I co nam z tych liberałów?

Estonia wzięła kryzys na klatę. Tak jak kilka lat temu Argentyna, przeprowadziła wewnętrzną dewaluację, czyli po prostu zgodę na zubożenia społeczeństwa poprzez redukcję płac

Aktualizacja: 12.09.2009 21:46 Publikacja: 12.09.2009 15:00

Kiedy na początku 2002 r. rząd Argentyny uwolnił kurs peso, jego wartość wobec dolara spadła o 70 pr

Kiedy na początku 2002 r. rząd Argentyny uwolnił kurs peso, jego wartość wobec dolara spadła o 70 proc. (fot: Fabian Gredillas)

Foto: AFP

Same liczby nie opiszą kryzysu. Lewicujący publicyści mają rację. Strachu, który dotknął argentyńskiej ulicy w 2001 roku, ani przerażenia w oczach Estończyków, którzy 20 lat po upadku komunizmu znowu zobaczyli puste półki, wykresy nie oddadzą. Warto usiąść z ludźmi na rynku w Tallinie albo jeszcze lepiej zajrzeć do gminnego sklepu w Koeru.

Posiedzieć na Plaza de Mayo w Buenos Aires pod szyldem Coca-Coli, który tłum wdeptał w ulicę 21 grudnia 2001 roku. Potem pojechać w głąb tego wielkiego kraju do Junin czy Rio Tercero. Małych rolniczych miasteczek, gdzie od świtu śmigają ciężarówki, nie mogąc nadążyć za zbiorami pszenicy.

[wyimek]Kiedy rząd Menema w Argentynie czy liberałowie w Estonii reformowali swoje rolnictwo, my powtarzaliśmy, że likwidacja KRUS jest politycznie niewykonalna[/wyimek]

Przejechałem kilka tysięcy kilometrów. Miasta i prowincje w dwóch państwach dumnych ze swojej liberalnej polityki, a jednocześnie najbardziej dotkniętych kryzysami. Estonię, która odnotowała w lipcu 16-proc. spadek PKB, i Argentynę, która była sceną poprzedniej wielkiej zapaści. Lepiej rozumiem zmagania tych ludzi, ale gorzej premiera Tuska, jego asekuranckie obchodzenie reform szerokim łukiem i zgodę na deficyt, które w pogoni za Zachodem mogą nas cofnąć kilka lat wstecz.

Szwendając się po ulicach Buenos Aires, trudno zrozumieć, dlaczego Argentyńczycy nie lubią dziś swojego rządu. Dlaczego prezydent Cristina Kirchner przegrała w czerwcu wybory uzupełniające do parlamentu.

To nie jest kraj w stanie kryzysu. Trzeba sporo dobrej woli, żeby natknąć się na typowe w innych krajach Ameryki Południowej slamsy. To prawda, że wieczorem na głównej alei 9 De Julio widać „cartoneros” kilka rodzin, szykujących swoje łóżka z kartonów przed witrynami banków. Ale to nijak ma się do obrazków sprzed siedmiu lat, kiedy wieczorami palono tu ogniska i witryny sklepów zasłonięte były pilśniowymi płytami.

Bary i tango-kluby w Recoleta pełne są dziś Argentyńczyków. W godzinach lunchu w Puerto Madero starym porcie, który w okresie prosperity drugiej połowy lat 90. przemieniono w stylowe centrum biznesowe, musimy chwilę czekać na wolny stolik. Ciężko też o miejsca parkingowe, na szczęście w kolejnych okresach boomu inwestowano tu w metro. Miasto przecina sześć linii i opasują trzy obwodnice.

[srodtytul]Tygrys na uwięzi kursu[/srodtytul]

W latach 90. Argentyna była ukochanym dzieckiem waszyngtońskiego consensusu. Modelowym państwem rynkowych przemian. Liberalny rząd sprywatyzował nie tylko wszystkie największe branże gospodarki, ale oddał też większość swoich państwowych zadań w prywatne ręce. Administracja została zredukowana do absolutnego minimum.

Zagraniczne koncerny inwestowały tu jak szalone. Kupowały prywatyzowane zakłady, nie było liczącej się marki samochodów na świecie, która nie otworzyła tu linii produkcyjnej. Boom gospodarczy przypominał Argentyńczykom cudowne lata końca XIX w. Ich kraj znowu stawał się potęgą.

Przywiązanie peso do dolara nikogo wtedy nie dziwiło. Choć część ekonomistów z noblistą Josephem Stiglitzem na czele wcześniej ostrzegała przed sztywnym kursem. Wystarczyło, że w 1999 roku Brazylia zdewaluowała swojego reala. Argentyńskie produkty z dnia na dzień przestały być konkurencyjne. Ubywało zamówień, inwestycje przenosiły się za granicę, a rząd, zamiast szybko uwolnić peso, łatał dziurę nowymi kredytami.

Firmy, widząc rosnący deficyt, wycofywały swoje inwestycje, wymieniały peso na dolary. Bezrobocie sięgnęło 20 proc. Rząd, przytłoczony kredytami na pokrycie kosztów socjalnych, spóźniał się z wypłatami. Inflacja dochodziła do 200 proc. Szkoły musiały ograniczyć liczbę lekcji. Szpitale wyglądały jak punkty opatrunkowe w czasie wojny. W pamiętną noc 21 grudnia 2001 r. tłum wystraszony wstrzymaniem wypłat przez banki wyległ na ulice. Kiedy wreszcie w styczniu uwolniono peso, jego wartość względem dolara spadła o 70 proc.

Tu szybko znajdziemy punkty zbieżne z ostatnim kryzysem w Estonii, gdzie przywiązanie estońskiej korony do euro było przyczyną największego niepokoju i serii podobnych problemów. Gwałtownie malejącej konkurencyjności, rosnących cen pracy przy jednoczesnym braku wykwalifikowanych pracowników.

Na długo jeszcze przed wybuchem kryzysu w 2007 roku byłem w Tallinie na konferencji ekonomicznej. W niedzielę, ostatniego dnia przed odlotem zmęczona nocnymi bankietami grupa ekspertów i dziennikarzy zeszła na śniadanie w eleganckim hotelu niedaleko rezydencji prezydenta. W restauracji żywej duszy. Recepcjonistka przepraszała, ale kucharze i kelnerzy odmówili pracy w niedziele. „Możemy ich zwolnić, ale gdzie znaleźć następnych”.

Nagle z nadmiaru ofert Estończycy wpadli w czarną dziurę likwidowanych miejsc pracy. Hotele świecą pustkami, w małych miasteczkach sklepy otwierają się na kilka godzin dziennie. To samo na rynku w Tallinie, gdzie ciąg restauracji i pustych stolików w piątkowy wieczór przypomina opuszczony pas startowy.

[srodtytul]Mądrze wykorzystany boom[/srodtytul]

Estonia, tak jak Argentyna, zrobiła wszystko co należy. A może nawet trochę więcej. Pierwsza wprowadziła podatek liniowy, który każdy, nawet w małym mieście może składać za pomocą darmowego Internetu. Zniosła subsydia rolne i podatek dla firm. Sprywatyzowała wszystko, co było do sprywatyzowania. Bagaże na lotnisku prześwietlała prywatna firma ochroniarska. Ba, nawet siedziby prezydenta pilnowała firma zewnętrzna.

To może przypadek, że właśnie Estończycy wymyślili program Skype, ale nie bez znaczenia było to, że twórcy kształcili się w jednym z supernowoczesnych laboratoriów internetowych. Podobnie jak wiele innych nowoczesnych rozwiązań, zbudowanych z kredytów, które pchały się wtedy do Estonii drzwiami i oknami. Wymiana handlowa i nowa technologia miały stać się motorem napędowym „bałtyckiego tygrysa”.

Dziś turyści oglądający niektóre budynki uniwersyteckie w Tartu czy postsowieckie fabryki na nabrzeżu w Tallinie przekonstruowane w światowe cacka architektonicznie, drapią się w głowę – oni chyba faktycznie przeinwestowali. Pewnie tak. Podobnie jak Argentyńczycy budujący w każdym małym miasteczku nowoczesne szkoły i wspaniałe szpitale, gdzie do dziś każdy może wejść z ulicy niepytany o ubezpieczenie zdrowotne.

Mała Estonia do maksimum wykorzystała fundusze europejskie i możliwości kredytowe. Dziś to kraj nowoczesnych połączeń z parkingami i bezkolizyjnymi przejazdami. Nowoczesnych szkół, w pełni skomputeryzowanych urzędów i prowincji z dostępem do darmowego Internetu. Na historycznej wyspie Saaremaa odbijam od głównej drogi. Pusty parking, pomost wychodzi 20 metrów w morze, boisko do siatkówki, wspaniałe miejsce do grillowania i sauna, z której każdy może za darmo skorzystać. Tego kryzys nie odbierze.

Z Buenos Aires na zachód do dziś prowadzi szeroka autostrada wybudowana za liberalnych rządów prezydenta Carlosa Menema. Do samej miejscowości Rio Tercero, jakieś 600 km od Buenos ciągnie się dwupasmówka z szerokim poboczem. Miasto kwitnie. Imponujący park z fontannami w centrum pełen młodych ludzi popijających yerba mate. Sklepy w odremontowanych kamienicach otwarte do późnych godzin nocnych.

Rio Tercero jest jednym z setek rolniczych miasteczek, które były kluczem do odbudowy gospodarki po ucieczce inwestorów w 2001 r. Rząd Kirchnera w chwili zapaści instytucji finansowych i wycofywania się z Argentyny największych graczy przemysłowych skoncentrował się na wspieraniu rynku rolnego: uwolnił ceny, stworzył preferencyjne warunki dla producentów wina i farmerów eksperymentujących z nowymi odmianami genetycznie modyfikowanych upraw. Argentyna trafiła w dziesiątkę. Chiny kupowały każdą ilość zboża. Europa, rozwijająca się Rosja i Azja potrzebowały soi dla tysięcy nowych farm kurzych.

Modyfikowana soja z Argentyny do dziś króluje nawet w niechętnej GMO Polsce. W 2003 roku Argentyna miała już 30-proc. nadwyżkę w handlu zagranicznym. Z krótką przerwą na energetyczne załamanie w 2004 roku gospodarka pięła się w górę. PKB piął się w górę 8,8 proc. w 2003, 8,9 proc. w 2005 i 8,7 w 2007 roku.

Doskonała infrastruktura – drogi, porty budowane w okresie prosperity – teraz pozwoliły Argentynie przestawić swoją produkcję i załatać dziurę po krachu finansowo-przemysłowym. Cud gospodarczy Kirchnera nie byłby możliwy bez liberalnych inwestycji wcześniejszych prezydentów.

Mała Estonia z klimatem daleko mniej przyjaznym od Argentyny, też potrafiła zawczasu przygotować swoje rolnictwo na czarną godzinę. Państwo zniosło dotacje rolne, wychodząc z założenia, że niemoralne jest dofinansowywanie jednej grupy zawodowej. Dziś wiemy, że zniesienie dotacji było też mądre.

W ciągu kilku lat wieś się wyludniła się. Liczba osób utrzymujących się z rolnictwa spadła z 15 proc. w 1990 r. do 4,1 proc. dziś. Szansę na przetrwanie miały tylko duże i nowoczesne gospodarstwa przygotowane nie tylko do automatyzacji, ale podobnie jak w wypadku Argentyny szukające specjalizacji. Specjalne odporne na zimny klimat odmiany pszenicy, a nawet kukurydzy uprawiane są tu niemal wyłącznie pod produkcję wysokiej jakości płatków śniadaniowych.

Produkcja rolna stanowi zaledwie 3 proc. PKB, ale dla porównania w Polsce z rolnictwa wciąż żyje ponad 14 proc. społeczeństwa, wytwarzając 2,8 proc. PKB, pozostając jednocześnie jedną z najsilniej dofinansowywanych branż gospodarki.

[srodtytul]Unia zrozumie odchylenia[/srodtytul]

Kryzys zawsze jest bolesnym doświadczeniem. I tu faktycznie w zwykłych excelowskich tabelach trudno zmieścić dramat ludzi tracących pracę, mieszkanie i swój dotychczasowy świat. Można jednak wyliczyć to, co zrobiono z gospodarką w czasach, kiedy aura sprzyjała.

Czy nadwyżki szły na finansowanie wcześniejszych emerytur, dopłat do rolnictwa, utrzymywania niewydolnych stoczni, tolerowanie marnotrawstwa w KGHM, Orlenie i rozbuchanych struktur urzędniczych? A może na reformę finansów publicznych, budowę dróg i szkół, co pozwala szybko odbić się od dna, przestawić gospodarkę albo oszczędzić przynajmniej niektóre grupy społeczne przed skutkami kryzysu.

Beniaminek lewicowych publicystów – dotacje i transfery socjalne może i są dziś politycznie modne jako „antyliberalne rozwiązanie,” ale społecznie są wyjątkowo szkodliwe. Kolejne roczniki młodych emerytowanych górników, policjantów, wojskowych pochłonęły pieniądze na budowę autostrad. Na restrukturyzację gospodarki, która teraz, kiedy Europa wychodzi z kryzysu, zaczyna się zapadać. Polskie firmy się obroniły . W najtrudniejszym okresie okazały się na tyle konkurencyjne, żeby utrzymać dynamikę, ale dziura w finansach publicznych, ogromne koszty transferów socjalnych mogą teraz pociągnąć złotego w dół.

Kiedy rząd Menema w Argentynie czy liberałowie w Estonii reformowali swoje rolnictwo, my powtarzaliśmy, że likwidacja KRUS jest politycznie niewykonalna. Prywatyzacja? Owszem pod warunkiem, że związki zawodowe się zgodzą. Reforma finansów publicznych, wyrównanie wieku emerytalnego? Tak, ale niech prezydent siedzi cicho. Powtórzmy to dziś tym, którzy spłacają kredyty we frankach. Deficyt, inflacja, padające sektory gospodarki, wasze miejsca pracy i wasze mieszkania – to ofiary politycznej nieporadności.

Estonia czeka jeszcze na swoje odbicie od dna. Tu podobnie jak siedem lat temu w Argentynie rząd zdecydował się na daleko idącą redukcję płac. Na razie mniejszą niż 13-procentowe cięcia za rządów męża pani Kirchner, ale wiele rozwiązań jest uderzająco podobnych. Włącznie z namawianiem rodziców, żeby wzięli na siebie większą odpowiedzialność w edukowaniu dzieci w czasach, kiedy rząd ma kłopoty z wypłacaniem pensji nauczycielom. Rząd w Tallinie podniósł już próg swoich liniowych podatków z 18 proc. na 20 proc. Stara się za wszelką cenę utrzymać deficyt na poziomie 3 proc. i wejść do strefy euro w 2011 roku. W tym roku różnica między wydatkami a wpływami wyniesie 3,7 proc. Rząd ma jednak nadzieję, że UGW (Unia Gospodarcza i Walutowa) widząc ogromny wysiłek Estonii i doskonałą strukturę finansów publicznych przymknie oko na odchylenia.

Na pewno tak będzie, jeżeli porówna ją z Polską. Krajem, który mieni się „zieloną wyspą europejskiej gospodarki”, a przyjmuje deficyt na poziomie 3,8 proc., czyli większy niż Estonia pogrążona w katastrofie. Oczywiście są gorsi. Jest Japonia, są Włochy ze 100-proc. deficytem. Są Węgry, które dawno przestały marzyć o wzroście gospodarczym. Ale jak wytłumaczyć nasze 72. miejsce w rankingu przyjazności państwa dla gospodarki?

Estonia nie ustępuje. Redukuje zatory biurokratyczne, zapowiada kolejne cięcia wydatków, w tym wynagrodzenia dla wszystkich rządowych pracowników. Dewaluacja korony i zwiększenie deficytu budżetowego ulżyłyby rządowi i na krótką metę ułatwiły życie politykom. Ale byłaby też gwoździem do trumny zaufania zagranicznych firm. Większość kredytów, podobnie jak w Polsce, Estończycy zaciągali w obcych walutach. Spadek wartości korony, a co za tym idzie zarobków, naraziłby zachodnie banki na miliardowe straty, albo co gorsza spowodowałby pojawienie się euro jako waluty w drugim obiegu.

Estonia wzięła kryzys na klatę. Przeprowadzając coś, co ekonomiści nazywają wewnętrzną dewaluacją, a my powiedzmy sobie wprost – zgodą na zubożenia własnego społeczeństwa poprzez redukcję płac.

[srodtytul]Wystarczy nie szkodzić[/srodtytul]

Politycznie jest to trudne do wykonania, ale w końcu od czego są politycy. We wszystkich krajach, które w ostatnim dziesięcioleciu otrząsnęły się z kryzysu, politycy wiedzieli, po co są. Zarówno Korea Południowa w latach 1997 – 1998, jak i Brazylia w 1999 roku zaczęły od opanowania deficytu za pomocą wewnętrznej dewaluacji. Programu drastycznych wyrzeczeń i oszczędności, które chroniły z trudem ściągnięty do kraju kapitał. Następnie starały się akumulować jak największe rezerwy w zagranicznych walutach.

Prezydent Nestor Kirchner oficjalnie odżegnywał się od rad MFW i pomysłów waszyngtońskich liberałów. Sam lewicujący peronista żądał anulowania miliardowych kredytów. Niemniej jego zdyscyplinowana polityka fiskalna, obrona własności prywatnej nawet tych, którzy w 2001 r. porzucili swoje przedsiębiorstwa, została nagrodzona przez MFW stabilizacyjnymi kredytami. „Kapitalizmu nie trzeba lubić, wystarczy mu nie szkodzić” – pisał Friedman. Nie wiem, czy Kirchner czytał Friedmana, czy podobnie jak charyzmatyczny prezydent Brazylii Lula da Silva rozumiał, gdzie w polityce kończy się retoryka, a zaczynają twarde prawa ekonomii. Lula, zajadły przecież wróg liberalizmu, na przekór głoszonym przez siebie socjalistycznym hasłom, pilnuje podstawowych wolności rynkowych, dyscyplinuje budżet i naprawia finanse publiczne. Co ostatnio najlepiej oddaje wzrost światowych ratingów Brazylii. Okazało się politycznie możliwe.

Estonia raz już udowodniła, że potrafi czynić polityczne cuda. Podczas rosyjskiego kryzysu finansowego w 1998 r., kiedy straciła połowę wpływów z eksportu, zacisnęła pasa i przebudowała strukturę handlu. Dziś znowu tnie wydatki i szuka rozwiązań. Wędrując z miasteczka do miasteczka nie widzi się tu oczywistych oznak kryzysu. Na poboczach równo przycięta trawa, wysprzątane ulice, choć wiele z tych prac nie wykonuje już gmina tylko prywatne osoby. Sami z siebie. Kolejno sąsiedzi w okolicach Rakvere biorą dyżury przy sprzątaniu poboczy. Pazurami wbili się w nową rzeczywistość i robią wszystko, żeby nie stracić raz zdobytego standardu. Estonia pozostaje jedną z najbardziej konkurencyjnych gospodarek świata. Według Instytutu Frasera, mierzącego stopień wolności gospodarczej, plasuje się dziś na 11. miejscu. Mimo olbrzymich kłopotów sektora finansowego, ekonomiści dają Estonii nadzieje na szybki powrót do elity europejskich ekonomii.

Jeżeli dziś w Argentynie prezydent Cristina Kirchner traci popularność, to nie za sprawą twardej polityki monetarnej męża i głębokich wyrzeczeń. Pani prezydent postanowiła iść na skróty. Odcinać kupony od sukcesów gospodarczych ostatnich lat i jak przystało na socjalistkę odbierać bogatym i dawać „masom”, które trzymają klucz do wyniku wyborów. Państwo nacjonalizuje dziś kolejne branże gospodarki od energetyki po ciężki przemysł. Nakłada podatki na farmerów eksportujących zboże, konfiskuje prywatne fundusze ubezpieczeniowe, podnosi podatki od zarobków powyżej średniej krajowej.

Efekt jest przeciwny. Prezydentura słabnie, gospodarka się ślimaczy. Nie udało się odbudować rynku kredytów mieszkaniowych. Większość transakcji wciąż prowadzonych jest w gotówce, mimo że peso się ustabilizowało. Argentyńczycy mądrzy doświadczeniem ostatnich kryzysów wiedzą, że nie tędy droga. W miarę, jak spada poparcie i nasila się krytyka „kirchnerismo”, pani prezydent zwiększa presję na niezależne media. Z jednej strony nasyłając prokuraturę na naczelnego prawicowego dziennika „Clarin” i forsując swoją wersję ustawy o mediach, a z drugiej strony oferując pokornym wydawcom subsydia w postaci rządowych reklam.

Argentyńczycy mogą się pocieszać, że wkrótce wybory i szansa na przywrócenie władzy liberałom. A my? No cóż, ponoć to już są rządy liberałów.

Same liczby nie opiszą kryzysu. Lewicujący publicyści mają rację. Strachu, który dotknął argentyńskiej ulicy w 2001 roku, ani przerażenia w oczach Estończyków, którzy 20 lat po upadku komunizmu znowu zobaczyli puste półki, wykresy nie oddadzą. Warto usiąść z ludźmi na rynku w Tallinie albo jeszcze lepiej zajrzeć do gminnego sklepu w Koeru.

Posiedzieć na Plaza de Mayo w Buenos Aires pod szyldem Coca-Coli, który tłum wdeptał w ulicę 21 grudnia 2001 roku. Potem pojechać w głąb tego wielkiego kraju do Junin czy Rio Tercero. Małych rolniczych miasteczek, gdzie od świtu śmigają ciężarówki, nie mogąc nadążyć za zbiorami pszenicy.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą