Niepasteryzowane wizje

Pogardzane przez lata piwo z małych browarów przeżywa właśnie swój renesans. I nie dlatego, że jest dobre, bo polskie. Jest dobre, bo jest... dobre.

Aktualizacja: 30.04.2010 00:41 Publikacja: 30.04.2010 00:40

Browar w Lwówku Śląskim ruszy z powrotem za kilka miesięcy

Browar w Lwówku Śląskim ruszy z powrotem za kilka miesięcy

Foto: Fotorzepa, Bartosz Sadowski BS Bartosz Sadowski

– Na początku lat 90. wydawało się nam, że najlepsze wino to Sophia, najlepszy szampan do Sowieckoje Igristoje, a najlepsza restauracja to McDonald’s – mówi Andrzej Wolak, dyrektor niewielkiego browaru w Konstancinie pod Warszawą. – Dziś picie Sophii satysfakcji nikomu nie przyniesie, nikt nie odważy się nazwać Sowieckoje Igristoje szampanem czy fast foodu restauracją. I podobnie jest z piwem.

Szacuje się, że cztery wielkie koncerny, które praktycznie podzieliły między siebie rynek piwa w Polsce, Kompania Piwowarska, grupa Żywiec, Carlsberg Polska i Unibrew, zanotowały w 2009 r. 5 –8-procentowy spadek sprzedaży. Tymczasem działające na marginesie rynku małe, niszowe przedsiębiorstwa przeżywały najlepszy rok od bardzo dawna. Ciechan, Fortuna, Żywe, Warmiak, Dawne, Noteckie – jeszcze nie tak dawno te nazwy były niemal nieznane.

[wyimek]Działające na marginesie rynku, małe niszowe browary przeżywały w zeszłym roku najlepszy od dawna sezon[/wyimek]

Drugi raz taka szansa przed niewielkimi browarami może się nie pojawić. Niestety tylko do części browarników to dociera. Dlatego jedni prą do przodu jak burza (browar Ciechan), a inni pikują w dół (browar Czarnków). Pierwszym zarządza Marek Jakubiak, biznesmen i pasjonat, który właśnie wymyślił sobie, że wyciągnie z niebytu kolejny zakład. Tym razem w Lwówku Śląskim i z tamtejszym Książęcym zawojuje rynek. Drugi jest ostatnim w Polsce browarem w rękach państwa (zarządza nim niemająca nic wspólnego z branżą Agencja Nieruchomości Rolnych). I w Ciechanowie, i w Czarnkowie robią unikalne piwo, które wpisane jest na unijną listę produktów lokalnych oraz tradycyjnych, ale na tym podobieństwa się kończą.

[srodtytul]Szeptanka Ciechana[/srodtytul]

Jadąc krętymi drogami wśród jarów i pagórków Pogórza Kaczawskiego, zastanawiam się, co wygnało rodowitego warszawiaka na sam koniec Polski. Przecież nowy właściciel browaru w Lwówka Śląskim osiągnął z mazowieckim Ciechanem niebywały sukces.

– Idzie nowy trend. Ludzie nie szukają już tandety. Coraz częściej przekonują się, że ile kosztuje, tyle jest warte, dlatego klienci będą wracać do piwa z małych lokalnych browarów – mówił w grudniu 2008 roku Marek Jakubiak. Wówczas wydawało się, że wieszczenie początku końca piwa koncernowego jest wymachiwaniem przez Dawida procą przed nosem Goliata. Tymczasem od 2002 roku bez złotówki wydanej na reklamę rokrocznie Ciechan zyskuje coraz to nowych klientów. – W 2009 roku sprzedaż wzrosła o 20 proc. Wszystko dzięki tzw. marketingowi szeptanemu i dbaniu o to, by w sklepie zawsze było świeże piwo – zapewnia Jakubiak. To ważne, bo w przeciwieństwie do normalnego piwa to ciechanowskie warzone tradycyjnymi metodami ma krótki termin ważności (to piwo niefiltrowane, warzone w otwartych kadziach, część jest niepasteryzowana). Zresztą co tam liczby. W 2009 roku Bractwo Piwne przyznało Jakubiakowi Medal Złotego Chmielu za specjalne zasługi w promowaniu kultury piwa, portal piwowarski Browar.biz uznał Ciechana za firmę roku, a ciechanowskie Miodowe było najczęściej nagradzanym piwem.

– Dalej to już chyba tylko w Czechach można browar kupić – witam nowego właściciela lwóweckiego browaru. – Teraz tego nie widać, ale latem to naprawdę magiczne miejsce. Niedługo do mojego browaru walić będą tłumy ludzi – odpowiada. Ale to nie atmosfera dolnośląskiego miasteczka była tym, co ściągnęło inwestora z Warszawy, lecz historia. W końcu browar w Lwówku jest najstarszy w Polsce i jednym z najstarszych browarów na świecie. Jego historię datuje się na czasy panowania księcia Henryka I Brodatego, sięga 1209 roku. – To 800 lat tradycji warzenia piwa. I ja mam tak przejść obok tego obojętnie – pyta Jakubiak i zapowiada: – To będzie najładniejszy browar w Polsce i nie powiem, że będzie warzył najlepsze piwo, bo nie ma czegoś takiego, tak samo jak najpiękniejszej kobiety, ale będzie to normalne, dobre piwo.

A ciągle mało jest takich na rynku. Warzonych, a nie produkowanych, które z piwem wspólną mają tylko nazwę.

[srodtytul]Piwo to nie czołg[/srodtytul]

W zamkniętym od dwóch lat przedsiębiorstwie właśnie trwają ostatnie prace przed uruchomieniem produkcji. Choć pierwszego piwa będzie się można napić dopiero za kilka miesięcy, to oficjalny fanklub Lwówka Książęcego liczy już ponad 100 osób. – Pierwsze partie, które zostaną uwarzone, są już od dawna – mówi Marek Jakubiak. Jakkolwiek to dziwnie zabrzmi, browar będzie lokalny, ale o zasięgu globalnym. No, może piwo nie będzie sprzedawane za granicą, ale głównym rynkiem będą Wrocław i Warszawa. Oprócz tego piwo z Lwówka trafi do Łodzi i Jeleniej Góry. – Zaczniemy od warzenia tysiąca hektolitrów miesięcznie, ale obserwując zainteresowanie, myślę, że w ciągu roku dojdziemy do trzech tysięcy hektolitrów miesięcznie i będziemy sprzedawać tyle co Ciechan – prognozuje Irena Galicka, prezes i główny technolog browaru w Lwówku. Wszystkie warzone będą tradycyjnymi metodami, ale flagowym piwem będzie Książęce Pełne, którego nie będzie się pasteryzować.

Gdy w 2007 roku niemiecki właściciel browaru Wolfgang Bauer splajtował, mało kto spodziewał się, że w tak krótkim czasie uda się wznowić produkcję. Tylko, że teraz to już nie będzie dokładnie taki sam browar. – To był przerost formy nad treścią. Olbrzymie moce, tysiące metrów zbędnej powierzchni, same podatki od nieruchomości generowały olbrzymie koszty. I pomimo dobrego piwa i niezłych pomysłów na jego promocję to się nie mogło udać – ocenia Jakubiak. – Bauer wymyślił sobie na przykład, że zielony kolor kojarzy się ze świeżością. Super. Ale to nie jest ta zieleń – mówi Jakubiak, wskazując etykietę piwa poprzednika. – To czysty Wehrmacht. Tak to czołgi malowano. Albo powywieszał flagi niemieckie na browarze, a potem dziwił się, że w okolicy jego piwo przestali kupować.

Zaczął więc od naprawienia błędów poprzednika. Przekształcił linię produkcyjną, tak że teraz wszystko mieści się na 40 proc. powierzchni, a przy produkcji będzie pracować 28 osób. Choć wprowadzono komputerowy nadzór nad procesem warzenia i fermentacji, to nadal piwo będzie robione tradycyjną metodą w otwartych kadziach. – Wszystko będzie tak jak dawniej. Słód przechowywano w drewnianych skrzyniach? Proszę bardzo. Obijamy drewnem słodownię na drugim piętrze – deklaruje właściciel

Wywieziono 100 ton gruzów i kilometry zbędnych rur, wykarczowano chaszcze w ogrodzie. Na zaoszczędzonej powierzchni znajdą się: hotel, muzeum, restauracja, a nawet spa. – I to wcale nie moje ostatnie słowo – uśmiecha się tajemniczo Jakubiak. – Zobaczy pan, co tu będzie, jak skończę. Ktoś powie, to jakaś fanaberia i że wariat. Może i wariat. Ale z pasją. Ja mam tu misję do spełnienia. W tych wszystkich wizjach jestem niesamowicie uparty.

[srodtytul]Ostatni państwowy[/srodtytul]

Tymczasem browar w wielkopolskim Czarnkowie, choć oddalony od Lwówka Śląskiego o 269 km, zdaje się znajdować w innej galaktyce. Miasteczko jakich wiele: 12 tys. mieszkańców, kościół, trochę bloków... no i browar z ponad 100-letnią tradycją. Tyle że państwowy – ostatni taki w Polsce. Jeszcze kilka temu o Czarnkowie słyszeli tylko lokalni piwosze, ale z czasem warzone tam Noteckie znajdowało coraz to nowych fanów. Natomiast ostatnie półtora roku to jak na czarnkowskie warunki ekspansja. Nic dziwnego: tradycyjnie warzone, sprzedawane w małych buteleczkach zwanych bączkami, a do tego produkowane w procesie otwartej fermentacji (co zapewnia piwu bogaty smak, ale i zwiększa ryzyko zepsucia). Zapewniło to Noteckiemu tytuł Piwa Roku 2009 w plebiscycie portalu Browar.biz. (w kategorii piwa jasnego dolnej fermentacji). Oprócz tego jest też pasteryzowane Noteckie, a także ciemne Eire. Tamtejsze piwo, podobnie zresztą jak to z Ciechanowa, wpisano na unijną listę produktów tradycyjnych i regionalnych. – Piwo czarnkowskie jest wyjątkowe. Ma swoje wady, bo np. trzeba je wypić świeże i w miarę szybko. Ale to piwo jak za dawnych lat. Treściwe, pełne i z charakterem – ocenia Andrzej Olkowski, prezes Stowarzyszenia Browarów Regionalnych Browarów Polskich.

Gdy pod koniec roku Agencja Nieruchomości Rolnych zapowiedziała sprzedaż browaru, w miasteczku ogłoszono żałobę. Przedstawiciele agencji tłumaczyli, że zakład wymaga wielomilionowych nakładów, a konieczność stosowania zamówień publicznych do każdorazowych zakupów mocno ogranicza konkurencyjność tego przedsiębiorstwa. A poza tym ANR została powołana do przeprowadzania restrukturyzacji i prywatyzacji przejętego mienia, a nie do prowadzenia działalności gospodarczej.

Przetarg ogłoszono 26 października 2009 r. Tuż przed tym został zwolniony poprzedni administrator browaru Zbigniew Cholewicki. Chyba jedyny menedżer z prawdziwego zdarzenia, jaki przez ostatnie lata pojawił się w Czarnkowie. Przez półtora roku dzięki jego zabiegom sprzedaż wzrosła o 40 proc. i to w momencie, kiedy w branży zaczął się kryzys. – Kiedy przychodziłem w 2008 roku, browar nie miał podpisanego ani jednego kontraktu z jakimkolwiek odbiorcą, a dział sprzedaży praktycznie nie istniał – mówi Cholewicki. – Jak odchodziłem, nasze piwo było na najlepszych półkach w sklepach Piotr i Paweł, Żabka, Bomi, Real, Tesco. Załoga pracowała nawet po nocach i wszystkim się chciało, bo widać było, że idziemy do przodu. Jednak na trzy tygodnie przez planowanym ogłoszeniem przetargu usłyszałem, że mam porozwiązywać wszystkie umowy, a gdy odmówiłem, niedługo potem zostałem zwolniony.

Razem z nim pracę stracili też kluczowi pracownicy utworzonego przez niego działu sprzedaży. – Na moje miejsce przysłali jakiegoś nieudacznika, jakich wielu było przede mną, i zaprzepaścił cały wysiłek – mówi Cholewicki. – Myślałem, że skoro od lat mówiło się o prywatyzacji, to trzeba maksymalnie zwiększyć sprzedaż i podwyższyć wartość browaru, by Skarb Państwa mógł jak najwięcej zarobić. Widocznie się pomyliłem. Sytuację w Czarnkowie można określić dwoma słowami: dramat i niekompetencja.

– Tam brakuje właściciela, bo jeśli on jest własnością ANR, to tak naprawdę nie należy do nikogo. A każdy browar, który ma właściciela, niezależnie, czy duży czy mały, może dobrze prosperować – dodaje Marek Suliga, wielki mistrz Bractwa Piwnego. – Tym bardziej jestem pełen uznania dla tamtejszych piwowarów, że potrafią robić piwo mimo wszystkich trudności.

[srodtytul]Nasz Noteciak[/srodtytul]

Przez dwa tygodnie bezskutecznie próbuję się umówić na wizytę w browarze. – A w ogóle to po co chce pan przyjeżdżać? – słyszę przy którejś z kolei próbie. – O historii to pan na stronie internetowej przeczyta, receptury i tak są tajne, a wejść i zdjęcia zrobić? Przepisy zabraniają. BHP.

Wbrew zapewnieniom jest o czym pisać. Bo piwo w Czarnkowie warzyć potrafią. – Administrator? Administratora nie ma. Był, ale wyjechał. Przed chwilą. Zastępca? Nie mamy nikogo takiego. To do kogo chce pan iść? – Do kogokolwiek, kto mi browar pokaże – odpowiadam ochroniarzowi przy bramie. Niestety. Pracownicy mają zakaz wypowiadania się do prasy pod groźbą zwolnienia.

Nieopodal bramy jest sklep, w którym można kupić świeże piwo. Czynny od 10 do 14. Pociągam za klamkę. Zamknięte. Jest godzina 12. – Na oknie jest kartka, że na portierni browaru trzeba wołać. Bo ta pani, co sprzedaje, to w marketingu siedzi – słyszę za plecami.

– Dużo mieszkańców u pani kupuje? – pytam, pakując miejscowe trunki. – Sporo, ale najwięcej to przyjezdnych. Gdy godzinę później dzielę się wrażeniami ze sklepu w lokalnym barze obok przystanku PKS, jeden z pracowników browaru mówi – Panie teraz to nic. Jak był tam ogródek piwny, to dopiero była sprzedaż. Lato nie lato. Mówię panu, jak czasem te butelki się ładuje na palety, a potem na samochody, całe tony. I kto to by kiedyś pomyślał, że nasz Czarnków do Opola będzie jeździł, do Szczecina, do Lublina nawet.

Ale pani Basia, co 19. rok już tu za ladą stoi, mówi, że klienci więcej u niej Żubra piją. – Bo wie pan, wcześniej to piwo było smaczne, ale kilka lat temu to się bardzo popsuło. Jak oni zaczęli dodawać tego no... Czego to oni zaczęli dodawać? – rzuca w przestrzeń. – Kukurydzy – odkrzykuje jej ktoś spod okna. – No kukurydzy. I ludzie na inne piwo przeszli. A wie pan. Teraz ci, co się wtedy przerzucili, to nie wszyscy wrócą do naszego piwa.

[srodtytul]Duch Lecha[/srodtytul]

W Czarnkowie boją się, że przyjedzie nowy właściciel i browar zamknie. Bo agencja ogłosiła, że jej majątek w tej miejscowości idzie pod młotek. Wielbiciele piwa założyli nawet stronę uratujmyczarnkow.pl. W mediach zrobił się szum. – W telewizji poznańskiej jakiś urzędnik powiedział, że niedochodowy. Bzdury. Jak byłem u siostry w Chodzieży, to w supermarkecie cała paleta z naszym piwem w mig poszła, a ludzie chcieli więcej. Czasem to zamiast po osiem, po 12 godzin się zachrzania, by nadążyć z zamówieniami – nie chce wierzyć pracownik.

– Browar musi być. Bo to są miejsca pracy. I to nie tylko tu, bo u nas to może 40 osób z biurami i z kierowcami robi, ale i dalej ludzie z tego żyją. A nasze piwo jest naturalne. To jest ponad 100 lat tradycji. Pan sobie wyobraża? – wtóruje mu pan Zygfryd.

Do dyskusji włącza się prawie cała klientela. Bo od grudnia to najbardziej gorący temat. – Co będzie, to ja nie wiem. Różnie ludzie gadają. Że miasto by chciało kupić, ale nie może, że Lech przyjdzie i browar przejmie albo kupi, by zamknąć, albo że tu zamiast browaru supermarket będzie. Ale wiem jedno, dopóki tu będą przywozić tych dyrektorów w walizce z tej całej agencji, to niczego dobrego nie będzie.

Artur Olender, który zainicjował akcję ratowania browaru w Czarnkowie, mówi: – Piwo z Czarnkowa poznałem w okresie, gdy sam zająłem się piwowarstwem domowym. – Te sklepowe przestały się dla mnie między sobą różnić smakiem. A w czarnkowskich zakochałem się od razu.

Dlatego kiedy na stronie dla wielbicieli piwa zobaczył informację, że ANR sprzedaje Czarnków, od razu zaczął działać. – To był impuls. Wieczorem w ciągu dwóch godzin założyłem stronę. Zamieściłem tam też petycję, w której sprzeciwiałem się likwidacji browaru. W ciągu kilku następnych dni było tyle odwiedzin, że nie nadążałem dopisywać internautów, którzy popierali protest. Chwilami jednocześnie oglądało stronę 650 osób.

Nie chodziło o to, by browaru nie prywatyzować. Ale ANR wystawiła jednocześnie na sprzedaż nieruchomości, których sam browar stanowił tylko część. – Istniało więc duże ryzyko, że nowy nabywca, ktokolwiek by to był, nie będzie zainteresowany kontynuowaniem działalności browaru i być może nawet zburzy go, by wyczyścić teren pod swoją działalność – precyzuje inicjator protestu.

W efekcie w ciągu półtora miesiąca zebrał 7 tys. 300 podpisów. I jest już pierwszy sukces. – ANR zadeklarowała, że browar będzie sprzedawany osobno. Poza tym w umowie będzie zagwarantowane, że nowy nabywca będzie musiał przynajmniej przez trzy lata prowadzić browar i utrzymać zatrudnienie.

[srodtytul]Standard znaczy koniec[/srodtytul]

Happy end? Nic podobnego. ANR zamierza bowiem sprzedać browar nie jako przedsiębiorstwo, lecz jako nieruchomość. Co to oznacza dla potencjalnego nabywcy? – Same kłopoty – mówi Marek Jakubiak z lwóweckiego browaru. – Różnica polega na tym, że nie wznawia się produkcji, lecz ją uruchamia. A to oznacza konieczność uzyskiwania od nowa pozwoleń i licencji, co jest kosztowne i czasochłonne. No i najważniejsze: produkcja zostanie przerwana.

Zgadza się z nim Andrzej Olkowski, prezes Stowarzyszenia Browarów Regionalnych Browarów Polskich. – Póki browar działał i był w zarządzaniu ANR, to pewnie urzędy nie były takie restrykcyjne. Natomiast teraz nie będzie już taryfy ulgowej i każdy będzie żądać spełnienia wszystkich wymagań. Żeby ten browar uruchomić w standardach dziś obowiązujących, to trzeba tam zainwestować grube miliony złotych. Dlatego jeśli ANR rzeczywiście zależy na utrzymaniu produkcji w Czarnkowie, to z uwagi na konieczność gigantycznych inwestycji cena powinna być symboliczna. Obawiam się jednak, że będzie to kolejny zamknięty browar.

– Na początku lat 90. wydawało się nam, że najlepsze wino to Sophia, najlepszy szampan do Sowieckoje Igristoje, a najlepsza restauracja to McDonald’s – mówi Andrzej Wolak, dyrektor niewielkiego browaru w Konstancinie pod Warszawą. – Dziś picie Sophii satysfakcji nikomu nie przyniesie, nikt nie odważy się nazwać Sowieckoje Igristoje szampanem czy fast foodu restauracją. I podobnie jest z piwem.

Szacuje się, że cztery wielkie koncerny, które praktycznie podzieliły między siebie rynek piwa w Polsce, Kompania Piwowarska, grupa Żywiec, Carlsberg Polska i Unibrew, zanotowały w 2009 r. 5 –8-procentowy spadek sprzedaży. Tymczasem działające na marginesie rynku małe, niszowe przedsiębiorstwa przeżywały najlepszy rok od bardzo dawna. Ciechan, Fortuna, Żywe, Warmiak, Dawne, Noteckie – jeszcze nie tak dawno te nazwy były niemal nieznane.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne