Nieznośne błoto ciała

Gnostyckie marzenie ?o wyzwoleniu od ciała, choć dalekie od wyobrażeń ?i estetyki katarów, odżyło ?w naszych na pozór ?bez reszty „materialistycznych" czasach.

Publikacja: 14.03.2014 22:18

Nieznośne błoto ciała

Foto: Plus Minus, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Red

Opisywanie kondycji duchowej człowieka pierwszych dekad XXI wieku bardzo często sprowadza się do podkreślania jego materializmu. Czynią to zarówno świeccy, jak i duchowni moraliści. Do jednego worka wrzuca się rozpasanie seksualne, konsumpcjonizm i wiele innych zjawisk, których wspólny mianownik znajduje się w dość powszechnym zaniku wiary w Boga objawionego we Wcieleniu Syna Bożego – Jezusa Chrystusa. Wydaje się jednak, że materializm jest mylony zbyt łatwo z pędem konsumpcyjnym, który wcale nie ma charakteru tylko materialistycznego. W równym stopniu konsumuje się fast foody co religijność, która ogranicza się przede wszystkim do intensyfikacji doświadczeń lub do cierpień, ale na pluszowym krzyżu. Oczywiście diagnoza materialistyczna naszej kultury ma swoje podstawy. Głównie w dość powszechnym przekonaniu, że cała rzeczywistość fundamentalnie pochodzi od materii. Kultura czy religia to tylko nadbudowa społeczna procesów fizycznych i chemicznych. Uatrakcyjnianie rozpaczy istnienia.

Zastanówmy się jednak, czy taki – przyznajmy – dość wulgarny opis świata coś jeszcze nam o nas mówi, czy pozwala wyciągać jakieś wnioski, jakieś diagnozy cywilizacyjne? Raczej nie. Jest raczej swoistą ideologią, która pozwala w końcu uzasadnić współczesny styl życia i powiedzieć większości z nas, że przecież inaczej żyć nie ma sensu – skoro Bóg nie jest rzeczywisty i nie ma żadnej sankcji uzasadniającej inne postępowanie.

Pretensja do demiurga

W wieku XX pojawiła się, a może raczej za sprawą takich pisarzy, jak: Denis de Rougemont, Eric Voegelin, Alain Besancon, odżyła inna lektura współczesności i choć nigdy nie przebiła się poza teksty intelektualistów, jej aktualność wciąż trwa. Trudno o niej usłyszeć z ambon, niechętnie będą do niej powracać liberałowie i hedoniści. Mówi ona, że mentalność coraz bardziej dominująca w naszej epoce jest w gruncie rzeczy gnostycka. Ktoś się jednak zatrzyma i zapyta – zaraz, zaraz – czy wierzymy w ezoteryczne objawienia Maniego? Czy idziemy za miłością do Damy, która kwitła wśród katarów i dworskich elit Langwedocji? To pierwsze na pewno nie, ale to drugie? Jeśli wierzyć analizom kultury zachodniej Denisa de Rougemonta, coś jest na rzeczy. Miłość do Damy opiewana przez trubadurów miała bowiem być w rzeczywistości miłością do Kościoła katarskiego, miłością bezcielesną, a dokładniej – miłością wyzwolenia od ciała.

Gnostycy od czasów starożytnych przez średniowiecze, prowadząc swoje pozorne spory o mitologię, w rzeczywistości oddani byli jednej w ich mniemaniu prawdzie – świat materialny jest dziełem złego demiurga. Zły demiurg z nienawiści do dobrego Boga umieścił nasze dusze w godnym pogardy błocie ciała. Fabrice Hadjadj, jeden z dzisiejszych autorów rozpoznających w kulturze współczesnej znamiona gnozy, tak znaczy jej charakterystyczny rys. Co jest w nim wartego uwagi – właśnie wrogość do materii i w gruncie rzeczy jej radykalnie antychrześcijański charakter: „[Ciało] trzeba wydać albo na najbardziej rozwiązłą hulankę, albo na najsurowsze umartwienie. Rozpusta i kastracja [anoreksja jak katarska endura? – przyp. T.R.] pochodzą z tego samego źródła: ciało nie może być świątynią ducha, lecz nieczułą lub nieczystą masą. Płodzenie było najśmiertelniejszym grzechem o znamionach sadystycznego egoizmu. Było gorsze od zabójstwa, bo to przynajmniej przecina liny, którymi jesteśmy przycumowani do bagien. Jeśli więc, mimo środków ostrożności, zbłąkane nasienie doprowadzało do poczęcia (kazania zalecały stosować kanały nieodpowiednie do zajścia podobnego nieszczęścia), wstrętną matrycę opróżniano, a z płodu czyniono pasztet, dodając przypraw, w duchu pokuty" – streszczał tę mentalność  Hadjadj w szkicu „Głębie płci. Esej o mistyce ciała", opublikowanym niedawno na łamach „Christianitas".

Czy nie rozpoznajemy w tym także dzisiejszego hedonisty? Nie czyta mistycznych pergaminów (chyba że uprawia jogę, oddaje się konsumpcyjnym igraszkom z New Age lub stawia na biurku w swoim korpo kryształek „skupiający energię"), ale sam się ubezpładnia, ze zrozumieniem patrzy na aborcję lub nic przeciw niej nie ma, no i wreszcie wciąż jest niezadowolony z tego ciała, które bez odpowiednich zabiegów nie nadaje się właściwie do niczego. Na pewno nie do tego, by iść „nim" pomiędzy innych ludzi. Aspektem nowym jest quasi-religijne pragnienie, aby uwolnić od ciała umysł, przenieść go do maszyny, na dysk, który nie umiera. Tak, to jest już katarska tęsknota za Damą, za nieśmiertelnością, zjednoczeniem z bezcielesnością. „Jak tu nie myśleć, że natura to faszystka? Jak tu nie uznać jej za głównego wroga, gdy za przyjemność z kobietą jej głupie automatyzmy zostawiają nam dzieciaka" – szydzi Hadjadj.

Anoreksja i odraza

Mieści nam się tu nie tylko hedonizm czy anoreksja naszych czasów, ale też cała ta kultura budowana na skłonnościach homoseksualnych (znów pojawia się miłość do Damy – tym razem cielesna, ale bez cielesnych konsekwencji, w sam raz jak z katarskich kazań), na ucieczce od płci (transgenderyzm), na przekonaniu o jej całkowitej plastyczności (teorie płci kulturowej), aż wreszcie na tęsknocie transhumanistycznej – ucieczce od ciała, które się starzeje i umiera. Realizacja marzenia, by żyć wiecznie, ale nie musieć najpierw obumrzeć.

Nic się też nie zmienia w gnostyckich koncepcjach człowieczeństwa. Jest ono napędzane antagonizmami. ?Z jednej strony mamy biologiczny determinizm. Znamy to dobrze – wedle tej koncepcji celibat będzie wynaturzeniem, a nie wolnym wyborem czy darem nadprzyrodzoności. Przeciwstawienie się naturze tego determinizmu przez powstrzymywanie, wysiłek woli, poddanie się Bogu musi prowadzić do najgorszych patologii natury – każdy ksiądz będzie w tej wizji i w tym porządku frustratem seksualnym, pedofilem etc. Nigdy lub prawie nigdy nie będzie nim zaś rozpustnik, ponieważ postępuje on zgodnie z „naturą". Rozpusta jest przecież w gruncie rzeczy sposobem na uwolnienie – choć chwilowe – od męki ciała. Pójściem za tym, co nieuchronne i czemu przeciwstawia się tylko głupiec. Czy nie funduje ona innych mąk – to już inna sprawa.

Przeciwieństwem natury jest wolność, która ma być wyzwoleniem od wszelkiego zdeterminowania. Rozpusta lub kastracja uwalnia tylko chwilowo lub częściowo. Ideałem jest rozerwanie ciała, rozerwanie powierzchni skóry i wyjście świadomości poza ten kokon tymczasowości, źródło obrzydliwości. „Chociaż nie wierzymy w żadną nadniebiańską pleromę, to nie wierzymy również, że ta ziemia jest darem nieba: tylko sztuczne raje są dla nas miejscem uwolnienia" (s. 32).

Tak, ponieważ nie interesuje nas już wola żadnego boga, wierzymy w wolę śmiertelnego Boga – czasem jest to Lewiatan społeczeństwa, a czasem demon „ja" wierzący, że skoro nie ma Boga, to ono może być jego namiestnikiem. „Nieplanowana ciąża na przykład nie może być większa niż moja wola, nie może być zdarzeniem, które mogłoby ją uszlachetnić [...] Kłaniam się bożkowi mej woli, którą mam za coś najwyższego. Jest przecież tym dobrym bóstwem, które unosi się nad dziełem stworzonym przez złego ducha – Przypadek" ?(s. 33). A jeśli nie przypadek, to przez tego złośliwego demiurga, którego chrześcijanie uznali za swojego Boga, śmiesznego Boga, który nie brzydził się ciałem, dał się nim profanować, żeby tylko mieć władzę nad człowiekiem (a może oszukał, może tylko udawał ciało albo z niego umknął tuż przed konaniem na tym krzyżu – narzędziu hańby). Taka jest przecież narracja ojca kłamstwa, który będąc aniołem światłości, spadł z nieba jak błyskawica. On najbardziej ze wszystkiego nie cierpi Wcielenia, nie cierpi ciała i nie cierpi tych okropnych materialistów chrześcijan. Tych materialistów, którzy wciąż rodzą kolejne przeklęte ciała, wciąż tych ciał bronią, nawet zagnieżdżonych w łonach ich kobiet. Nie byłoby błędem powiedzieć, że nieprzyjaciel dobrze rozumie się z gnostykami.

By być prawdziwym materialistą, trzeba wierzyć w dobrego Boga, wierzyć w dobro stworzenia, w to, że tam, gdzie spotykamy ograniczenia, po prostu zostawiono nam wskazówki, tam, gdzie dotyka nas cierpienie, jest też błogosławieństwo próby. Trudno jednak znaleźć dziś prawdziwych materialistów. Nawet wśród chrześcijan. Mówią – dobrze, że umarło TO CIAŁO, byle już nie umarło moje...

Skoro korzeni naszych wrogich ciału cierpień szukać można u gnostyków, którzy od starożytności zatruwali kulturę, warto zajrzeć do tego, co pisali autorzy chrześcijańscy. A to przecież chrześcijanie są gnostykami w oczach tego świata (co za sprytna opowieść ojca wszelkiego kłamstwa), tymi, którzy nienawidzą cielesności, bo poddają je rozumowi i nie nazywają przymusu grzechu, jaki torturuje nasze ciała, wolnością.

Owszem, wpływy platońskie, które nie tak odległe w pewnych swoich wnioskach mogą być od gnozy, łatwo znaleźć u ojców Kościoła, szczególnie starożytnych. Grzegorz z Nyssy pytał: „Czy w stanie niewinności do rodzenia dochodziłoby drogą spółkowania?". W odpowiedzi, jaką daje ten jeden z najwybitniejszych ojców Kościoła, słychać nutkę spirytyzmu. Gdyby nie było grzechu pierworodnego, pierwotnej skazy, która przechodzi z człowieka na człowieka poprzez rodzenie, ludzie rozmnażaliby się „jak zostali rozmnożeni aniołowie: bez spółkowania (absque concubitu), działaniem Bożej potęgi". Rozumowanie to przytacza w swojej „Sumie" Tomasz z Akwinu i odpowiada na to – możemy sobie wyobrazić, jak ryczy niemal ten zakonnik o gabarytach zapaśnika sumo, zwany „milczącym wołem z Sycylii" – ależ oczywiście, że byłoby spółkowanie! W tekście zaś notuje, idąc za św. Augustynem: „Narządy rodzenia, jak i inne członki, spełniałyby to zadanie zależnie od rozkazu woli: bez namiętności i uwodzicielskiej żądzy, przy spokojności duszy i ciała".

Jeszcze ciekawsze są dalsze wnioski Akwinaty: „W stanie niewinności nie byłoby w tej sferze niczego, nad czym by rozum nie miał panowania. Nie dlatego, jak twierdzą niektórzy, żeby rozkosz odczuwana zmysłami była mniejsza (rozkosz zmysłowa byłaby bowiem tym większa, im natura czystsza, a ciało wrażliwsze), ale dlatego, że siła pożądliwa nie wyżywałaby się w rozkoszach w sposób nieokiełznany: byłaby opanowana przez rozum. Do rozumu nie należy zmniejszanie rozkoszy zmysłowej, ale czuwanie, żeby siła pożądliwa nie przywiązywała się do rozkoszy w sposób nieumiarkowany" („Suma", t. 7, zag. 98, art. 2, opr. P. Bełch, Londyn 1975).

„Jak to?" – zapyta wielu. Czy chrześcijaństwo nie głosi, że to pierwotne współżycie Adama i Ewy naznaczyło nas wszystkich grzechem? Jak widać nie. Hadjadj, którego wybrałem na przewodnika tych rozważań, zauważa coś zupełnie innego, a powyższe oskarżenie uważa wręcz za oszczerstwo. Gdyby Adam i Ewa „poznali się w przeczystym akcie ciała, odkrywając niewymowną radość niezakłóconej komunii, mogliby uodpornić się na pokusę nieczystego ducha". Poczęliby w radości swoich synów i swoje córki, tymczasem Ewa od Adama wolała węża, który zaoferował jej „wiedzę". Oboje zapragnęli tego poznania, które podsunął im Szatan, a które ciągnie nas wszystkich w dół zamiast w górę. Rajskie zbliżenie małżonków odbyłoby się bez porzucania kontemplacji Boga. To może wydawać się śmieszne – miłość fizyczna i kontemplacja Boga!

W trop za wężem

Dość to zostało ośmieszone przez nieprzyjaciela. Trudno się zresztą dziwić – czy małżeńskie łoże jest rzeczywiście takim ołtarzem wspaniałości, jak chcieliby niektórzy katolicy obawiający się opinii niefajności? Ale ci sami, którzy szydzą z nich, nie są lepsi – wręcz przeciwnie, zamiast zwrócić się ku Bogu, wciąż idą za wężem, za którego podszeptami kolejno się ubezpładniają, usuwają dzieci, wzmacniają doznania – wierzą, że gnoza ofiarowana przez węża zaprowadzi ich o własnych siłach do raju. Chrześcijanie zatem się nieraz oszukują, że w tym raju już są, gnostycy zaś szturmują raj wyrafinowanymi technikami i technologiami. Trudno ocenić, komu bardziej brak realizmu. Jednym i drugim ciało mniej lub więcej przeszkadza – idą w ramiona złudzenia, któremu ulegał także w tym względzie Grzegorz z Nyssy.

Jednym trud płodzenia i ból rodzenia wydają się już zjednoczeniem lub za wolę Bożą uważają jego kontrolę, drudzy rodzić by się chcieli bez spółkowania, a boską ekstazę na podobieństwo aniołów osiągnąć, ale przez poniżenie zmysłów. Co to znaczy? Chcieliby być kimkolwiek innym, byle nie tym, kim zostali stworzeni, pragną dwóch rzeczy niemożliwych. To oczywiście nie wszystko – pocieszają się, że aniołowie zazdroszczą ludziom doznań cielesnych, choć sami ciał swoich nienawidzą (głodzą się, nakłuwają, modyfikują) , bo przecież nikt nie chce umrzeć, a to przeklęte ciało umiera. Zazdroszczą więc aniołom nieśmiertelności. „Romantyczka i libertyn, świętoszka i świntuch – wszyscy oni chcą odzyskać kontrolę i stworzyć sobie arcyznośną lekkość. Tylko że między naszymi nogami teraz zionie przepaść. Nie możemy już ani na chwilę wejść do Raju, jak tylko przez wrota poniżenia i śmierci" dopowiada Paul Claudel.

Nieposłuszeństwo naszego ciała, które jest owocem pierwszego nieposłuszeństwa ludzi wobec Boga, irytuje w równym stopniu moralistów, jak i immoralistów, jansenistów, epikurejczyków, hedonistów, a nawet znaczną część co bardziej zagorzałych zwolenników naturalnych metod planowania rodziny. Dla nich wszystkich mówienie o materializmie w kontekście tego, co dotychczas powiedzieliśmy, jest właśnie sposobem uporania się z problemem, jakim jest ciało. Dlatego też, jak napisałem na początku, narracja materialistyczna jest bardziej racjonalizacją dwóch skrajnych stanowisk wobec jednego problemu cielesności po grzechu pierworodnym niż odpowiedzią, której szukamy. W ludzkim doświadczeniu nie da się ciała oderwać od ducha, choć pragniemy tego dziś całą mocą kultury, która nas otacza.

Sposoby uciekania od ciała mogą być rozmaite, poplątane i zakamuflowane, także ukryte w religii. Choćby wtedy, gdy rozumienie duszy ogranicza się do wewnętrzności, do wewnętrznych uczuć i przeżyć, do świadomości lub gdy staje się ona jakimś rodzajem eterycznej zjawy wchodzącej w ciało i z niego wychodzącej przy śmierci. To ten dualizm, w którym ciało jest maszyną, a dusza energią, jest źródłem naszych nadziei i przekleństwem cierpienia. Przywoływany już Tomasz z Akwinu uważał jednak, że dusza jest jedną substancją łączącą się z ciałem nie tylko jako element je poruszający (ut motor), jak uważał Platon, lecz, jak też uznawał Arystoteles, jest ona przede wszystkim formą ciała. Mimo że ma w sobie trzy elementy: wegetatywny, zmysłowy i racjonalny, jest jedną substancją. Gdyby trzy rodzaje dusz: wegetatywna (dająca wzrost, właściwa roślinom), zmysłowa (właściwa zwierzętom) i rozumna (właściwa ludziom), nie tworzyły w duszy jednej substancji, ciało nie stanowiłoby jedności, lecz złożenie (aggregatio). Byłoby tak, ponieważ trzy dusze byłyby formami trzech osobnych elementów ludzkiego ciała: roślinnego, zwierzęcego i ludzkiego. Człowiek ma zatem tylko jedną substancję duszy (una anima secundum substantiam), która jest rozumna, zmysłowa i wegetatywna.

Czy nie za wiele ciała w tej duszy? Skoro jest ona formą ciała, to czy może istnieć na dysku twardym albo być uwolniona przez rozdarcie ciała? Nie wiemy, co przyniesie technologia, ale warto pamiętać słowa Benedykta XVI, który mówił w jednej ze swoich homilii, że nieśmiertelność nie jest zbawieniem wiecznym. Utożsamienie tych dwóch rzeczywistości jest tylko kolejną bajką węża, który chce naszej wiecznej męki i nienawidzi naszych ciał. Co my z nimi zrobimy, zależy już tylko od nas.

Autor jest historykiem idei, publicystą, redaktorem „Christianitas"

Opisywanie kondycji duchowej człowieka pierwszych dekad XXI wieku bardzo często sprowadza się do podkreślania jego materializmu. Czynią to zarówno świeccy, jak i duchowni moraliści. Do jednego worka wrzuca się rozpasanie seksualne, konsumpcjonizm i wiele innych zjawisk, których wspólny mianownik znajduje się w dość powszechnym zaniku wiary w Boga objawionego we Wcieleniu Syna Bożego – Jezusa Chrystusa. Wydaje się jednak, że materializm jest mylony zbyt łatwo z pędem konsumpcyjnym, który wcale nie ma charakteru tylko materialistycznego. W równym stopniu konsumuje się fast foody co religijność, która ogranicza się przede wszystkim do intensyfikacji doświadczeń lub do cierpień, ale na pluszowym krzyżu. Oczywiście diagnoza materialistyczna naszej kultury ma swoje podstawy. Głównie w dość powszechnym przekonaniu, że cała rzeczywistość fundamentalnie pochodzi od materii. Kultura czy religia to tylko nadbudowa społeczna procesów fizycznych i chemicznych. Uatrakcyjnianie rozpaczy istnienia.

Zastanówmy się jednak, czy taki – przyznajmy – dość wulgarny opis świata coś jeszcze nam o nas mówi, czy pozwala wyciągać jakieś wnioski, jakieś diagnozy cywilizacyjne? Raczej nie. Jest raczej swoistą ideologią, która pozwala w końcu uzasadnić współczesny styl życia i powiedzieć większości z nas, że przecież inaczej żyć nie ma sensu – skoro Bóg nie jest rzeczywisty i nie ma żadnej sankcji uzasadniającej inne postępowanie.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą