C.L. Moore, zmarła w 1987 r. amerykańska pisarka, znana jest u nas głównie jako żona Henry’ego Kuttnera (1915-1958), z którym pisywała opowiadania SF. Kuttner z kolei to autor cenionych do dziś zabawnych opowiadań o wynalazcy Gallagherze i rodzinie fantastycznych abnegatów Hogbenów. Wiedząc to, nikt by się nie spodziewał, że spod ręki autorki o pokrewnych upodobaniach mogła wyjść powieść taka jak „Poranek dnia zagłady” z 1957 r.
Jest to bowiem wizja Ameryki objętej systemem totalitarnym, który wszystko kontroluje: ludzi, to, co oni mówią i myślą, a także przepływy wiadomości i towarów. „Komus. Komunikacja. Łączność USA. W skrócie Kom US. Została skrócona do słowa Komus po pierwszym miesiącu swego działania”.
Przejawy działania Komusu wyglądają tak, że czerwone pojazdy jeżdżą nieustannie po ulicach i skanują przechodniów. Ci, których odczyt wskazuje na nieprawomyślność, są odławiani i poddawani obróbce śledczej. Wszędzie stacje kontroli regulują przepływ ludności. Kto nie pasuje do systemu i zagraża jego stabilności, ten nie zdaje egzaminów przydatności i jest marginalizowany. Wiąże się to z obniżeniem stopy życiowej, szkodzi karierze zawodowej itp. Powieść rozpoczyna się 30 lat po zaprowadzeniu Komusu przez „dobrotliwego dyktatora” Raleigha, który dożywa swych dni i wiadomo, że bez jego charyzmy system będzie miał kłopoty. Już i tak stan Kalifornia buntuje się do tego stopnia, że Komus musiał tam zostać zawieszony. Bohaterem powieści jest Rohan, były aktor i pupilek władzy, który popadł w niełaskę, a może sam się odsunął od splendorów. Jego perypetie życiowe rzucają go na obszar zbuntowany, gdzie podobno zbudowano bombę Anty-Kom, która w jednej chwili rozwali Komus i uwolni Stany. Rządzący usiłują temu przeciwdziałać; gra o magiczny artefakt wypełnia fabułę powieści Moore.
Czytaj więcej
„Księżyc nad Soho”, czyli wznowiona właśnie druga część serii „Rzeki Londynu”, przypomina, jak ud...
Nie byłoby to więc nic innego poza knuciem, bieganiną, strzelaniem, kombinowaniem składającymi się na względnie wartką akcję, gdyby Komus nie został przedstawiony jako system autonomiczny, samosterowny i podejmujący decyzje. „Mogę wyobrażać sobie Komus jako skomplikowaną sieć, niczym pajęczynę, która dociera do każdego człowieka i każdego budynku w Stanach Zjednoczonych. Widzę, jak mruga, błyszczy, iskrzy wszędzie, gdzie dotyka ludzkiego umysłu. Cienkie skwierczące nerwy elektromagnetycznej energii dają życie skomplikowanym maszynom i zarządzają krajem dla Komusu.” I dalej, jeszcze dobitniej: „Nie możesz sobie wyobrazić życia bez Komusu. Komus to my wszyscy. To gazety, szkoły, rozrywka. (…) Nie da się funkcjonować bez Komusu. Życie byłoby zbyt nieprzewidywalne. Społeczeństwo kruszyłoby się jak kiepski beton”.