Opiera się ono bowiem rzeczywiście na wartościach i normach, które stoją – jeśli tylko chrześcijanie mają odwagę to powiedzieć – w całkowitej kontrze do tego, w co wierzy świat. Płodność jest dla nas znakiem Bożego błogosławieństwa, a nie zagrożeniem, przed którym trzeba się bronić za pomocą gumy albo przez faszerowanie się hormonami. Cierpienie nie jest pozbawioną sensu klęską medycyny, ale aktem, który ma znaczenie w Bożym programie zbawienia świata, gdy utożsamiany jest z Krzyżem Chrystusa (już samo to, że zbawienie przyszło do nas przez cierpienie, jest dla współczesnego świata nie do zaakceptowania). Wolność nie oznacza dla nas wolności do grzeszenia, ale... wolność wyboru dobra. I wreszcie rodzina nie jest w chrześcijaństwie przestrzenią zniewolenia, ale uświęcenia (nie zawsze łatwego), oraz przestrzenią, w której na świat przyszedł Bóg.