Reklama

„Kresy szczerości”: Wszystkiego wszędzie za dużo naraz

„Kresy szczerości” wystawiają widzów na ciężką próbę, gdy zbyt ambitnie rozpościerają się między dramatem a thrillerem.

Publikacja: 25.07.2025 15:20

„Kresy szczerości”, reż. Michael Pearce, dystr. VOD: Prime Video, Apple TV+

„Kresy szczerości”, reż. Michael Pearce, dystr. VOD: Prime Video, Apple TV+

Foto: materiały prasowe

A jednak. Od przybytku głowa może rozboleć. Udowadnia to scenarzysta Brad Ingelsby. W „Kresach szczerości” chwyta się on każdego wątku, jaki tylko mu się nasunie. Jest tego tyle, że nawet reżyser Michael Pearce wydaje się pogubiony, kiedy beznamiętnie przeskakuje z jednej konwencji gatunkowej na drugą. I z powrotem. Budowanie nastroju dramatu psychologicznego o sponiewieranej przez życie kobiecie, która mierzy się z depresją po stracie ukochanej, wychodzi mu jak w telewizyjnym filmie obyczajowym. Na krótką chwilę opowieść nabiera rumieńców, gdy do życia Kate wraca jej córka Claire, ale produkcji nie udaje się utrzymać uwagi widzów na dłużej.

„Kresy szczerości” najlepiej sprawdzają się jako melodramat rodzinny o matce, która przepracowuje relację z uzależnioną od narkotyków córką, bo Pearce zadaje wtedy fundamentalne pytanie: jak daleko się posuniesz, żeby chronić swoje dziecko? Potrafi wzbudzić pożądany efekt, gdy retrospekcją sugeruje tęsknotę głównej bohaterki za niewinnością Claire i pokazuje, jak bardzo Kate ją kocha, zbliżeniami tworząc intymną atmosferę. Reżyser ciągle przesuwa przy tym granice rodzicielskiej miłości. Gdy już wydaje się, jakby zaraz miał dojść do ciekawych wniosków, postanawia zabrać nas w niespodziewane rejony i sięga po intrygę rodem z thrillera. Bo czuje irytującą potrzebę redefiniowania filmu z każdym aktem.

Czytaj więcej

„Strefa gangsterów” – recenzja. Guy Ritchie narzuca serialowi wybuchowy rytm

Kiedy tylko Claire wplątuje matkę w zbrodnię, „Kresy szczerości” zmieniają się w nieznośny bałagan. Na pierwszy plan powraca żałoba po śmierci ukochanej, a że to również opowieść o uzależnieniu i relacji matki z córką, Pearce przypomina sobie sporadycznie. Paroma scenami próbuje posklejać na ślinę wszystkie wątki. Osobiste dramaty Kate jakoś się ze sobą przecinają, ale mamy jeszcze Jackie’ego, który z brudnymi butami wchodzi w jej życie. Diler szantażuje ją, zmuszając do desperackich czynów. Tym samym produkcja poświęca głębię tematyczną i spójność narracyjną na ołtarzu wydumanych zwrotów akcji. Poprzez zagmatwanie fabularne wszelkie ambicje utykają w sferze pretensji.

Choć chaotyczny scenariusz przeszkadza aktorom w budowaniu pełnowymiarowych postaci, gwiazdorskiej obsadzie udaje się sprawić, że „Kresy szczerości” stają się filmem przynajmniej przeciętnym. Sydney Sweeney nie ma wielu okazji, żeby zaprezentować swój talent, bo grana przez nią Claire okazuje się mechanizmem narracyjnym, a nie osobą z krwi i kości – jej jedynym zadaniem jest wprawić w ruch serię dramatycznych wydarzeń. Za to Julianne Moore błyszczy na ekranie jako wycofana i sponiewierana przez życie Kate, która postanawia odzyskać swoją podmiotowość. Mimo to blednie w starciu z Domhnallem Gleesonem, bo to Jackie w jego wykonaniu kradnie całe show. Bezwzględny, acz przebojowy przestępca podszyty jest sporą dozą ironii. Straszy swoją makiaweliczną przebiegłością, ale też bawi, kiedy łamie się i cała jego postawa okazuje się pozą. Wprowadza do produkcji trochę życia i kolorytu, kontrastując z wiecznie smutnymi bohaterkami.

Reklama
Reklama

Nawet kiedy Gleeson szarżuje po ekranie, produkcja pozostaje jednostajnie nudna. Ciągle szuka własnej tożsamości, ale nigdy nie potrafi jej sprecyzować. Dostajemy kilka filmów naraz, z czego żaden nie jest dobrze poprowadzony. Każde – również te najbardziej skomplikowane i niejednoznaczne – emocje Pearce przekazuje za pomocą klisz. Nie rozwija podejmowanych przez siebie kwestii, tylko rzuca kolejnymi frazesami. Zachowuje się jednak tak, jakby miał coś ważnego i odkrywczego do przekazania, na siłę rozciągając swoją opowieść w czasie. Zapomina przy tym, że nie tylko szczerość, ale również cierpliwość widzów ma swoje kresy.


A jednak. Od przybytku głowa może rozboleć. Udowadnia to scenarzysta Brad Ingelsby. W „Kresach szczerości” chwyta się on każdego wątku, jaki tylko mu się nasunie. Jest tego tyle, że nawet reżyser Michael Pearce wydaje się pogubiony, kiedy beznamiętnie przeskakuje z jednej konwencji gatunkowej na drugą. I z powrotem. Budowanie nastroju dramatu psychologicznego o sponiewieranej przez życie kobiecie, która mierzy się z depresją po stracie ukochanej, wychodzi mu jak w telewizyjnym filmie obyczajowym. Na krótką chwilę opowieść nabiera rumieńców, gdy do życia Kate wraca jej córka Claire, ale produkcji nie udaje się utrzymać uwagi widzów na dłużej.

Pozostało jeszcze 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Plus Minus
„Poranek dnia zagłady”: Komus unicestwiony
Plus Minus
„Tony Hawk’s Pro Skater 3+4”: Dla tych, co tęsknią za deskorolką
Plus Minus
„Gry rodzinne. Jak myślenie systemowe może uratować ciebie, twoją rodzinę i świat”: Rodzina jak wielki zderzacz relacji
Plus Minus
„Ze mną przez świat”: Mogło zostać w szufladzie
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Marcin Mortka: Całkowicie oddany metalowi
Reklama
Reklama