Dla młodych język, jakim pisał Mickiewicz, niewiele się różni od chińskiego. Myślę nie tyle o słuchaniu, ile o próbach czytania i pokonywania długich kwiecistych fraz przez pokolenie esemesów. Rzecz jeszcze w tym, że młode pokolenie żyje w czasach informacji. Język refleksyjny w zasadzie już nie istnieje.
Zresztą bardzo przyczyniła się do tego nowa fala artystów. Walczyli z klasykami tak ostro, że wreszcie walkę wygrali. Opierając się klasykom, łamiąc ich formę, dodając swoje teksty, wpisując ich w okoliczności popkultury, zmietli wroga z powierzchni ziemi. Nic nie pomogły nawoływania, przerażenie, przestrogi, oburzenie na nowy barbarzyński kierunek, który za nic ma klasyczne reguły i który jest śmiertelnym zagrożeniem dla języka polskiego. Nasi barbarzyńcy sami stali się klasykami, tyle tylko, że ich oponentów już nikt nie zna, nikt nie słyszał i nie widział klasycznie zagranej, klasycznie wypowiedzianej i klasycznie wystawionej sztuki klasyków. Istnieje tylko walka z nimi. To tak, jakby bokser po wygranej walce bił się dalej z niewidzialnym rywalem.
Właśnie dlatego, jeszcze za poprzedniej ekipy rządzącej, zaczęłam się uczyć ballad Mickiewicza. Miał to być mój bunt, moja walka z powszechnie panującym trendem. Uczyłam się, uczyłam aż...doszło do zmiany rządzących. To teraz co? Mickiewicz jest jak najbardziej pożądany. Teraz popieramy wszystko co nieodrodnie nasze, walczymy z pychą artystów, którzy się mają za lepszych od wieszcza. I gdzie teraz mój bunt? Nauczyłam się ogromnych i zawiłych fraz tylko po to, żeby być pod prąd! Ballady jednak mówię, a ludzie słuchają bez względu na wiek. Bo jednak ten język jest dzisiaj odkryciem.
Z takimi doświadczeniami jechałam na Litwę, do Ojczyzny pana Adama. Miałam wrażenie, że publiczność w odróżnieniu od warszawskiej będzie znała ballady na pamięć, także ich rytm, melodię właściwą przecież wschodniemu akcentowi. Czy z moją dykcją rdzennej warszawianki, pozbawioną długich, melodyjnych samogłosek, będę mogła się pokazać Polakom z Litwy? Z takimi myślami podjeżdżałam pod piękny pałacyk niedaleko Wilna. Co tu krzewić, myślałam, skoro jadę do samych korzeni krzewu?
Już w progu stał okazały mężczyzna – dyrektor tego zabytku. Nie mogę jednak powiedzieć, że przywitał mnie ze wschodnią wylewnością. Był chłodny, a nawet mrukliwy. Zaciągając pod nosem, spytał: – Długo ten Mickiewicz będzie trwał? Oczywiście wzięłam to do siebie. Więc nawet na Litwie mam wrogów z powodu zdania odmiennego od wszystkich. Grunt to poznać prawdę, dlatego spytałam po prostu: – Co pan taki zły? Nie lubi mnie pan? Odpowiedź była naprawdę nie do odgadnięcia: – To nie pani nie lubię – powiedział mężczyzna. – Mickiewicza nie lubię. My go tu nie lubimy.