Książką, z którą żyję już od dwóch miesięcy, jest „Shantaram” Gregory'ego Davida Robertsa – dzieło tak obszerne i intensywne, że bardziej się w nim mieszka, niż po prostu czyta. To wielowątkowa, barwna, filozoficzna opowieść o wszystkim, co najważniejsze: miłości, przyjaźni, wojnie, zbrodni, przebaczeniu i nadziei. Historia rozgrywa się w egzotycznym, pełnym kontrastów Bombaju oraz w Afganistanie, i to jeszcze przed cyfrową rewolucją, zanim świat zaczął pędzić w rytmie powiadomień push i mediów społecznościowych. Dzięki temu książka ma w sobie coś z duchowej podróży i nostalgii, która czyni ją idealną lekturą na lato – zwłaszcza jeśli ktoś marzy o oderwaniu się od codzienności i rzuceniu w wir wielkich, nieoczywistych przygód.
Czytaj więcej
„Kaczki. Dwa lata na piaskach” to rzecz poruszająca i bardzo szczera, a przy tym pięknie narysowa...
Serial, w którym ostatnio niemal zamieszkałem, to „Ted Lasso”. Paradoksalnie, choć nie przepadam za piłką nożną, wciągnąłem się bez reszty. Powód? Klimat – pełen ciepła, beztroski i zwyczajnej, ludzkiej radości. To opowieść, w której bohaterowie potrafią wygrywać nawet wtedy, gdy przegrywają. „Ted Lasso” jawi się jako telewizyjna odpowiedź na ciężką, często dołującą treść codziennych mediów. Pokazuje, że dobroć, empatia i poczucie humoru mają realną siłę rażenia, a sukces nie zawsze musi przychodzić w konwencjonalnej formie.
Jeśli chodzi o muzykę, jestem od lat całkowicie oddany rockowi i metalowi. Czerwiec był dla mnie prawdziwym świętem – udało mi się zobaczyć na żywo W.A.S.P. podczas Mystic Festival, a także AC/DC na Stadionie Olimpijskim w Berlinie. Oba koncerty kompletnie urwały mi głowę i przedefiniowały pojęcie starości – chcę w wieku siedemdziesięciu lat mieć choć połowę tej energii, którą na scenie emanuje Angus Young. Siłą rzeczy, z moich głośników sączy się ostatnio głównie „Power Up” AC/DC oraz „The Crimson Idol” W.A.S.P., przeplatane nieśmiertelnymi hitami Iron Maiden. Ich koncert już 2 sierpnia w Warszawie – i odliczam dni jak dziecko przed gwiazdką.