Wiele lat temu natknąłem się na artykuł prof. Włodzisława Ducha o determinizmie neuronalnym. Nie wiedziałem wtedy, kim jest pan profesor. O sztucznej inteligencji niewiele się jeszcze mówiło. Nie miałem okazji słyszeć żadnego z jego wykładów. I jako zdecydowany wyznawca idei wolności – i wolnej woli oczywiście – podszedłem do tego determinizmu bardzo sceptycznie. Zwłaszcza że sama nazwa pachniała mi marksizmem. A nawet śmierdziała.
Wróciłem do tego artykułu niedawno, po tym jak przeczytałem kolejną porcję wynurzeń różnych „uczonych w piśmie mężów” na temat prawa, praworządności, wymiaru sprawiedliwości i konstytucji i jak wysłuchałem wystąpień różnych dziennikarzy (i dziennikarek – żeby było inkluzywnie). Zwłaszcza o pierwszych latach komunizmu w Polsce i… o ostatnich wyborach prezydenckich.
I doszedłem do wniosku, że oni muszą być neuronalnie zdeterminowani.
Oni muszą być neuronalnie zdeterminowani! Kto? Uczeni w piśmie, dziennikarze, no i dziennikarki
W skrócie ten determinizm stara się wyjaśnić ludzkie zachowanie i doświadczenia w kategoriach procesów biologicznych zachodzących w mózgu, a nie w kategoriach metafizycznych. Zakłada, że wszystkie procesy psychiczne, w tym myśli, uczucia i działania, są zdeterminowane przez aktywność neuronalną mózgu. Nasze wybory i zachowania nie są wynikiem wolnej woli, ale rezultatem procesów zachodzących w układzie nerwowym. Ten układ kształtują geny i wychowanie. Bo człowiek to taki ssak, który rodzi się z nieukształtowanym do końca mózgiem. Inaczej by się nie mógł urodzić, bo by miał głowę za dużą. Więc się rodzi prawie rok przed tym, jak się mu ten mózg ukształtuje.
I o ile w życiu płodowym wszyscy warunki mamy podobne, choć nie identyczne, to po urodzeniu zaczynamy mieć je już różne. To, jakich mamy rodziców i dziadków, co od nich słyszymy, gdy jesteśmy mali, wpływa na to, co będziemy myśleć, jak będziemy duzi. „To widać, słychać i czuć” – jak śpiewał Kuba Sienkiewicz z Elektrycznymi Gitarami.