Wanda Chotomska w rozmowie z Barbarą Gawryluk
Kiedy miałam pięć lat, zapukała do naszego mieszkania sąsiadka, pani Danusia. W nowohuckim bloku tylko u niej był telewizor, w jednym jedynym mieszkaniu na dwadzieścia cztery rodziny. Okazało się, że w telewizji jest coś dla dzieci, i pani Danusia zaprosiła mnie na oglądanie. Tak poznałam Jacka i Agatkę. Na niewielkim czarno-białym ekranie poruszały się dwie główki osadzone na dyrygujących nimi dłoniach w czarnych rękawiczkach. To były czary. Na dodatek te łebki mówiły zabawnymi głosami. Nie miałam rodzeństwa, więc zazdrościłam trochę Agatce brata i tego, że jest mądrzejsza i rozsądniejsza od niego. Przez kilka lat nie opuściłam żadnej dobranocki z Jackiem i Agatką, częstowana przy okazji przez sąsiadkę budyniem albo kisielem, bo rodzice jeszcze długo nie zdecydowali się na kupno telewizora.
Kiedyś tata z jakiejś podróży służbowej przywiózł prezent niespodziankę. Kiedy otworzyłam niewielkie pudełko, zobaczyłam dwie różowe kulki z namalowanymi czarnymi włoskami, z uśmiechniętymi buziami i wesołymi oczami. Otwory na palce wykończone były czarną ceratą. Natychmiast zapragnęłam być Agatką. Wcisnęłam wskazujący palec w otwór i – co za ból! I krew! Jakiś partacz nie do końca wyklepał gwoździk przytrzymujący ceratowy kołnierzyk i ostry szpic rozorał mi palec. Ale to nic. Gwóźdź został wklepany w drewno, a ja długie miesiące bawiłam się w telewizyjny teatrzyk, budując parawan z koców i krzeseł.
Czytaj więcej
A po latach moim dzieciom dałam imiona Jacek i Agatka.
W pokoleniu pięćdziesiąt plus nie ma nikogo, kto nie kojarzyłby, kim byli Jacek i Agatka. A pani od razu wiedziała, że będą mieli takie imiona?