W Polsce kapibara wyparła nawet nosacze sundajskie, przez jakiś czas bohaterów memów, w których śmiano się z przywar stereotypowego Polaka o mentalności „wujasa z wesela”. Teraz świat należy do kapibar, największych gryzoni na świecie o wyjątkowo przyjemnym usposobieniu. Podobno potrafią koegzystować z praktycznie wszystkimi zwierzętami, niczym się nie przejmują, są niezwykle towarzyskie, a dni mijają im na chillowaniu, zabawie i pływaniu.
Naturalnie źródłem tego obrazu są nasze wyidealizowane wyobrażenia wspomagane przez rozliczne filmiki w portalach społecznościowych. Tak czy siak kapibary są świetne, zwłaszcza w zarabianiu pieniędzy, bo ich maskotki albo kubki czy skarpetki z ich podobizną sprzedają się na pniu. Ale ich słodkie mordki mogą stać się czymś więcej niż ozdobą. Mogą zachęcić nas choćby do poznania pewnej gry karcianej. W końcu kto nie chciałby pobawić się trochę z kapibarami? Szczególnie gdy połączy się je z innym bardzo popularnym elementem naszej rzeczywistości – kawą!
Czytaj więcej
Żeby wygrać z losem w mezolicie, trzeba się było nakombinować, zwłaszcza, gdy było się wodzem wio...
Stali bywalcy i wyjątkowi goście
„Kawa z kapibarą” (oj szkoda, że nie zdecydowano się na tytuł „Kapibara kawiara”) to karcianka przeznaczona dla dwóch, trzech lub czterech graczy. Wcielamy się w rolę właściciela kawiarni, w której gośćmi są różnorodne kapibary. Naszym zadaniem będzie zaspokojenie ich gustów – poczynając od tych związanych z jedzeniem i piciem (cóż, w dzisiejszych czasach nie samą kawą kawiarnie żyją), na tych dotyczących wystroju i muzyki kończąc. Za „Kawę z kapibarą” odpowiada Roberta Taylor, autorka kojarzona z grami familijnymi, o milusińskiej, cukierkowej oprawie graficznej, wypełnionych przesłodkimi zwierzątkami. Jakiś czas temu recenzowałam jej inny tytuł – „Dobry Rok: Klonowa Dolina” – gracze z pewnością zauważą między nimi estetyczne podobieństwa. Niemniej „Kawa z kapibarą” to gra szybsza, mniej rozbudowana, choć niepozbawiona specyficznej dla karcianek taktycznej głębi.