcale nie dlatego, żebym się z takimi stwierdzeniami nie zgadzała (bo zgadzam się w stu procentach!), ale raczej dlatego, że upór, z jakim Barbara Fedyszak-Radziejowska wraca do tej peerelowskiej spuścizny, wydał mi się zbyt natrętny. „Ile można!" – myślałam, przerzucając kolejne teksty. Czy koniecznie musi to być tak częste po prawej stronie wyrzekanie na nędzną kondycję naszych, rzeczywiście mało ciekawych, elit? Na ich nieprawe pochodzenie? Szkodliwe wpływy? Toksyczne oddziaływanie?
Pewnie jednak musi, bo rola establishmentu oraz jego pogardliwy stosunek do społeczeństwa (które autorka mało medialnie nazywa „demosem") są kluczowe dla zrozumienia źródeł wad i porażek III RP. „Fala demokratycznej wymiany elit na początku lat 90. budziła nadzieje. Dzisiaj ze zdumieniem odkrywamy, że ostateczna liczba »uprawnionych« do władzy bardzo się nam skurczyła i nie wydaje się mimo upływu lat poszerzać. Sporo tych samych nazwisk dziedziczących pozycję, władzę, media i biznesowe stanowiska w kolejnym pokoleniu okrągłostołowej elity. To bardzo interesujący i niebadany przez socjologów proces budowania »transformacyjnej« arystokracji (...)" – pisała w 2010 roku tekście dla „Arcanów".
Wtedy mogło się to wydawać takim teoretyzowaniem socjologa, owładniętego spiskową wizją świata. Tyle że kilka lat później pojawiła się wyklinana przez jednych, a hołubiona przez innych książka „Resortowe dzieci", która nawet jeśli niedoskonale, coś nam o pewnej części establishmentu III RP powiedziała. I potwierdziła tezę Fedyszak-Radziejowskiej. Może się więc nie ma co zżymać na ten jej upór, z jakim drąży temat? Zwłaszcza że chyba lepiej niż autorzy głośnego bestselleru tłumaczy, dlaczego powinno to niepokoić. „Gdy wymiana i rotacja socjety są blokowane, a kanały awansu społecznego niedrożne, decyduje mechanizm planowej i ściśle kontrolowanej kooptacji. W skład establishmentu wchodzi się po uprzedniej selekcji i skutecznej socjalizacji – w kierunku poglądów i zachowań całkowicie zgodnych z jego poglądami". A skoro tak, to jednobrzmiący chór salonowych autorytetów przestaje tak bardzo dziwić.
Byłaby to więc smutna analiza, gdyby nie wiara. Barbara Fedyszak-Radziejowska wierzy w społeczeństwo. W zwykłych Polaków, którzy na co dzień podzieleni i niepewni swojej wartości, dziwnym trafem i w całkiem nieoczekiwanych okolicznościach potrafią stać się wspólnotą, a nawet otrzeć się o wielkość. Tak jak w sierpniu 1980 roku czy 4 czerwca 1989, gdy idąc do częściowo wolnych wyborów – wbrew establishmentowi – odrzucili porozumienia Okrągłego Stołu. Także dziś autorka wyczekuje oznak wyzwolenia od toksycznej elity. I chyba ma rację, bo intuicyjnie wyczuwamy przecież, że niemała część z nas nie przyjmuje już, że Polacy są wyłącznie „odrażający, brudni, źli", nasza historia – niewiele warta, a bohaterowie – wątpliwi. Nie sprawdza się więc – i miejmy nadzieję nigdy nie sprawdzi – model jednej partii, jednego koncernu medialnego i jednego establishmentu.