Lobbyści II RP

Przedwojenni przedsiębiorcy skutecznie zabiegali o swoje interesy. W zamian za uchwalanie korzystnych przepisów gwarantowali politykom przychylną prasę i wykładali pieniądze na kampanie wyborcze.

Publikacja: 25.04.2014 23:52

Król lobbystów II RP Marian Dąbrowski (drugi od lewej) ze współtowarzyszami z Zarządu Głównego PSL P

Król lobbystów II RP Marian Dąbrowski (drugi od lewej) ze współtowarzyszami z Zarządu Głównego PSL Piast, m.in. Wincentym Witosem

Foto: NAC

Przedwojenni przedsiębiorcy skutecznie zabiegali o swoje interesy. W zamian za uchwalanie korzystnych przepisów gwarantowali politykom przychylną prasę i wykładali pieniądze na kampanie wyborcze.

Druga Rzeczpospolita nie wydała wielu milionerów. W 1929 roku, tuż przed wybuchem wielkiego światowego kryzysu, w okresie największego w dwudziestoleciu międzywojennym rozkwitu polskiej gospodarki, grupa ludzi, których można by nazwać bardzo bogatymi, czyli o dochodach przekraczających 100 tys. złotych rocznie, liczyła około 900 osób. Zdecydowaną większość z nich stanowili arystokraci. Przedsiębiorców i finansistów było około 200.

W tej grupie zdecydowaną większość stanowili z kolei ci, którzy – jak jeden z największych bogaczy II RP Antoni Jaroszewicz, właściciel banków, firm budujących drogi i produkujących zabawki – dorobili się majątków jeszcze przed odzyskaniem niepodległości, albo tacy przedsiębiorcy jak Jan Wedel, którzy z powodzeniem rozwijali prosperujące już wcześniej rodzinne interesy.

Od Odessy po Władywostok

Dlaczego łatwiej było się dorobić milionów przed pierwszą wojną niż po odzyskaniu niepodległości? Przyczyn było kilka.

Każdy z zaborów połączony był z którymś z ogromnych rynków zbytu mocarstw zaborczych. Goetz-Okocimscy, rodzina browarników z Okocimia, zbili majątek na sprzedaży piwa na wielkim rynku austro-węgierskim.

Gdy w 1851 roku zniesiono granicę celną między Królestwem Polskim a Rosją, przed polskimi przedsiębiorcami otworzył się nie tylko gigantyczny rynek rosyjski, ale również możliwość tranzytu towarów dalej na wschód. Jeden z najbogatszych przedsiębiorców II RP, potentat branży garbarskiej Józef Pfeiffer sprzedawał swoje wyroby nie tylko w całym imperium carskim – od Odessy po Władywostok – ale również w Azji Środkowej. Znacznie trudniej byłoby mu dojść do milionowego majątku, gdyby był skazany na stosunkowo niewielki rynek polski.

Maria Barbasiewicz, autorka książki „Ludzie interesu w przedwojennej Polsce", zwraca również uwagę na kwestię edukacji. – Młodość milionerów II Rzeczypospolitej przypadała na czasy przed pierwszą wojną światową – mówi. – To było pokolenie wykształcone w duchu pozytywizmu, fascynacji naukami przyrodniczymi i ekonomią. Najwięksi przedwojenni milionerzy, tacy jak Jaroszewicz, zazwyczaj studiowali za granicą, we Francji albo w Rosji. Tam robili kariery, zarabiali pierwsze większe sumy i wracali do kraju z doświadczeniem i pieniędzmi na inwestycje.

Przede wszystkim jednak w przedwojennej Polsce było za mało czasu, by się porządnie dorobić. Zrujnowaną w czasie pierwszej wojny światowej gospodarkę przez kilka pierwszych lat niepodległości tłamsiła galopująca inflacja i gigantyczne wydatki na wojnę z bolszewicką Rosją. Jeszcze w 1923 roku produkcja przemysłowa wynosiła zaledwie 67 proc. przedwojennej wartości.

Gdy w 1924 roku po reformie pieniężnej Władysława Grabskiego udało się ustabilizować sytuację, spadły światowe ceny drewna, cukru i węgla, czyli polskich towarów eksportowych. Rok później zaczęła się wyniszczająca wojna celna z Niemcami, do których szła połowa polskiego eksportu. Po krótkim okresie koniunktury, spadku bezrobocia i wzrostu produkcji w latach 1926–1929 rozpoczął się wielki kryzys, który w Polsce trwał dwa lata dłużej niż na Zachodzie, bo aż do 1935 roku.

Siła biblijnego potwora

Głównym narzędziem przedsiębiorców do wywierania wpływu na rządy II Rzeczypospolitej był założony w 1919 Centralny Związek Polskiego Przemysłu, Górnictwa, Handlu i Finansów. Niechętnym mu socjalistom związek szybko skojarzył się z biblijnym potworem morskim Lewiatanem. Wymyślona w toku publicystycznych polemik pejoratywna nazwa przylgnęła do organizacji tak mocno, że wkrótce zaczęli jej używać sami przedsiębiorcy.

W przedwojennej Polsce, szczególnie w środowiskach lewicowych, rozpowszechniona była opinia o potężnych wpływach Lewiatana na życie publiczne. Stojący na jego czele inżynier Andrzej Wierzbicki miał decydować o obsadzaniu najważniejszych stanowisk państwowych i układzie sił w parlamencie.

Rzeczywistość odbiegała jednak od tych wyobrażeń. Przez długi czas rząd i Lewiatan nie miały sprzecznych interesów i po prostu nie wchodziły sobie w drogę. Z czasem się to jednak zmieniło. – Gdy w 1932 roku w obozie sanacji zaczęły dochodzić do głosu dwie grupy niechętne Lewiatanowi, etatyści i liberałowie, drogi przedsiębiorców i rządu szybko się rozeszły – mówi dr Jerzy Łazor, historyk gospodarki z Katedry Historii Gospodarczej Szkoły Głównej Handlowej.

Dlaczego przedwojenni liberałowie walczyli ze związkiem przedsiębiorców? Koncepcje Wierzbickiego i jego współpracowników znacznie odbiegały od liberalnych diagnoz gospodarczych, jakie głoszą dzisiejsi spadkobiercy Lewiatana. Badacz dziejów przedwojennego zrzeszenia przedsiębiorców Zygmunt Kofman nazwał ich pomysły na gospodarkę ideologią lewiatańską. Jej głównymi elementami były z jednej strony sprzeciw wobec etatyzmu, walka o wolny przepływ kapitału i siły roboczej, z drugiej – postulaty protekcjonizmu celnego i tak zwanej interwencji koniunkturalnej, czyli finansowej pomocy państwa nie dla poszczególnych przedsiębiorstw, ale dla całych gałęzi przemysłu.

– Lewiatan reprezentował interesy wielkiego przemysłu, w tym żywiołowo rozwijających się w latach kryzysu 1929–1935 karteli, których istnienie było sprzeczne z koncepcjami liberalnymi – mówi dr Łazor.

W 1938 roku Zakład Nauk Ekonomicznych PAN wyliczył, że kartelizacja obejmowała dwie trzecie polskiej produkcji przemysłowej. Jak to wyglądało w praktyce, można się przekonać na przykładzie cukru. W 1924 roku niemal 70 wytwórców cukru zrzeszyło się w kartelu o nazwie Spółka Handlowa Cukrowni. Spółka powołała Bank Cukrowniczy, który skupował od nich cukier, przetrzymując go następnie w magazynach i wypuszczając na rynek małe ilości towaru, by jego cena regularnie rosła.

Ten sam mechanizm funkcjonował na rynku większości towarów przemysłowych. Kartele, które na początku lat 20. nie odgrywały jeszcze zbyt dużej roli, w latach 30. kontrolowały już nie tylko wielkie rynki węgla, cukru czy przędzy bawełnianej, ale również farb, gwoździ, drutu, a nawet odważników. „Należy silnie podkreślić, że nie ma kraju, w którym kartelizacja tak się rozwinęła po wojnie, jak w Polsce" – pisał w 1932 roku w raporcie dla Komitetu Ekonomicznego Ligi Narodów niemiecki ekonomista Siegfried Tschierschky.

Utrzymywanie systemu kartelowego było jednym z większych osiągnięć Lewiatana. Choć opinią publiczną regularnie wstrząsały doniesienia o tym, że eksportowe ceny węgla czy cukru są znacznie niższe od krajowych, przedwojenne rządy przez całe dwudziestolecie nie naruszyły interesów związanych ze zmowami cenowymi przemysłowców. Ustawa kartelowa z 1933 roku nakazywała jedynie zawierać je na piśmie i oficjalnie rejestrować. Dopuszczała wprawdzie rozwiązywanie karteli przez państwo w wyjątkowych przypadkach, w praktyce jednak rzadko korzystano z tej możliwości.

Od endecji do sanacji

Lewiatan zabiegał o swoje interesy na przeróżne sposoby. Wierzbicki przywiązywał ogromną wagę do propagandy. Związek miał swój oficjalny organ prasowy, dwutygodnik „Przegląd Gospodarczy". Wydawany w niewielkim nakładzie był jedną z nielicznych gazet ekonomicznych w kraju. Jego autorzy operowali nieraz trudnym, ekonomicznym językiem, ale „Przegląd" trafiał do odpowiedniej grupy odbiorców – pracowników administracji państwowej wyższego szczebla.

W 1930 roku Lewiatan przejął dodatkowo „Kuriera Polskiego", a w 1933 roku założył tygodnik „Depesza". Były to gazety o dużym zasięgu, a ich publicyści przedstawiali punkt widzenia przedsiębiorców prostszym językiem dla mniej wyrobionych ekonomicznie czytelników.

Kluczowe znaczenie miały jednak bezpośrednie kontakty z politykami. „Czy rząd potrzebuje pieniędzy na akcję wyborczą?" – zapytał w grudniu 1927 roku Wierzbicki jednego z najbliższych współpracowników Józefa Piłsudskiego, Kazimierza Świtalskiego, który zanotował przebieg rozmowy w dzienniku. „Wybory na Kresach będą wymagały dużych kosztów, 3–5 milionów złotych" – usłyszał w odpowiedzi.

Najważniejsi działacze Lewiatana byli związani z endecją. Wierzbicki i wiceprezes związku Jerzy Zdziechowski byli nawet członkami Zarządu Związku Ludowo-Narodowego i w pierwszej połowie lat 20. Lewiatan wspierał endeków finansowo. Ważniejsza od sympatii politycznych okazała się jednak pragmatyka. Po zamachu majowym Wierzbicki szybko spotkał się z nowym premierem Kazimierzem Bartlem. Usłyszał od niego, że „ani w polityce społecznej, ani gospodarczej Marszałek nie pójdzie na żadne eksperymenty".

Współpraca z sanacją układała się Lewiatanowi bardzo dobrze. Lata 1926–1930 to szczyt jego potęgi. Związek finansował kolejne kampanie wyborcze BBWR, a naczelny „Przeglądu Gospodarczego" Edward Rose usprawiedliwiał w swoich artykułach antydemokratyczne posunięcia sanacji. Piłsudczycy umieli się odwdzięczyć i związek mógł uzyskać to, czego nie udało mu się załatwić u skrępowanych przez parlament rządów przedmajowych.

Jeszcze w 1926 roku powstała Przemysłowa Komisja Opiniodawcza z Wierzbickim na czele, która oceniała pod względem merytorycznym projekty ustaw i rozporządzeń. Przedstawiciele Lewiatana, którzy wcześniej wchodzili do parlamentu z ramienia różnych partii, teraz dostali również miejsca na listach BBWR.

Współpraca przestała się układać dopiero na początku lat 30. Rozpoczął się wielki kryzys. W sanacji do głosu doszły dwie grupy niechętne Lewiatanowi: etatyści pod wodzą Stefana Starzyńskiego, wówczas posła i dyrektora Departamentu Ogólnego Ministerstwa Skarbu, oraz liberałowie, którym przewodził Ignacy Matuszewski, minister skarbu, a później czołowy publicysta sanacyjnej „Gazety Polskiej". Obydwie te grupy z różnych pozycji atakowały rządzące polską gospodarką kartele. – Dla liberałów system kartelowy był zaprzeczeniem wolnego rynku, Starzyńskiemu z kolei przeszkadzały one w tworzeniu państwowego przemysłu – mówi dr Łazor.

Przedsiębiorcy z Lewiatana odnieśli jeszcze jeden sukces w 1932 roku, gdy rząd uchwalił program antykryzysowy. Oznaczał on w praktyce częściowe wycofanie się z ustanowionych tuż po odzyskaniu niepodległości przez lewicowy rząd Jędrzeja Moraczewskiego rozwiązań socjalnych. Przedłużono m.in. czas pracy i zmniejszono stawki za nadgodziny. Rok później w życie weszła ustawa kartelowa, która choć była półśrodkiem, to jednak godziła w interesy Lewiatana. Był to początek marginalizacji związku.

Komisja Opiniodawcza uległa likwidacji, skończyły się oficjalne narady ministrów i premiera z przedsiębiorcami, a w kolejnych sejmach zasiadało coraz mniej posłów i senatorów związanych z Lewiatanem. W latach 1938–1939 w ostatnim Sejmie II Rzeczypospolitej związek nie miał już żadnego przedstawiciela.

W wielkim kryzysie zwyciężyli etatyści, którzy oskarżali przedsiębiorców nie tylko o coraz liczniejsze zmowy cenowe, ale również o brak aktywności inwestycyjnej i innowacyjności, a ratunku upatrywali w wielkich inwestycjach państwowych. Wierzbicki próbował jeszcze ratować sytuację, lansując na łamach należących do Lewiatana pism tezę o tym, że etatyzm jest koncepcją cywilizacji wschodnich i, co za tym idzie, nie może się przyjąć w Polsce, ale nie zdołał już nikogo przekonać. Dobre czasy dla związku już nie wróciły.

Państwo zaczęło przejmować upadające w kryzysie przedsiębiorstwa. Taki los spotkał Zakłady Mechaniczne Ursus czy Podlaską Wytwórnię Samolotów. W drugiej połowie lat 30. zmarginalizowany Lewiatan zmienił front. Gdy się okazało, że wraca koniunktura, Wierzbicki, początkowo niechętny wielkim inwestycjom państwowym, takim jak budowa Centralnego Okręgu Przemysłowego, zaczął wspierać głównego orędownika etatystycznych rozwiązań, wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego.

Magnat z Pałacu Prasy

Wyjątkową pozycję wśród przedwojennych przedsiębiorców zajmował największy przedwojenny potentat prasowy Marian Dąbrowski. Swój sukces zbudował w dużej mierze dzięki świetnym kontaktom z politykami, ale nie należał do żadnego stowarzyszenia, które zabiegało o jego interesy. Pozycję wyrobił sobie samodzielnie. Karierę w mediach rozpoczął dość późno, bo mając 30 lat. W 1908 roku rzucił mało perspektywiczną pracę nauczyciela gimnazjalnego i został redaktorem i współwydawcą krakowskiego „Głosu Narodu". Od tego momentu jego kariera nabrała rozpędu. W 1910 założył własną gazetę, „Ilustrowany Kurier Codzienny".

W 1939 jego koncern IKC z siedzibą w krakowskim Pałacu Prasy oprócz swojego sztandarowego wydawnictwa, czyli dziennika porannego „Ilustrowany Kurier Codzienny", wydawał dwie gazety wieczorne, cztery tygodniki i jeden rocznik. Koncern zatrudniał niemal półtora tysiąca pracowników i miał 11 oddziałów terenowych w całej Polsce.

Dąbrowski konsekwentnie dążył do monopolizacji rynku prasowego i kto wie, czy nie udałoby mu się jej osiągnąć, gdyby nie wybuch II wojny światowej. IKC przynosił mu ogromne zyski, ale Dąbrowskiemu nie wystarczały pieniądze. Zapragnął kariery w polityce. Dziś trudno orzec, czy chciał po prostu zaspokoić ambicje, czy może liczył na to, że dzięki wejściu do polityki ugra coś dla swojego koncernu. Jeśli chodziło o korzyści dla firmy, to udało mu się zrealizować cel w 100 procentach.

Dąbrowski jeszcze przed wojną założył w Krakowie własną partię, Polskie Stronnictwo Chrześcijańsko-Socjalne. Mimo przychylnej prasy na łamach „Głosu Narodu" i „Ilustrowanego Kuriera Codziennego" w wyborach do parlamentu austriackiego w 1911 roku Stronnictwo nie uzyskało ani jednego mandatu. Ale Dąbrowski nie należał do tych, którzy łatwo się zniechęcają. Wysokonakładowy „Kurier" wbrew zamieszczanym w nim manifestom, zgodnie z którymi miał „wypowiadać śmiało i otwarcie sądy we wszelkich sprawach politycznych, społecznych i narodowych jako dziennik szczerze postępowo-demokratyczny i bezpartyjny", był przez niemal dwudziestolecie na zmianę tubą propagandową lub kartą przetargową jego właściciela, który wymyślał coraz to nowe sposoby na własną karierę polityczną.

W 1914 próbował sojuszu z PSL. Gdy to nie wypaliło, tuż po zakończeniu pierwszej wojny światowej założył kolejną partię, Polskie Stronnictwo Republikańskie. PSR z populistycznym programem, którego głównymi punktami były „miłość do kraju", „wyprowadzenie ojczyzny z chaosu na bity gościniec czynu", „poszanowanie godności drugiego człowieka" i „lojalność wobec państwa", miało trafić do wszystkich wyborców.

„Ilustrowany Kurier Codzienny" stał się biuletynem nowej partii. Publikował nieprawdziwe informacje o tysiącach nowych członków PSR. Ponieważ uderzał jednocześnie w konkurencję polityczną, głównie w socjalistów, socjalistyczna prasa szybko odpłaciła pięknym za nadobne, nazywając Dąbrowskiego opasłym redaktorem Kurierka i bandytą dziennikarskim, który miał brać łapówki od rządu austriackiego, uprawiać „paskarski handel winem w Wiedniu" i oddawać się „hazardowym grom w podrzędnych kawiarniach".

Mimo codziennej dawki propagandy na łamach „Kuriera" PSR nie uzyskało ani jednego mandatu w wyborach. Dąbrowski zrozumiał, że czas zmienić taktykę. Na łamach jego gazet rozpoczęły się ostre ataki na gabinet Wincentego Witosa. „Kurier" oskarżał premiera na zmianę o nieudolność i wyrzucanie w błoto publicznych pieniędzy. Wszystko zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy Witos zaproponował Dąbrowskiemu układ: w zamian za przychylną prasę PSL Piast likwiduje swoją gazetę, konkurencyjnego wobec „Kuriera" „Gońca Krakowskiego", i daje szefowi IKC miejsce na liście. Dąbrowski się zgodził.

Gdy w 1923 roku powstawał drugi rząd Witosa, właściciel IKC był już posłem, a „Kurier" pisał o powrocie Witosa na fotel szefa rządu już w innym tonie: „Powstający rząd witamy serdecznie, życząc Polsce, aby spełnił on nadzieje, jakie społeczeństwo w nim pokłada. Wierzymy, że praca jego będzie owocna, że przyczyni się do uzdrowienia gospodarczego Rzeczypospolitej i utrwalenia jej charakteru narodowego".

Sojusz z Witosem trwał do przewrotu majowego. Wówczas gazety Dąbrowskiego szybko zmieniły front i zaczęły popierać Piłsudskiego. Po następnych wyborach szef  IKC wciąż był posłem, ale już z ramienia wspierającego piłsudczyków BBWR. Dzięki tej wolcie w gazetach Dąbrowskiego wciąż mogły ukazywać się płatne ogłoszenia rządowe, Ministerstwo Skarbu umarzało mu zaległe podatki, a Bank Gospodarstwa Krajowego udzielał korzystnych pożyczek.

Przy wszystkich woltach politycznych gazety IKC nie traciły na popularności, bo Dąbrowski dawał dziennikarzom ograniczoną swobodę i zawsze starał się, by dla zachowania pozorów równowagi od czasu do czasu skrytykować swoich politycznych sojuszników. Wśród przedwojennych dziennikarzy miał on jednak bardzo złą opinię. „Redaktor Dąbrowski to człowiek, który za dziesięć tysięcy sprzedałby ćwierć sanacji, za sto tysięcy połowę pierwszej brygady, za sto pięćdziesiąt tysięcy całą piłsudczyznę z przyległościami" – docinała mu w 1932 roku endecka „Gazeta Warszawska".

Wojna była dla Dąbrowskiego całkowitą katastrofą finansową i zawodową. Jej wybuch zastał go we Francji. Szef IKC stracił cały majątek, wyjechał do USA, gdzie zmarł w 1958 roku w biedzie i zapomnieniu.

Korzystałem m.in. z: Maria Barbasiewicz, „Ludzie interesu w przedwojennej Polsce", Jan Kofman, „Lewiatan a podstawowe zagadnienia ekonomiczno-polityczne Drugiej Rzeczypospolitej", Piotr Borowiec, „Polityczna działalność Mariana Dąbrowskiego", „Zeszyty Prasoznawcze" nr 1–2/2005, Zbigniew Landau, Jerzy Tomaszewski, „Gospodarka Polski międzywojennej".

Przedwojenni przedsiębiorcy skutecznie zabiegali o swoje interesy. W zamian za uchwalanie korzystnych przepisów gwarantowali politykom przychylną prasę i wykładali pieniądze na kampanie wyborcze.

Druga Rzeczpospolita nie wydała wielu milionerów. W 1929 roku, tuż przed wybuchem wielkiego światowego kryzysu, w okresie największego w dwudziestoleciu międzywojennym rozkwitu polskiej gospodarki, grupa ludzi, których można by nazwać bardzo bogatymi, czyli o dochodach przekraczających 100 tys. złotych rocznie, liczyła około 900 osób. Zdecydowaną większość z nich stanowili arystokraci. Przedsiębiorców i finansistów było około 200.

W tej grupie zdecydowaną większość stanowili z kolei ci, którzy – jak jeden z największych bogaczy II RP Antoni Jaroszewicz, właściciel banków, firm budujących drogi i produkujących zabawki – dorobili się majątków jeszcze przed odzyskaniem niepodległości, albo tacy przedsiębiorcy jak Jan Wedel, którzy z powodzeniem rozwijali prosperujące już wcześniej rodzinne interesy.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów