To się nadaje do kina

Dzisiaj Polacy nie czytają książek. Reżyserzy też ich nie czytają – mówi niedawny absolwent Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego, autor nagrodzonego w ubiegłym roku w Koszalinie 30-minutowego filmu „Co mówią lekarze”.

Publikacja: 09.10.2010 01:01

W ostatni weekend na zaproszenie Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej do Zegrza przyjechało około 100 osób. To była druga próba integracji środowisk pisarzy i filmowców. Pierwsza pół roku temu podczas gdyńskiego festiwalu nie powiodła się. Filmowcy mieszkali w Gdyni, pisarze w Sopocie, wspólna sesja była niemrawa, a ludzie kina woleli pójść na kolejną projekcję niż na literacką debatę. Ale organizatorzy wyciągnęli z tej klapy wnioski.

Polskie kino, choć zawsze pielęgnowało nurt autorski, potrafiło też sięgać po literaturę. Najwybitniejsi reżyserzy starszej generacji – Wajda, Kawalerowicz, Has, Różewicz czy potem Barański – karmili się klasyką, mieli też za sobą całą armię pisarzy z Iwaszkiewiczem, Andrzejewskim, Stryjkowskim, Stawińskim czy Kuncewiczową na czele.

Po transformacji zawodowi scenarzyści tłuką pieniądze w telenowelach, a z krajobrazu filmowego zniknęły studia w dawnym kształcie i kierownicy literaccy, którzy, jak kiedyś Tadeusz Konwicki w „Kadrze” czy Witold Zalewski w „Torze”, podsuwali filmowcom lektury. Krajobraz literacki też się zmienił. Pojawiły się nowe pokolenia twórców, którzy często mieszkają z dala od stolicy i ich życie nie skupia się wokół Krakowskiego Przedmieścia. Naturalne kontakty pisarzy i reżyserów rozluźniły się. Inna jest też sama literatura. Jeszcze kilka lat temu Andrzej Wajda w tym upatrywał kryzysu polskiego kina. – Myśmy mieli w pisarzach sojuszników – mówił. – Tymczasem współczesna polska proza jest afilmowa.

Dziś już trudno byłoby tę tezę obronić. Andrzej Bart na nowo udowodnił, co może dać kinu pisarz. Kręcąc „Rewers” debiutant Borys Lankosz miał po prostu znakomity, precyzyjny materiał literacki. A przecież na ekrany weszły także obrazy innych twórczych tandemów: Kuczoka i Piekorz, Masłowskiej i Żuławskiego, Andrzej Barański ekranizuje właśnie prozę Masternaka.

Do zegrzyńskiego hotelu wydawcy przywieźli torby pełne książek. Opowiadali o nowych powieściach tak, jakby streszczali gotowe scenariusze. Tytuły? „Lubiewo” Michała Witkowskiego, które interesująco i niestereotypowo mogłoby się wpisać w modny na świecie nurt kina gejowskiego. Olgi Tokarczuk „Prawiek i inne czasy” – wielka epopeja XX wieku – czy gotowy film „Numery” o polskiej sprzątaczce w londyńskim hotelu. „Gesty” Ignacego Karpowicza

– subtelna historia psychologiczna z transformacją w tle. „Absolutna amnezja” Izabeli Filipiak – opowieść o dojrzewaniu pozwalająca na tak popularne dzisiaj w kinie łączenie konwencji. „Dziewczyny z Portofino” Grażyny Plebanek – wielowątkowa, niemal serialowa historia o dorastaniu w PRL i wchodzeniu w dorosłe życie w III RP. „Piaskowa góra” Joanny Bator – zabawny powrót do paradoksów PRL, „Lód” Jacka Dukaja – wariacja na temat zmienionej historii XX wieku. Powieści lekarza Marka Millera, sensacyjne książki Zygmunta Miłoszewskiego, opowiadania Janusza Rudnickiego, autobiografie Henryki Krzywonos czy Jacka Kuronia. I wiele innych tytułów jawnie przeczących tezie, że polska literatura odeszła razem z pokoleniem pisarzy, którzy przeżyli traumę XX wieku.

Spotkanie w Zegrzu obudziło i pomogło nazwać tęsknotę obu środowisk za sobą. Zaczynało się jak randka nieznajomych. Któryś z filmowców pytał: – A co właściwie pisarze mogliby dać kinu? Film to wizja, narracja. A polska literatura popadła w drobiazgowość, która nie ma nic wspólnego ze sztuką opowiadania. Któryś z pisarzy mu odpowiadał: – Literatura dziś kwitnie, kino jest jałowe i kulawe.

Po dwóch dniach debat, ale przede wszystkim kolacji, które kończyły się przed świtem, okazało się, że świeży absolwenci uczelni filmowych nie muszą samotnie przerzucać gazet w poszukiwaniu tematów. W Zegrzu byli ich rówieśnicy – Sylwia Chutnik, Ewa Berent, Agnieszka Drotkiewicz, Dominika Ożarowska – którzy w książkach opowiedzieli o swoich i ich niepokojach.

W niedzielę rano Iwona Siekierzyńska jadła śniadanie z Magdaleną Tulli, jedna z autorek „Warszawy do wzięcia” Julia Ruszkiewicz rozglądała się za Ewą Berent, która napisała „inicjacyjną” powieść „Mgła”, Maciej Pieprzyca, za którym od dawna chodzi nakręcenie inteligentnego kryminału, umawiał się na spotkanie z Zygmuntem Miłoszewskim.

Początek nowego rozdziału polskiego kina? To zbyt optymistyczne. Ale może próba przełamania impasu.

W ostatni weekend na zaproszenie Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej do Zegrza przyjechało około 100 osób. To była druga próba integracji środowisk pisarzy i filmowców. Pierwsza pół roku temu podczas gdyńskiego festiwalu nie powiodła się. Filmowcy mieszkali w Gdyni, pisarze w Sopocie, wspólna sesja była niemrawa, a ludzie kina woleli pójść na kolejną projekcję niż na literacką debatę. Ale organizatorzy wyciągnęli z tej klapy wnioski.

Polskie kino, choć zawsze pielęgnowało nurt autorski, potrafiło też sięgać po literaturę. Najwybitniejsi reżyserzy starszej generacji – Wajda, Kawalerowicz, Has, Różewicz czy potem Barański – karmili się klasyką, mieli też za sobą całą armię pisarzy z Iwaszkiewiczem, Andrzejewskim, Stryjkowskim, Stawińskim czy Kuncewiczową na czele.

Pozostało 82% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą