Nagle pan Ryszard uroczystym tonem powiedział, że zaprasza mnie do domu, i wtedy koło wokół mnie zacieśniło się jeszcze bardziej.
– Nie puścimy pani, dopóki się pani nie wylegitymuje. Niejeden już tu był i ziemi się domagał.
*
Tak więc po mieczu jestem z Pobogów. Jestem też z niemieckich rzemieślników. Alojzy Szczepkowski, naczelnik Kolei Galicyjskiej, spotkał Józefinę Kuczyńską, córkę lutnisty, i urodził się mój dziadek Michał. Józef Recht, śpiewak operowy, spotkał Mariannę Bryll, córkę niemieckich przesiedleńców, i urodziła się moja babcia Helena. Jestem prawnuczką polskiego rycerza i niemieckiego osadnika. Jestem Polką, a moi pradziadkowie od ojca i od matki mówili po polsku, ukraińsku, niemiecku i w jidysz.
*
Pewnego dnia Leon Schiller oświadczył, że Andrzej Szczepkowski zagra główną rolę w sztuce Żeromskiego pod tytułem „Sułkowski". (...) Roma [matka Joanny Szczepkowskiej] miała iść korytarzem i tak właśnie szła, ale widocznie zmylił ją teatralny labirynt. (...) Nagle zobaczyła wysokiego, szczupłego mężczyznę, który szybkim krokiem zmierzał w głąb tej przestrzeni. (...) Powiedziała, że się zgubiła, a on wyprowadził ją zza kulis. Wtedy dopiero zauważyła, że mężczyzna ma na sobie renesansowy kostium szekspirowskiego Olivera. Potem spotykali się codziennie. Andrzej znał już adres Romy i raniutko siadał w pobliskim parku, gdzie umawiali się na ławeczce pod drzewem.
– Roma, ten wzdychulec czeka – mówił Jan Parandowski, widząc przez okno chudego chłopaka. (...)
Nie wiem, jak mama to sprawiła, ale jednak przyszedł. Na miękkich nogach wchodził na czwarte piętro mieszkania Parandowskiego, gdzie słychać było szum rozmów najwybitniejszych osobistości. (...) Musiał bardzo silnie odczuwać uwagę, z jaką obserwowali go pisarze, skłonni do szybkich i złośliwych ocen. Tak samo uważnie obserwowały przystojnego chłopca ich żony. Wreszcie któraś z nich postanowiła się ulitować nad młodym aktorem i głośno zadała mu proste pytanie:
– Pan ma bardzo piękne włosy. Czym pan je myje? Jajkami?
– Nie, proszę pani, rękami – odpowiedział natychmiast Jędrek.
Co się działo! Śmiech, bruderszafty, Jędrek sypał dowcipami, fraszkami, kalamburami...
*
Urodziłam się 1 maja o dwunastej w południe.
*
Nasza kamienica to był jeden wielki bankiet. Po wojnie została oddana przez miasto ludziom teatru. Swoje mieszkania mieli tu Irena Kwiatkowska, Kazimierz Brusikiewicz, Mieczysław Wojnicki, wielka wówczas gwiazda estrady, Wanda Wermińska – słynna śpiewaczka operowa, ostatnie lata życia spędzili tu Janusz Jaroń, Władysław Grabowski, pokolenie aktorów pamiętające jeszcze Solskiego, ale mieszkali tu też teatralni fryzjerzy i inni wybitni technicy teatru, ci, którzy ocaleli z wojny. Wszyscy młodzi, chętni do zakładania rodzin, ale i do zabawy. Biegali po klatce jedni do drugich, pili wódkę, plotkowali, romansowali...
*
Nie chciałam być pisarką. Pisarz kojarzył mi się ze starością. Przecież wszyscy przyjaciele mojego dziadka, których widywałam przy Zimorowicza na różnych jubileuszach i odczytach, na które przychodziłam z rodziną, to byli ludzie w moich oczach bardzo starzy. Skojarzenie proste: zaczniesz pisać, będziesz się starzeć. Pamiętam jubileusz Jana Brzechwy – bardzo to było urocze, ale on siedział taki chudy w ogromnym fotelu... Nie chciałam siedzieć w takim fotelu. Nie chciałam być siwa jak Maria Dąbrowska.
*
Wracam do domu z uwagą w zeszycie: „Brak ślaczka". Chodziło o tzw. szlaczek, czyli pasek z różnymi wzorkami rysowany pod pracą domową. Nie narysowałam szlaczka, nauczycielka niezbyt ortograficznie napisała uwagę i poprosiła o podpis ojca. Pokazałam mu tę uwagę, a on napisał: „Ślag mnie trafia, ale co mam zrobić".
*
W kilka minut znalazłam się na Krakowskim Przedmieściu [Marzec '68]. (...) Uderzono mnie w kark tak mocno, że przez chwilę nic nie widziałam, a potem zobaczyłam nad sobą gumową pałkę. Trzymał ją jakiś mężczyzna ubrany w czapkę z baranim futrem. Przedtem biegł obok, zupełnie jakby był jednym z nas (...).
A kordon milicji zatrzymał się przed kościołem. I ja, mimo że już pobita (dostałam drugi raz w nogę), stałam tam i patrzyłam na ten obraz: kilkudziesięciu młodych chłopaków stanęło w oczekiwaniu na decyzję dowódcy. Część uciekających schroniła się do kościoła. Czy milicjanci pokonają tę granicę?
*
Wreszcie musiałam powiedzieć ojcu, że zdaję do szkoły teatralnej. Nie, nie dostałam pasem, ale postanowił się przejść, a potem powiedział, że wieczorem, kiedy wróci z teatru do domu, chce ze mną porozmawiać. (...) „Będziesz czwartą żabką w bajkach, chcesz tego?". Dobrze pamiętam tę „czwartą żabkę", a pytanie, czy tego chcę, zadałam sobie wiele razy po tej rozmowie. Chcę! Oczywiście, że chcę grać czwartą żabkę. Doskonale wiedziałam, czego chcę. Chcę grać po prostu.
*
[Na egzaminie] Zdążyłam się tylko przedstawić i wtedy siedzący pośrodku komisji rektor szkoły Tadeusz Łomnicki nagle wstał, przeprosił wszystkich i wyszedł. Trudno było pozostałym ukryć konsternację. Nie tylko on zresztą zachował się nieprzyjaźnie. Profesor Bardini, jeden z największych autorytetów pedagogicznych, pokręcił się na krześle i demonstracyjnie usiadł bokiem, dając jakby do zrozumienia, że ta kandydatka go nie interesuje.
*
Okazało się, że umiem i lubię się uczyć. A było od kogo. Tadeusz Łomnicki, Jan Świderski, Zbigniew Zapasiewicz, Janina Romanówna, Aleksandra Śląska. Byłam tak przejęta każdym zadaniem, każdą sceną, że nie sypiałam po nocach, a mimo to budziłam się wypoczęta. Prawdę mówiąc, miałam fioła na punkcie tych scen, tego ćwiczenia się w graniu.
*
Według plotek i różnych opracowań mojej sylwetki na planie filmu „Con amore" poznałam swojego przyszłego (teraz już byłego) męża, Mirka Konarowskiego. I jak to w plotce, była to oczywiście wielka miłość, choć trochę zaskakująca – przecież zupełnie nie pasowaliśmy do siebie, a na planie tego filmu myśmy się w ogóle nie znali...
*
Debiut w sztuce „Jan Gabriel Borkman". Mam zagrać Fridę – młodziutką dziewczynę, domniemaną córkę bohatera dramatu; jedna duża scena w całej sztuce. (...) W skupieniu podchodzę do drzwi, w których mam się ukazać na scenie. Drzwi otwierają się, mówię pierwsze słowa i nagle... rozlegają się brawa. Przez chwilę byłam pewna, że dotyczą czegoś, co dzieje się poza mną. Mówię więc kolejne zdania i znowu słyszę brawa, i jakiś niezwykle życzliwy pomruk publiczności. Tak dzieje się przez całą scenę. Wychodzę, a brawa po wyjściu słyszę jeszcze na schodach. Garderobiana już na mnie czeka, cieszy się, przytula, a ja nic nie rozumiem. Jedyne, czego spodziewałam się po tym występie, to satysfakcji, że tu jestem...
*
Świderski podchodzi do mnie naprawdę wściekły. Ja jednak wiem, że jeśli ulegnę jego estetyce, to w jakimś sensie przepadłam. Dla siebie przepadłam. (...)
– Musi pan mnie wymienić. Musi pan, panie profesorze, wziąć inną aktorkę. Ja się nie uśmiechnę.
– Już za późno, żeby wziąć kogoś innego. To, co robisz, to jest szczyt bezczelności.
Odpowiedziałam wtedy:
– A to, co pan proponuje, to szmira. (...)
Pamiętam, jak po moich przeprosinach powiedział tylko:
– Zwycięzcy zawsze mają rację. Świetnie to grasz, jesteś zwycięzcą.
Nigdy ani przedtem, ani potem tak głupio się nie czułam.
*
Po „Trzech siostrach" zaczęły się nieustanne propozycje z Teatru Telewizji. Piszę „nieustanne", bo nie było miesiąca, żeby nie dzwonił do mnie jakiś reżyser czy ktoś obsadzający spektakle telewizyjne. Na początku nie były to główne role, ale ja do każdej podchodziłam jak do ogromnego wyzwania. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że kochałam każdą z tych postaci. Z pewnością było tak w wypadku roli córki Horodniczego w „Rewizorze" Gogola z Łomnickim w głównej roli, z pewnością tak było w wypadku Zośki w „Niespodziance" Rostworowskiego, a potem Muszki ze „Skizu" Zapolskiej.
*
Na naszej ulicy zaczęły gromadzić się ciężarówki z wojskiem i zomowcami. Niedługo potem tutaj właśnie, na skrzyżowaniu Miodowej i Długiej, rozgrywały się bitwy między warszawiakami a ZOMO. Strzały, gaz łzawiący, pałki, szamotanina. Mieszkaliśmy na tyle wysoko, że gaz do nas nie dochodził, ale odgłosy wybuchów słychać było wyraźnie. (...) Nagle zobaczyłam z okna, jak ludzie uciekają na nasze podwórko. (...) Udało się wpuścić do mieszkania wszystkich. Ludzie kaszleli, walczyli z brakiem oddechu, a przede wszystkim ze szczypiącymi łzami, które zalewały oczy i sprawiały ból. Zaparzyłam szybko herbatę i zrobiłam łagodzące okłady. Nie było krzeseł dla wszystkich, więc ludzie kładli się na podłodze.
*
Pojechałam do Krakowa przekonana, że spotkanie wyborcze Jana Rokity odbędzie się w krakowskich nobliwych murach. Ubrałam się więc odpowiednio nobliwie. Z dworca wieźli mnie dziwnie długo aż do ogromnej hali, skąd wydobywały się okrzyki dalekie od patriotycznej atmosfery. Grupki młodych ludzi, którzy kręcili się niedaleko, też nie kojarzyły się z wyborcami.
– Gdzie my jesteśmy? – zapytałam organizatora.
– Na koncercie rockowym Lecha Janerki – odpowiedział.
Miałam miękkie nogi. Ta moja sukienka... Przydługa, szara, a na szyi jakieś sztuczne perełki...
– Ma pan pasek? – zapytałam organizatora. – Potrzebny mi pasek.
Musiałam mieć bardzo zdecydowany głos, bo bez pytań zdjął pasek od spodni. Podciągnęłam sukienkę i związałam tym paskiem. Zerwałam perły. Weszłam na estradę, zdecydowanym ruchem chwyciłam stojący mikrofon i przechyliłam go na bok:
– Chcecie być wolni?
– Taaaak!