Mam świadomość, że zaraz zostanę napadnięty przez wszystkich zwolenników respektowania bogactwa różnych tradycji i przez historycznych purystów, którzy będą godzinami przekonywać mnie, że przecież nie powinienem się czepiać, bo 1 Maja to nie święto komunistyczne, ale lewicowe, a do tego nawet Kościół, ustanawiając patronem tego dnia św. Józefa Robotnika, jakoś je usynowił i zaakceptował.
Wszystko to prawda (choć 50 lat głębokiej komuny wycisnęło na tych „obchodach" głębokie piętno i trudno uciec od komunistycznych skojarzeń), ale nawet nie to jest najważniejsze. Otóż w polskim wydaniu 1 Maja nie ma nic wspólnego ze świętem pracy, klasy robotniczej czy czegokolwiek w tym stylu. Jest to czas wielkiego grillowania, słodkiego lenistwa, wyjazdów zagranicznych i spędzania czasu przed telewizorem. Niczego więcej. Z pracą, upamiętnieniem związków zawodowych, działaczy robotniczych nie ma to nic wspólnego. To czas wielkiego żarcia. I już choćby dlatego warto zadać pytanie, czy rzeczywiście jest sens trzymania w kalendarzu „święta", które jest treściowo puste, a jedyne, co komukolwiek owo „świętowanie" daje, to odpoczynek i okazja do wyjazdu.
Aż dziw zatem, że rozmaite organizacje pracodawców nie protestują przeciwko temu, że akurat w tym dniu polska gospodarka traci miliony; że nie możemy jako państwo na dorobku sobie na to pozwolić, że to skandal, że zamiast ciężko pracować, się lenimy. Takie komentarze słyszymy regularnie, gdy pojawia się pomysł, by wzorem choćby Niemiec wprowadzić jako dzień wolny od pracy Wielki Piątek czy drugi dzień Zielonych Świątek. Jeszcze mocniej krzyczano, gdy do kalendarza dni wolnych jakiś czas temu zgłoszono Uroczystość Objawienia Pańskiego (popularnych Trzech Króli), a w przypadku 1 Maja – nic: cisza. Jakby nie była to strata czasu i pieniędzy, jakby nikt nie dostrzegał, że to się zwyczajnie Polsce nie opłaca.
I aż trudno nie zadać pytania, dlaczego świętowanie świąt religijnych ma gospodarce szkodzić, a 1 Maja nie? Czy chodzi o to, że zdaniem liderów polskiej gospodarki święta świeckie są lepsze od religijnych, czy może są jakieś inne powody?
Żeby wyjść naprzeciw ekonomistom, mam prostą, ale jednoznaczną propozycję (przy okazji narażę się tym wszystkim, którzy majówki lubią, cenią i korzystają w ich trakcie z odpoczynku). Otóż, jeśli rzeczywiście nie możemy wprowadzić do kalendarza dni wolnych Wielkiego Piątku albo drugiego dnia Zielonych Świątek, to może... zastąpić pierwszomajowe święto właśnie którymś z tych dni. Wtedy bilans ekonomiczny będzie się zgadzał (jeden dzień za jeden dzień), a nawet może będzie jeszcze lepszy, bo z kalendarza zniknie wówczas tzw. długi weekend majowy, który osłabia dynamizm gospodarki. A ludzie wierzący (przypomnijmy, że akurat wprowadzenie do kalendarza świąt wolnych od pracy Wielkiego Piątku to głównie ukłon w stronę protestantów, dla których jest to jedno z najważniejszych świąt) będą mogli normalnie poświętować rzeczy, które mają dla nich realne znaczenie!