Lustro wody

Mariusz Wilk, Dziennik Północny: W malarstwie Balthusa lustro odgrywało istotną rolę. Nie tylko ze względu na symboliczne więzi z tao, o których mówił Costantiniemu w książce „Pod prąd”, ale także jako narzędzie kontroli każdej niezwykłej wizji. Taoizm kojarzył zwierciadło z pustką, w jego szkołach walki wręcz uczono, że um mistrza ma być jako „lustro w wodzie”, a piękno w taoistycznej sztuce pejzażu to świat odbity w samym sobie.

Publikacja: 15.12.2007 02:47

Lustro wody

Foto: Rzeczpospolita

Red

Jeśli obserwujesz ulicę przez okno – mawiał Kandinsky – jej odgłosy dochodzą do ciebie słabo, ruchy przekształcają się w fantomy, a ona sama wskroś przezroczystą, acz szczelną i twardą szybę jawi się spektaklem z innego świata. Wystarczy jednak otworzyć drzwi i wychynąć ze swojego wnętrza, aby się pogrążyć w tym widowisku, przyjąć w nim aktywny udział i przeżywać jego wibracje całym jestestwem.

Przez okna z mojego wnętrza patrzę na Prospekt Lenina – główną ulicę stolicy Karelii. Tam w czasie przerwy obiadowej można spotkać większość znajomych. Po lewej widać potężny gmach merostwa i posąg Otto Kuusiniena, na wprost pałacyk ślubów (skąd dobiegają okrzyki: „gor’ko”, „gor’ko”), opodal naftowy król Safin, ojciec piosenkarki Alsu, buduje szykowny hotel (odbędzie się w nim mecz szachowych pretendentów do mistrzostwa świata), tuż obok ojciec Nikołaj pokrył swą willę dachem z miedzi (blachę z zielonkawą patyną zamawiał w Finlandii, bo tutaj takiej się nie dostanie...), a widok z prawej strony otwiera się na Oniego. W kamiennym obramowaniu nabrzeża jezioro przypomina lustro w zdobionej oprawie.Być może się dziwicie, jak po zaciszach Kondy Biereżnej i Łowozierskich Tundr można wytrzymywać hałasy miasta? Odpowiedź jest prosta: wystarczy się wsłuchać w wewnętrzną ciszszsz, aby zgiełk świata przestał dojmować.

Marzy mi się k o n t e r f e k t miasta. Czemu konterfekt, a nie pejzaż, podobizna lub medalion? Bo wyraz „konterfekt” posiada dwa znaczenia. Z jednej strony to przestarzałe pojęcie, synonim portretu, wizerunku tudzież obrazu, a z drugiej to coś podrobionego, sfałszowanego.

Leżąc nad Jeziorem Onieżskim, Pietrozawodsk ciągle się przegląda w jego wodach jak w zwierciadle i w zależności od częstości fali lub kąta padania promieni słonecznych ogląda własne oblicze w rozmaitych łamańcach, fokusach i maskach. Latem białe noce sączą powietrze matową poświatą (starzy mistrzowie uzyskiwali podobny efekt przy użyciu tempery białkowej), dzięki której rzeczy przekształcają się we własne cienie. W zimowym zaś pejzażu – co zauważył już Konstantin Paustowski w „Losach Karola Longesville’a” – dominują tylko dwie barwy. Ziemia jest lśnistobiała, a niebo szarobrudne i ciemne. Światło więc, wbrew naturalnym prawom, nie pada z góry, lecz unosi się z dołu, przydając dziwaczną perspektywę ogrodom, alejom i parkom okraszonym koronkami szreni, a także gmachom, posągom oraz twarzom ludzi podświetlonym jakby lampą z rampy.

Łażąc co rano po Onieżskim Nabrzeżu, podziwiam tę grę odbić, grymasów, wykrzywień i zwidów. I myślę sobie, że aby opowiadać o stolicy Karelii (przełamując realność w słowach), trzeba śmiało oscylować pomiędzy prawdą a przywidzeniem! Parafrazując Kandinskiego – należy przekształcać materialną płaszczyznę tekstu w iluzoryczną przestrzeń miasta.

Paustowski przyjechał do Pietrozawodska w 1932 roku z inicjatywy Gorkiego, by opisać dzieje Pietrowskich Zakładów. Gorki miał bzika na punkcie „kolektywnego trudu” i zamyślił serię książek o historii rosyjskiego przemysłu napisanych „systemem brygadowym”. To znaczy zamierzał oddelegować do fabryk brygady pisarzy, którzy mieliby wspólnie zbierać materiał i kolektywnie pisać, zacierając ślady indywidualnego stylu. Paustowski wymówił się od pracy w brygadzie, bo nie wierzył, że książki można tworzyć artelami, jak nie sposób w parę osób grać na jednym flecie. W zamian zaproponował, że może samopas napisać o zakładach metalurgicznych Karelii założonych nad Jeziorem Onieżskim przez Piotra I.

– Was, towarzyszu – powiedział Aleksiej Maksymowicz, bębniąc palcami po stole – można obwinić o zarozumialstwo i pychę. No, ale jeśli o mnie chodzi, to zgoda. Tylko się nie zbłaźnijcie po drodze. Książka musi być gotowa na czas! Bez dyskusji! Powodzenia.

Konstantin Paustowski przybył do stolicy Karelii w porze białych nocy. Pietrozawodsk był wtedy zapyziałą mieściną, na ulicach powszędy leżały omszałe kamienie, a mętnoperłowe światło – odbite w gładzi Oniego – przydawało domom połysku łyszczyka. Pisarz wynajął pokój u byłej nauczycielki Serafimy Jonownej i zabrał się do pracy. Niestety, choć zebrał obszerny materiał historyczny, sporo czasu wysiadując w archiwach, temat rozłaził mu się na papierze. Poszczególne wątki, nawet nieźle napisane, nie trzymały się kupy, nie potrafił też ożywić faktów powyciąganych z dokumentów ani oddać ducha czasu. No i brakowało losów ludzi. Zrezygnowany, machnął ręką i wiedząc, że narazi się Gorkiemu, postanowił dać sobie spokój i wracać do Moskwy bez książki. Powiedział o tym Serafimie Jonownej, pakując manatki.

– Wy, młody człowieku, przypominacie moje uczennice dureńki przed egzaminem. Tak sobie nabijają głowy, że nie potrafią rozróżnić, co ważne, a co nie. Wprawdzie na pisaniu się nie wyznaję, aliści wydaje mi się, że na siłę niczego nie da się zrobić. Jedynie nerwy sobie zszargacie, a to pracy szkodzi. Nie ujeżdżajcie na chybcika. Odsapnijcie trochę. Przejdźcie się po brzegu, wiatr wam powydmucha zbędne myśli z głowy i wonczas, być może, coś wam wyjdzie.

Paustowski posłuchał mądrej rady i wybrał się na spacer po Nabrzeżu Nuotriewa. Silny wiatr od jeziora rzeczywiście głowę mu przeczyścił, myśli odświeżył i ani się obejrzał, jak wyszedł na północne rogatki miasta. Domy się przerzedziły, za to coraz więcej ogrodów, wśród grządek krzyże i nagrobki. Jakiś starzyk, który pełł marchewkę, wyjaśnił mu, że kiedyś był tu cmentarz dla cudzoziemców, a teraz tereny pod uprawy rozdają i skoro mogiły stąd znikną. Uwagę pisarza przyciągnął obelisk z granitu zarośnięty ostami i ogrodzony żeliwną kratą. Podszedł bliżej i odczytał na poły zatarty napis po francusku. Był to grób Karola Longesville’a, inżyniera artylerii Wielkiej Armii zmarłego w Pietrozawodsku latem 1816 roku.

Konstantin Georgijewicz poczuł, że odnalazł nareszcie to, czego mu brakowało: los człowieka! Wprost z cmentarza udał się do miejskiego archiwum. Zasuszony kustosz pomógł mu rozgrzebywać akty. Po dziewięciu dniach poszukiwań mieli w rękach świadectwo zgonu Longesville’a i dwa prywatne listy, gdzie wspominano jego nazwisko, oraz donos bez podpisu o wizycie w Pietrozawodsku żony francuskiego inżyniera Marie-Cecile, która przybyła z Paryża, aby postawić mężowi nagrobek. Niewiele tego było, ale zawszeć coś. Resztę pisarz dopełnił wyobraźnią.

Z archiwalnego znaleziska można było wyczytać jedynie, że inżynier francuskiej artylerii Karol Longesville, uczestnik wielkiej rewolucji i pochodu Napoleona na Rosję, był wzięty w bitwie pod Gżackiem do niewoli przez Kozaków i odesłany jako odlewniczy armat do pracy w zakładach Pietrozawodska, gdzie wkrótce dostał gorączki i umarł.

Wzmianka o gorączce pozwoliła Paustowskiemu pokazać stolicę Karelii oczami chorego w malignie. W „Losach Karola Longesville’a łuny hutniczych pieców rozświetlają wymarłe po nocach miasto, dobywając z mroku (niby lampą błyskową) fragmenty fantasmagorycznej rzeczywistości: nastroszony wąs stójkowego i dziurę w moście, cieknący nos pijaka wyjącego: „Nie wiesz, mać, jak serce boli, nie znasz żalu mojego”, oraz skrawek ogłoszenia, że na pamiątkę wizyty Jego Wysokości w zakładach potrąca się 2 kopiejki z każdego zarobionego rubla na budowę cerkwi. A na poczerniałej tafli jeziora kołysała się gwiezdna mapa północnego nieba.Ażeby wypełnić zadanie postawione mu przez Gorkiego, Paustowski przypisał Longesville’owi własne upodobanie do biografii. Francuski inżynier nie tylko czytywał w wolnych chwilach Plutarcha, ale i sam się bawił piórem, rozmotując cudze losy jak kłębki splątanych nici, uważał bowiem, że nie ma ani jednego życia, w którym nie odzwierciedliłoby się lico epoki, zwłaszcza tak srogiej jak czasy Aleksandra I. Cytując rzekome zapiski swojego bohatera, sowiecki pisarz mógł bez żenady cudzym tekstem obsobaczyć porządki w carskich zakładach oraz ich cudzoziemskich zarządców, nie wypadając przy tym samemu z roli obiektywnego reportera.Tym bardziej że rewolucyjna przeszłość Longesville’a, (zaświadczona dokumentami) idealnie pasowała do wizerunku orędownika sprawiedliwości społecznej, czyniąc z niego nieomalże zwiastuna komunizmu na tle cynicznych i nadętych Anglosasów, którymi wysługiwało się ruskie samodzierżawie. Paustowskiemu pozostało jedynie wymyślić nieco dialogów, tudzież garść didaskaliów... Ot, fragment rozmowy francuskiego inżyniera z Adamem Armstrongiem, rządcą pietrozawodskich zakładów w owym czasie:

– Chciałbym z panem porozmawiać jak dżentelmenem z dżentelmenem – twarz Anglika była obrzmiała niczym odlana z żeliwa – to znaczy swobodnie. Chociaż warto pamiętać, że skutki swobody, równości i braterstwa bywają także szkodliwe, jak srogość bywa niekiedy niezbędna.Armstrong mieszkał w półkrągłym budynku okalającym plac zarosły trawą. Rozmowę toczyli w mrocznym gabinecie przypominającym wnętrze starej kuźni zagraconej wyrobami miejscowej fabryki: kule armatnie, kajdany (jakość mierzyło się donośnością ich brzęku), modele dział.

– Jest pan Brytyjczykiem – Longesville ciągle miał przed oczami krwawe pręgi na plecach robotnika – obywatelem kraju, który ze wszystkich trybun gardłuje o poszanowaniu ludzkiej godności. Jakże więc może pan dopuszczać w swojej fabryce karę chłosty? A w ogóle...– Po pierwsze – Armstrong przerwał mu ostro – nie mam zwyczaju narzucać własnych praw w cudzym domu, szanuję raczej zakony gospodarza, a po wtóre, jestem przekonany, że konie w armii Bonapartego także zmuszano do roboty batem, a nie cukrem.

W swoim podejściu do robotników Adam Armstrong nie był odosobniony. W 1696 roku Duńczyk Butenant, właściciel najstarszych metalurgicznych zakładów w Karelii, wyprosił u cara ukaz „przypisujący” chłopów z kiżskiego pogostu do jego fabryki, gdyż dobrowolnie nie chcieli pracować. To pierwsza próba wykorzystywania przymusowego trudu w Karelii! Natomiast Wilhelm Henning uskarżał się w liście do admirała grafa Apraksina w 1714 roku, że nie wie, co zrobić z leniwymi chłopami, którzy jeno patrzą, jak od roboty się wymigać, bo knuta się nie słuchają, a wieszać ich grzech.Rodzi się pytanie: czy cudzoziemscy zarządcy korzystali z rabskich zakonów carskiej Rosji, aby ją eksploatować jak inne kolonie, czy też stykali się tutaj z takim stosunkiem człowieka do pracy, który wymagał knuta? Paustowski był bez wątpienia zwolennikiem pierwszego poglądu. Zresztą w tamtym czasie była to oficjalna pozycja sowieckiej historiografii, o czym się można przekonać, przeglądając „Historię Onieżskiego zakładu” Swietłany Lewidowej wydaną w 1936 roku.

Lustro w moim malarstwie nie ma nic wspólnego z wizerunkiem próżności. Jest tym, co pomaga mi odzwierciedlić obraz świata.Balhtus

W malarstwie Balthusa lustro odgrywało istotną rolę. Nie tylko ze względu na symboliczne więzi z tao, o których mówił Costantiniemu w książce „Pod prąd”, ale także jako narzędzie kontroli każdej niezwykłej wizji. Taoizm kojarzył zwierciadło z pustką, w jego szkołach walki wręcz uczono, że um mistrza ma być jako „lustro w wodzie”, a piękno w taoistycznej sztuce pejzażu to świat odbity w samym sobie. Co do kontroli wizji malarskich, to już Leonardo da Vinci sugerował, aby malując, zerkać na obraz przez płaskie lusterko, bo patrząc odwrotnie, dostrzega się błędy, jakby w cudzym dziele. Nie przypadkiem Balthus uważał się za malarza zachodniego, który „zbiegiem okoliczności ma tę samą wizję natury, jaką mieli i wciąż mają malarze wschodni”. Innymi słowy, łączył w sztuce europejską technikę z taoistycznym podejściem do świata.O lustrach Balthusa rozmyślałem dzisiaj rano, spacerując jak co dzień po Onieżskim Nabrzeżu. Nad opalowym owalem zatoki błądziły szare opary świtu (nie dociec, gdzie mgła się unosi, a gdzie się odbija?), na deptaku było jeszcze bezludnie, tylko na cembrowinie z porfiru nerwowo dreptało parę czajek (ptasi rajzefiber przed odlotem...), aż w końcu słońce przebiło się przez chmury i rozproszyło popielate woale nad wodą.Moje poranne chodzenie jest rodzajem modlitwy. Balthus ją odmawiał przed przystąpieniem do malowania, by się lepiej skupić i uwolnić od własnej osobowości.

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał