Reklama
Rozwiń

Tokio. Olimpijski medal na tacy

Igrzyska w Tokio będą wyłącznie widowiskiem telewizyjnym. Japończycy organizują je, traktując wszystkich uczestników jak nieproszonych gości. Musimy się z tym pogodzić, bo mogli nie zaprosić nas wcale.

Aktualizacja: 23.07.2021 06:44 Publikacja: 23.07.2021 00:01

„Igrzyska zabijają biednych”. Japończycy protestujący przeciwko igrzyskom olimpijskim podczas wizyty

„Igrzyska zabijają biednych”. Japończycy protestujący przeciwko igrzyskom olimpijskim podczas wizyty szefa MKOl Thomasa Bacha w Hiroszimie

Foto: Getty Images

Impreza, którą jeszcze kilka miesięcy temu władze Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOl) zapowiadały jako symbol zwycięstwa ludzkości nad koronawirusem, może się stać obrazem klęski. Najważniejsze sportowe wydarzenie rozegra się przy pustych trybunach, a jego uczestnikom przyjdzie żyć w opresyjnym reżimie sanitarnym.

Igrzyska, od momentu ich przełożenia w marcu ubiegłego roku, traciły z miesiąca na miesiąc wszystkie przymioty, które zawsze czyniły je najbardziej unikatową i wyczekiwaną imprezą sportową. Organizatorzy najpierw zapowiedzieli, że kibice będą mogli wspierać sportowców wyłącznie oklaskami, okrzyki i śpiewy trafiły na listę czynności zakazanych. Później dowiedzieliśmy się, że na trybuny nie wejdą fani z zagranicy, wreszcie wstępu zakazano także Japończykom. Zawody na 34 z 42 aren położonych w obrębie stołecznej prefektury odbędą się przy zamkniętych drzwiach.

– Wiemy, że to olbrzymie poświęcenie, ale od początku mówiliśmy, że pandemia będzie wymagać poświęceń. Najważniejsze jest bezpieczeństwo. Wierzymy, że te igrzyska będą wielkim sukcesem – przekonuje przewodniczący MKOl Thomas Bach.

Nie pomógł zaprojektowany przez inżynierów Fujitsu i instytutu Rakuten superkomputer Fugaku, który – za pomocą danych z 13 kamer oraz specjalnych czujników monitorujących ruch powietrza i jego nasycenie dwutlenkiem węgla – badał potencjalny rozwój chorób zakaźnych w warunkach stadionowych podczas jesiennych meczów ligi baseballa.

Zawodnikom pozostanie „angażująca ścieżka dźwiękowa", czyli doping z trybun nagrany podczas poprzednich igrzysk. Podobno w halach będą wyświetlane krótkie filmiki od kibiców, a część sportowców podczas łączeń „na żywo" obejrzy reakcje swoich przyjaciół i rodziny. To nowa normalność, którą w dobie pandemicznych restrykcji widzimy coraz częściej.

Dziś wsparcia prawdziwych fanów mogą wypatrywać piłkarze, chodziarze, maratończycy oraz kolarze, ale sytuacja wciąż może się zmienić – wyłącznie na gorsze. Wiatr będzie hulał po trybunach podczas ceremonii otwarcia. Pustki mogą straszyć nawet na trybunie prasowej, bo większość dziennikarzy po przylocie do Tokio czeka trzydniowa izolacja.

Rozmowa zakazana

Każdy uczestnik igrzysk musiał przygotować szczegółowy plan aktywności obejmujący pierwsze dwa tygodnie pobytu – adres hotelu, miejsca podróży, bliskie kontakty – oraz zainstalować na telefonie trzy aplikacje: jedną służącą do raportowania stanu zdrowia, drugą śledzącą lokalizacje i bliskie kontakty oraz trzecią, która służy do autoryzacji pierwszej.

Biletem wjazdowym na terytorium kraju są trzy kody QR oraz dwa negatywne testy na koronawirusa przeprowadzone w ciągu 96 i 72 godzin przed wylotem. Uczestnicy igrzysk już w samej Japonii mogą się poruszać tylko wyznaczoną ścieżką: miejsce zamieszkania – oficjalny transport – areny. Nie ma mowy o zwiedzaniu i posiłkach w restauracji, nawet wyjścia do sklepu są ściśle reglamentowane.

Uczestników czekają regularne testy na koronawirusa, zakaz podawania dłoni, samotne posiłki i uśmiechy odczytywane jedynie z drgnięć uszu, bo twarze są ukryte za maseczkami. Organizatorzy już poinformowali, że zakazana jest nawet rozmowa z kierowcą autobusu – pod groźbą ostrzeżenia, zawieszenia akredytacji, wykluczenia z zawodów, a nawet odebrania medalu i deportacji.

To, co uciążliwe dla dziennikarzy i działaczy, w przypadku sportowców może się okazać destrukcyjne. Zawodnicy skoszarowani w wiosce olimpijskiej nie dostaną chwili oddechu. Przed startem nie będą mogli nawet wyjść na zakupy, żeby uciec od stresu i zapomnieć, że zbliżają się najważniejsze zawody ich życia, po starcie zaś muszą natychmiast wyjechać.

Organizatorzy momentami narażają się na śmieszność. Instrukcja dla dziennikarzy dotycząca zakwaterowania przestrzega: „Mieszkańcy Japonii będą obserwować każdy twój ruch. Jeśli naruszysz przepisy, ktoś może zrobić ci zdjęcie i opublikować je w mediach społecznościowych". Trudno o bardziej klarowny dowód, że wszyscy jesteśmy w Tokio intruzami.

Choć sportowcy oraz osoby z ich otoczenia codziennie przechodzą testy na koronawirusa, a uczestnicy ceremonii medalowych muszą być zaszczepieni, zwycięzcy i tak będą sami wieszali sobie krążki na szyi. – Dostaną je na tacy. Sportowiec udekoruje się sam, mając pewność, że medalu dotykały wcześniej wyłącznie osoby w zdezynfekowanych rękawiczkach – wyjaśnia Bach.

Szef MKOl na każdym roku podkreśla, że igrzyska będą bezpieczne, ale jednocześnie tradycyjne oświadczenie podpisywane przez sportowców przed imprezą dotyczące świadomości ryzyka urazów i kontuzji uzupełniono o możliwość „śmierci w wyniku narażenia na poważne ryzyko związane z transmisją Covid-19, innych chorób zakaźnych lub ekstremalnego upału".

Może i dobrze, że kibiców z zagranicy w Tokio zabraknie, bo wówczas jeszcze mocniej wybrzmiałaby opinie o społeczeństwie strachu. Sondaże opinii publicznej zamawiane przez lokalne media od wielu miesięcy pokazują, że odwołania lub kolejnego przełożenia igrzysk chciało nawet czterech na pięciu Japończyków.

Dwa tygodnie przed rozpoczęciem imprezy w Tokio rozpoczął się kolejny stan wyjątkowy. Jego wprowadzenie niesie ze sobą skrócenie godzin otwarcia restauracji i sklepów oraz restrykcje dotyczące sprzedaży alkoholu. Szkoły i kina wciąż działają, a miejscowi chodzą do pracy i jeżdżą komunikacją miejską. Gospodarkę trzeba chronić. To jedyna odpowiedź, jaką politycy przygotowali na protesty.

Demonstracje przeciwko organizacji igrzysk urządzali już nie tylko lekarze – oni wielokrotnie podnosili, że przez braki personelu system opieki zdrowotnej jest na skraju załamania – ale i zwykli mieszkańcy. Kiedy sztafeta z ogniem olimpijskim dotarła do Tokio, towarzyszyły jej hasła: „Zakończcie to" oraz „Życie jest ważniejsze niż igrzyska".

Pracownicy szpitala Tachikawa Sogo zajmującego się chorymi na Covid-19, którzy musieli zamknąć oddział intensywnej terapii dla innych pacjentów, kilka tygodni temu wywiesili w oknach transparenty: „Dajcie nam spokój! Igrzyska są niemożliwe". Szef elektronicznego giganta Rakuten Hiroshi Mikitani w rozmowie z CNN nazywa plan organizacji imprezy misją samobójczą. Władze lawirują, bo z jednej strony muszą przeprowadzić imprezę z udziałem 59 tys. akredytowanych gości, a z drugiej zależy im na poparciu społeczeństwa, skoro jesienią w kraju odbędą się wybory lokalne i parlamentarne.

Fikcyjny budżet

Przedstawienie musi trwać, więc impreza się odbędzie. Międzynarodowy Komitet Olimpijski dążył do igrzysk za wszelką cenę, bo fundamentem budżetu organizacji są wpływy z praw telewizyjnych. Główny płatnik – amerykańska stacja NBC – za możliwość pokazywania imprezy w latach 2014–2020 zapłacił 4,38 mld dolarów.

Część pieniędzy dostają organizatorzy igrzysk, bo MKOl pokrywa np. koszty obsługi nadawców telewizyjnych. Większość trafia jednak w krwiobieg świata sportu: do federacji, krajowych komitetów, działaczy, trenerów czy samych sportowców. Bonzowie z Lozanny kierują organizacją non profit, więc dziewięć z każdych dziesięciu dolarów trafia do redystrybucji.

Ekonomista i ekspert Smith College Massachusetts Andrew Zimbalist oszacował dla agencji Associated Press, że odwołanie igrzysk oznaczałoby dla MKOl nawet 3,5–4 mld dolarów straty, z których tylko 400–800 mln organizacja mogłaby odzyskać dzięki polisom ubezpieczeniowym.

Igrzyska to impreza, z której świat sportu korzysta, a organizatorzy ponoszą większość kosztów. Badania przeprowadzone przez pracowników Uniwersytetu Oksfordzkiego pokazały, że przy okazji każdych igrzysk od 1960 roku przekraczano planowany budżet. Te rozgrywane w XXI wieku kosztowały od 13 do 178 proc. więcej, niż zakładano – to wnioski z raportu przygotowanego przez naukowców z Moguncji i paryskiej Sorbony. Komitet organizacyjny igrzysk w Tokio twierdzi, że koszty wyniosą 15,4 mld dolarów. Ta suma nie uwzględnia jednak wydatków na infrastrukturę oraz inwestycji przeprowadzonych przez miasto.

Japońska Narodowa Rada Audytu już dwa lata temu podała, że kraj zapłaci za igrzyska 28 mld dolarów, ale obliczenia nie objęły kosztów zmiany terminu. To liczby szokujące, zwłaszcza że tokijczycy – starając się kilka lat wcześniej o organizację zawodów – planowali wydać tylko 7,3 mld dolarów. – Liczby z wniosku aplikacyjnego od początku były fikcją – mówi specjalizujący się w finansach publicznych profesor Schinchi Ueyama z Uniwersytetu Keio. Bilans zysków i strat pogorszą puste trybuny. Zwroty za bilety oznaczają dla organizatorów dodatkowe, 820-milionowe, manko.

Projekty infrastrukturalne zazwyczaj trudno zmieścić w ramach budżetów, a na niekorzyść organizatorów działa także to, że prawo organizacji imprezy przyznaje się wiele lat wcześniej. Brazylijczycy dostali igrzyska, kiedy kraj kwitnął, ale już siedem lat później sportowcy z całego świata przyjeżdżający do Rio de Janeiro zastali państwo przeżywające kryzys polityczny i recesję.

Japońskie przedsiębiorstwa w ramach sponsoringu przekazały MKOl ponad 3 mld dolarów, ale jeden z flagowych okrętów tamtejszej gospodarki – Toyota – zdecydował o wycofaniu swoich reklam umieszczonych w olimpijskim kontekście wobec braku społecznego poparcia dla igrzysk w czasach pandemii.

Pięknie było w roku 1964

A przecież igrzyska miały być powodem do dumy. Organizacja takiej imprezy postrzegana jest w Azji jako wyznacznik rozwoju, więc japońskie władze nie mogły pozostać bierne, gdy o goszczenie zimowych olimpijczyków starali się Koreańczycy (Pjongczang, 2018) oraz Chińczycy (Pekin, 2022). Dostali je kilka miesięcy po trzęsieniu ziemi i tsunami, które doprowadziły do awarii w Fukushimie.

Właśnie dlatego jednym z haseł imprezy miało być odrodzenie. Sztafeta z ogniem olimpijskim wystartowała z Fukushimy, a rozpoczęły ją członkinie reprezentacji piłkarskiej, która w roku awarii tamtejszej elektrowni atomowej zdobyła Puchar Świata.

Poprzednie igrzyska, które Japonia ugościła w 1964 roku, były symbolem odbudowy kraju po traumie drugiej wojny światowej. Dwie trzecie budżetu pochłonęły inwestycje w infrastrukturę. Znicz podczas ceremonii otwarcia zapalił „Atomic Bomb Boy", czyli Yoshinori Sakai, który urodził się 60 km od Hiroszimy tego samego dnia, kiedy Amerykanie zrzucili na miasto bombę atomową.

Zagraniczni goście zobaczyli miasto feniksa. Dwadzieścia lat wcześniej podczas nalotów dywanowych amerykańskie bombowce zrzuciły na Tokio 6 ton napalmu. Zginęło 80–100 tys. osób, a ciała zabitych usuwano z ruin przez 25 dni. Doszło do tego 13 lat po tym, jak stolicę zrujnowały trzęsienie ziemi i olbrzymie pożary.

Gospodarze zaprezentowali się światu jako liderzy technologii. Stoper podczas zawodów pływackich zatrzymywało dotknięcie przez zawodnika ściany basenu, pojawiły się fotofinisz i fotokomórka, a telewizyjni nadawcy – dzięki współpracy z NASA – zaczęli korzystać z satelity. Japończycy część transmisji mogli obejrzeć w kolorze.

– Olimpijski slogan „szybciej, wyżej, mocniej" podczas igrzysk w Tokio przyświecał nie tylko sportowcom, ale także rządowi. Jego celem było zrobienie ze stolicy miasta szybszego, wyższego i silniejszego – wyjaśnia w rozmowie z amerykańskim Bloombergiem autor książki „Igrzyska i powojenny świat" Shunya Yoshimi. Japończycy wykorzystali powojenny cud ekonomiczny, kiedy ich gospodarkę napędzały pieniądze z planu Marshalla oraz amerykański militaryzm. Japonia już podczas konfliktu koreańskiego (1950–1953) była dla Stanów Zjednoczonym kluczowym zapleczem produkcyjnym. Rosnący eksport napędził rozwój kraju. Tamtejsza gospodarka po igrzyskach stała się drugą największą na świecie.

5 tys. sportowców oglądało w Tokio nowoczesne drapacze chmur, superszybki pociąg Shinkansen oraz podziemną kolej. Bohaterami kraju zaczęli być mężczyźni, którzy zamienili mundury na garnitury i pożyczyli od amerykańskich okupantów zachodni styl życia, w którym panie zajmują się domem, a panowie utrzymują rodzinę i pracują w pocie czoła, budując wspólne dobro.

Teraz igrzyska miały dźwignąć kraj z deflacji. Tak jeszcze w 2013 roku obiecywał premier Shinzo Abe. Marzył też, że impreza uleczy zranioną dumę kraju, który trzy lata wcześniej stracił pozycję drugiej gospodarki świata na rzecz Chin. Dziś wiadomo już, że zamiast dumy będzie raczej strach, bo Japończycy oblali koronawirusowy egzamin, do dziś dwie dawki szczepionki przyjęło tylko 15 proc. mieszkańców kraju. Kilka dni przed igrzyskami dzienna liczba nowych przypadków zachorowań w Tokio przekroczyła tysiąc osób – to najwięcej od styczniowego szczytu pandemii.

Jednocześnie nie brakuje takich, którzy uważają, że władze celowo zaniżają dane, fałszując oficjalne raporty. Wielu młodych Japończyków straciło zaufanie do polityków po katastrofie w Fukushimie. Ich zdaniem rząd kontroluje przepływ informacji, aby zapobiec wybuchowi paniki. Chodzi nie tylko o przewidywania sejsmiczne, ale także o rozwój pandemii.

Kokietowanie młodych

Organizacja igrzysk w dobie pandemii wymusza koncentrację na okolicznościach, a nie samej sportowej rywalizacji, choć przecież impreza w Tokio będzie także probierzem zmian. Olimpijski kibic siwieje – średnia wieku fana śledzącego rywalizację olimpijczyków wzrosła między 2000 i 2016 rokiem z 45 do 53 lat – więc starsi panowie z MKOl próbują kokietować młodzież.

Igrzyska muszą być modne, stąd pomysł porzucenia ekskluzywności stadionu i wyjścia ze sportem do przestrzeni miejskiej. Właśnie dlatego w Tokio pojawią się skateboard, koszykówka 3x3 czy akrobacje BMX. Wszystkie te sporty oswojono wcześniej podczas Młodzieżowych Igrzysk Olimpijskich (YOG), które są dla MKOl inkubatorem innowacji.

Wychodzenie ze stadionów oznacza nie tylko wizytę na ulicy, ale także na plaży, bo igrzyska w Tokio będą debiutem dla surferów. Fani pierwszy raz zobaczą też walkę o medale we wspinaczce sportowej. 18 kompletów medali – dokładnie dwa razy więcej niż pięć lat temu w Rio de Janeiro – organizatorzy rozdadzą w rywalizacji mikstów, bo igrzyska muszą być nie tylko młodsze, ale i równe płciowo. Reprezentacja kobiet wśród uczestników wzrośnie do 48,8 proc., a za trzy lata w Paryżu MKOl chce doprowadzić do idealnego parytetu.

Impreza ma być neutralna klimatycznie. Wszystkie odpady zostaną przetworzone, napędzająca igrzyska energia ma pochodzić wyłącznie ze źródeł odnawialnych. Medale wytopiono z metali odzyskanych podczas publicznej zbiórki używanej elektroniki, sportowcy w wiosce olimpijskiej będą spać na łóżkach z tektury, a pochodnię olimpijską zasila paliwo wodorowe.

Pandemiczna obostrzenia sprawiły, że w Tokio czekają nas igrzyska inne niż wszystkie, ale możliwe, że będzie to wyłącznie perspektywa uczestników. Telewidz nie zobaczy różnicy, a podziwianie największych gwiazd sportu i wspieranie swoich faworytów wymaże z jego pamięci obraz trudnej drogi wiodącej do tych igrzysk oraz tego, że odbywają się na siłę, wbrew samym Japończykom.

Organizatorzy i Bach niejednokrotnie obiecywali, że impreza w Tokio będzie „festiwalem nadziei" oraz „światłem na końcu ciemnego tunelu". Dwa najbliższe tygodnie zweryfikują te słowa. Kilka dni przed ceremonią otwarcia liczba zachorowań na koronawirusa wśród osób związanych z igrzyskami była już dwucyfrowa. Oby światłem na końcu ciemnego tunelu nie był nadjeżdżający pociąg. 

Impreza, którą jeszcze kilka miesięcy temu władze Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOl) zapowiadały jako symbol zwycięstwa ludzkości nad koronawirusem, może się stać obrazem klęski. Najważniejsze sportowe wydarzenie rozegra się przy pustych trybunach, a jego uczestnikom przyjdzie żyć w opresyjnym reżimie sanitarnym.

Igrzyska, od momentu ich przełożenia w marcu ubiegłego roku, traciły z miesiąca na miesiąc wszystkie przymioty, które zawsze czyniły je najbardziej unikatową i wyczekiwaną imprezą sportową. Organizatorzy najpierw zapowiedzieli, że kibice będą mogli wspierać sportowców wyłącznie oklaskami, okrzyki i śpiewy trafiły na listę czynności zakazanych. Później dowiedzieliśmy się, że na trybuny nie wejdą fani z zagranicy, wreszcie wstępu zakazano także Japończykom. Zawody na 34 z 42 aren położonych w obrębie stołecznej prefektury odbędą się przy zamkniętych drzwiach.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Plus Minus
Trzęśli amerykańską polityką, potem ruch MAGA zepchnął ich w cień. Wracają
Plus Minus
Kto zapewni Polsce parasol nuklearny? Ekspert z Francji wylewa kubeł zimnej wody
Plus Minus
„Brzydka siostra”: Uroda wykuta młotkiem
Plus Minus
„Super Boss Monster”: Kto wybudował te wszystkie lochy
Plus Minus
„W głowie zabójcy”: Po nitce do kłębka