A jednak. Od przybytku głowa może rozboleć. Udowadnia to scenarzysta Brad Ingelsby. W „Kresach szczerości” chwyta się on każdego wątku, jaki tylko mu się nasunie. Jest tego tyle, że nawet reżyser Michael Pearce wydaje się pogubiony, kiedy beznamiętnie przeskakuje z jednej konwencji gatunkowej na drugą. I z powrotem. Budowanie nastroju dramatu psychologicznego o sponiewieranej przez życie kobiecie, która mierzy się z depresją po stracie ukochanej, wychodzi mu jak w telewizyjnym filmie obyczajowym. Na krótką chwilę opowieść nabiera rumieńców, gdy do życia Kate wraca jej córka Claire, ale produkcji nie udaje się utrzymać uwagi widzów na dłużej.