Mówiąc o piekle samotności Karpowicza, którego odludkowość z wyboru była zewnętrznie tak odmienna od pełnego splendoru życia Miłosza, Pilch sięgnął po mój tekst „Horror metafizyczny” („Odra” nr 3, 2008) poświęcony amerykańskiemu życiu i umieraniu Karpowicza oraz jego żony Maryli. Z jednej strony: światowe kurorty, salony, pieniądze, wypolerowane strofy – Miłosz. Z drugiej: samowygnanie, peryferie, bieda, eksperymenty językowe – Karpowicz.
Pytając o to, jak portretować samotność gigantów, Pilch stawia w istocie pytanie o to, jak nie pomylić dwóch rodzajów samotności: tej, która daje siłę, z tą, która jest odczuwana jako porażka.
Okrutne w języku polskim słowo „samotność” ma w angielszczyźnie co najmniej dwa odcienie. Jeden zawiera się w słowie „loneliness” i oznacza smutną, czasami dramatyczną izolację. Drugi zamieszkuje słowo „solitude” i dotyczy siły ducha, niezależności, niepokorności, przedsiębiorczości i odpowiedzialności za swój los.
W Ameryce ludzie zaczytują się wspomnieniami, biografiami i powieściami, których bohaterami są osoby podobne do nich, z amerykańskiego etosu: ludzie samotni, lecz silni. Jeśli emigracja oznacza wzmożoną samotność, to Ameryka – kraj imigrantów – jest krajem samotników silnych. Jest coś szczególnego w amerykańskim podejściu do biografii.
O ile w Europie słabości ludzkie są często objaśniane uwikłaniem w historię, w Ameryce to jednostka tworzy historię, a nie odwrotnie. Dlatego w amerykańskich wspomnieniach czy zbeletryzowanych biografiach z reguły mało jest brązownictwa, szukania winnych. Dużo bolesnego szczegółu. Odpowiedzialności za własne wybory. Etyki samotności. Etyki indywidualizmu. Do samego końca. Charakterystycznym tytułem opatrzona jest biografia prozaika Richarda Yatesa „Tragic Honesty” (Tragiczna uczciwość).