Bilet na wyjazd z Afganistanu

Prezydent Obama chce wysłać do Afganistanu 30 tysięcy amerykańskich żołnierzy. Niemcy obiecali więcej pieniędzy. Polacy właśnie przejęli odpowiedzialność za jedną prowincję. Nawet Holendrzy rozważają, czy nie zostawić na miejscu swoich ludzi.

Publikacja: 20.02.2009 23:30

Red

To wszystko dobrze, pod warunkiem że wszyscy zrozumieją, iż długofalowe rozwiązanie kwestii bezpieczeństwa Afganistanu nie opiera się na żołnierzach przysłanych z Waszyngtonu czy Berlina, ale na tych, których można spotkać choćby na skrawku pustynnego terenu pół godziny drogi od Kabulu.

Siedziba kabulskiego ośrodka szkolenia wojskowego z zewnątrz wcale na nią nie wygląda. Kiedy byłam tam zeszłej jesieni, znalazłam zwykłe baraki, strzelnicę i kilka sal wykładowych, gdzie nauczano obsługi komputera. Jeden z uczniów, siedzący nad angielskimi słówkami, mówił mi, że chce dalej uczyć się w USA. Był wyjątkiem. Większość rekrutów to pół- albo zupełni analfabeci. Wielu z nich nie spało wcześniej na niczym innym niż klepisko ani pod innym dachem niż słomiana strzecha.

Ale to daje im w pewnym sensie przewagę. Afgańska armia jest istotnym czynnikiem awansu społecznego, a w dalszej perspektywie stabilizacji. Wiedzą już o tym zachodni doradcy na miejscu, chociaż politycy w ich krajach macierzystych jeszcze tego nie zauważyli. Obecnie Afgańska Armia Narodowa liczy ponad 80 tys. żołnierzy. W ośrodku szkoleniowym kolejne grupy ok. 5 tys. poborowych odbywają 10-tygodniowe ćwiczenia. Niedawne ulepszenia – oddział banku, dzięki któremu żołnierze mogą posyłać pieniądze do domu, boisko do piłki – zredukowały ogromną niegdyś liczbę dezercji do minimum.

Siły koalicyjne chcą, by armia liczyła docelowo 130 tys. ludzi. Powinny myśleć odważniej. To ci ludzie, a nie Amerykanie, wojska NATO czy dawni watażkowie stanowią rękojmię przyszłego bezpieczeństwa w Afganistanie. „Sukces” w tym kraju, bardziej niż w Iraku, w dużym stopniu zależy od tego, jak szybko i jak dobrze jesteśmy w stanie ich wyszkolić.

Owszem, większość tego, czego się uczą w ośrodku, to podstawy – jak strzelać, jak wykonywać rozkazy. Ale nie mają zasadniczych oporów przed walką, w przeciwieństwie do wielu Irakijczyków. Widzą wojsko jako życiowy etap. Zorganizowano też zaawansowane kursy dla oficerów. Potencjalnie zaś jeszcze ważniejsze jest to, co można by nazwać programem wychowania obywatelskiego. Czy nam się to podoba, czy nie, afgańscy instruktorzy wojskowi mają możliwość wpoić żołnierzom coś, czego jak dotąd nie dała im żadna inna instytucja: tożsamość narodową.

Jeśli chcemy, by ludzie szanowali prawa swojego kraju, dobrze jest, jeśli poczuwają się do lojalności wobec państwa, które je ustanowiło. Silna, podziwiana, wieloetniczna armia złożona z Tadżyków, Hazarów, Pasztunów, Uzbeków i innych może przyczynić się do powstania atrakcyjnej, niezwiązanej z żadną walczącą stroną tożsamości afgańskiej. I być może inni obywatele zechcą również stawać w jej obronie. Kilka razy już próbowano stworzyć naród poprzez służbę wojskową – przychodzi na myśl przykład Turcji – i niekiedy przynosiło to dobry skutek.

Są też inne powody, dla których powinniśmy dążyć do poszerzenia zakresu odpowiedzialności afgańskiego wojska. Afganistan od stuleci słynie z tego, że trudno nad nim zapanować z powodu kakofonii rozlicznych języków, złożonej struktury etnicznej oraz trudnych warunków geograficznych. Kiedy Waszyngton działał we współpracy z sojusznikami – w latach 80. byli to mudżahedini, w 2001 r. Sojusz Północny – odnosiliśmy znacznie większe sukcesy.

Tymczasem teraz liczba cywilów zabijanych przez amerykańskie bomby rośnie bardzo szybko z roku na rok – głównie z powodu tego, że nie za bardzo wiadomo, jak odróżnić naradę talibów od wiejskiego wesela. Ludzie znający miejscowe języki i zwyczaje będą popełniać mniej tragicznych błędów.

W idealnym świecie byłoby o wiele lepiej, gdyby afgański rząd był w stanie pełnić rolę konstruktora narodowej jedności, a Hamid Karzaj okazał się lubianym, ponadpartyjnym prezydentem. Ale tak się nie stało. Rządowi funkcjonariusze są niekompetentni, nieraz skorumpowani. Urzędnicy pochodzący z wyboru są niewiele lepsi.

Jeśli wykorzystamy zwiększenie naszej obecności w regionie, aby wzmocnić afgańską armię, może powstać instytucja, którą będą cenić wszyscy Afgańczycy – pod warunkiem że nie stanie się w międzyczasie autorytarna i skorumpowana. Ale i tak nie mamy wyboru. Afgańska armia nie jest naszym najlepszym z możliwych biletem na wyjazd z Afganistanu, ale to jedyny, jakim dysponujemy.

[i]c) 2009 WPNI Slate, distr. by NYT Synd.

Anne Applebaum jest publicystką „The Washington Post” specjalizującą się w historii i polityce krajów byłego bloku sowieckiego. Za książkę „Gułag” (wyd. pol 2005) otrzymała Nagrodę Pulitzera.[/i]

To wszystko dobrze, pod warunkiem że wszyscy zrozumieją, iż długofalowe rozwiązanie kwestii bezpieczeństwa Afganistanu nie opiera się na żołnierzach przysłanych z Waszyngtonu czy Berlina, ale na tych, których można spotkać choćby na skrawku pustynnego terenu pół godziny drogi od Kabulu.

Siedziba kabulskiego ośrodka szkolenia wojskowego z zewnątrz wcale na nią nie wygląda. Kiedy byłam tam zeszłej jesieni, znalazłam zwykłe baraki, strzelnicę i kilka sal wykładowych, gdzie nauczano obsługi komputera. Jeden z uczniów, siedzący nad angielskimi słówkami, mówił mi, że chce dalej uczyć się w USA. Był wyjątkiem. Większość rekrutów to pół- albo zupełni analfabeci. Wielu z nich nie spało wcześniej na niczym innym niż klepisko ani pod innym dachem niż słomiana strzecha.

Pozostało 82% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą