To jeden z ostatnich żyjących twórców, który pisze wielką, ambitną muzykę inspirowaną przez religię chrześcijańską. Muzykę, jaką ceni ponoć nawet ten, którego nazwisko nagrodzie patronuje.
Wydaje się więc, że nie ma w wyróżnieniu Estończyka nic nienaturalnego. Zwłaszcza jeśli uświadomimy sobie, że wielu spośród największych kompozytorów przeszłości opowiadało o Bogu w swoich utworach być może nawet głębiej i subtelniej niż współcześni im „zawodowi teologowie" w swych traktatach. Palestrina, Bach czy Bruckner całymi garściami korzystali z czystości, przezroczystości dźwięków; z tego, że język, którym się posługiwali, nie był skażony codziennością, przez co mógł pełniej i prawdziwiej opowiedzieć o tym, co codzienność przewyższa. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu Olivier Messiaen, jeden z największych kompozytorów poprzedniego stulecia, który przez całe swe dorosłe życie pracował jako organista w niewielkim kościele, stwierdził, że część jego utworów służy do ukazania prawd teologicznych wiary katolickiej.