Czy muzealnicy są politycznymi dziedzicami Lecha Kaczyńskiego?

Gdyby prezydent żył, nie pozwoliłby wprawdzie Jarosławowi wypchnąć „muzealników” z partii, ale też postawiłby weto wobec krytycznych wypowiedzi pod adresem brata

Publikacja: 27.11.2010 00:01

Dariusz Gawin, Lech Kaczyński, Jan Ołdakowski na terenie Muzeum Powstania Warszawskiego (fot. Julia

Dariusz Gawin, Lech Kaczyński, Jan Ołdakowski na terenie Muzeum Powstania Warszawskiego (fot. Julia Sielicka-Jastrzębska)

Foto: Rzeczpospolita

W tej opowieści nie ma i nie będzie początku, choć koniec obserwujemy na żywo. W tych właśnie dniach spora i ważna dla życia publicznego kraju grupa młodych (jak na świat polityki) ludzi, związanych przez ostatnie lata z prezydentem Lechem Kaczyńskim, opuszcza w atmosferze ostrego konfliktu partię jego brata bliźniaka – Prawo i Sprawiedliwość. To tak zwani muzealnicy – twórcy Muzeum Powstania Warszawskiego i środowisko „Teologii Politycznej”: Jan Ołdakowski, Paweł Kowal, Dariusz Gawin, Lena Dąbkowska-Cichocka, Dariusz Karłowicz, Marek Cichocki i inni. Zaczynali z prezydentem Kaczyńskim w ratuszu, w czasie jego prezydentury zachowując z nim bliskie więzi, formalne lub nie.

Ale nie rozłam polityczny jest tu najważniejszy. Bo odchodząc, próbują zabrać ze sobą choć część tego, co nazywają dziedzictwem zmarłego tragicznie w katastrofie smoleńskiej prezydenta. A więc wrażliwość społeczną, państwowy instynkt, jasną wizję polityki wschodniej, w której Polska jest liderem regionu i z tego buduje swoją siłę. Protestują przeciw sytuacji w PiS. – Leszkowi by to się nie podobało. Gdyby żył, to wszystko by się nie wydarzyło – mówi twórca Muzeum Powstania Warszawskiego, do niedawna poseł PiS Jan Ołdakowski. I to krótkie zdanie mówi wszystko o nastrojach, w jakich odchodzą z partii.

[wyimek]Prywatyzowanie pamięci o Lechu Kaczyńskim powoduje, że prezydent, jakiego znamy, zwłaszcza ten jednoczący naród po tragedii smoleńskiej, po prostu znika [/wyimek]

Ludzie związani z prezesem PiS reagują, np. były prezes TVP, a jeszcze wcześniej szef Kancelarii Prezydenta Kaczyńskiego Andrzej Urbański w rozmowie z „Rz” podkreśla: – Każdy może się oczywiście odwoływać do Leszka, ale nie może tego robić przeciw Jarosławowi, to jest i nieuczciwe i sprzeczne. Tego się nie da zrobić.

Dla obu stron to trudny i ważny spór, zarówno pod względem emocjonalnym (rozmawiając z nimi, u każdego widziałem prawdziwe wzruszenia), jak i politycznym, bo pamięć o śp. Lechu Kaczyńskim jest, brutalnie mówiąc, cennym zasobem politycznym, dającym się wprost przełożyć na poparcie w wyborach. To brzydko brzmi, ale taka jest polityka – wszystko, łącznie z przyjaźniami i śmiercią, jest przeliczalne, wszystko ma konkretną, wymierzalną wartość. Publiczne stwierdzenie, że przy kimś jest dorobek byłego prezydenta – także. Dlatego też ten rozwód jest tak brutalny.

A dlaczego nie ma początku? Bo im głębiej się wchodzi w relacje łączące oba środowiska – tak zwanych muzealników oraz krąg ludzi związanych bezpośrednio i od zawsze z Jarosławem Kaczyńskim – tym bardziej widać, że tak naprawdę to zawsze były odrębne, obce sobie światy. – Leszek zawsze na nich naciskał, by wchodzili mocniej w PiS, żeby wyrabiali sobie w tej partii pozycję, zawierali sojusze, dogadywali się, budowali koalicje. Słowem, działali jak wszyscy w każdej partii. Mówił im: „To jest wasze polityczne środowisko, musicie w nim być aktywni”. Ale to nie wychodziło, do końca ich pozycja w PiS opierała się raczej na autorytecie prezydenta niż samodzielnych wpływach. I miał do nich trochę żalu, że tak mało aktywnie to robią, poza jednym wyjątkiem, czyli Pawłem Kowalem – mówi „Rz” Maciej Łopiński, przyjaciel Lecha Kaczyńskiego od blisko 30 lat.

Z jego opowieści wynika jasno, że kiedy zabrakło prezydenta, jego młodzi po prostu znaleźli się w politycznej próżni. Można to sobie nawet wyobrazić: opierają się o solidną ścianę, która po 10 kwietnia nagle znika. Wywracają się, nie mają już oparcia.

Wyczuwają to zresztą od razu, gdy tylko mija pierwszy okres żałoby. Czują się coraz bardziej z PiS wypychani. Na to nakłada się brutalna walka o władzę pomiędzy grupą Zbigniewa Ziobry, zakonu PC (starzy działacze od zawsze związani z Jarosławem Kaczyńskim) a młodymi tak zwanymi liberałami, autorami kampanii prezydenckiej prezesa PiS. „Muzealnicy” nie uczestniczą w tym konflikcie bezpośrednio, nawet starają się trzymać z daleka. Niektórzy szczerze przyznają, że gdyby skończyło się na wyrzuceniu Joanny Kluzik-Rostkowskiej, szefowej sztabu Kaczyńskiego, gdyby odeszli tylko spin doktorzy Adam Bielan i Michał Kamiński, oni by mimo to w PiS zostali. To nie była tak naprawdę ich wojna.

Ale przy Kluzik-Rostkowskiej była Elżbieta Jakubiak, współpracująca z Lechem Kaczyńskim w warszawskim ratuszu, a potem, choć niedługo, w Kancelarii Prezydenta. Kiedy Kaczyński zawiesza Jakubiak w prawach członka partii, Ołdakowski idzie do niego i mówi wprost: – Jeżeli wyrzucisz Elę, my też będziemy musieli odejść. Wtedy z ust prezesa PiS paść mają słowa powtarzane wśród nich do dziś, bo oznaczające ostateczne rozstanie ludzi Lecha Kaczyńskiego z jego bratem: „To, że wy byliście politycznymi dziećmi Lecha, nie znaczy, że ja będę waszym ojcem”.

[srodtytul]Jarosław naciska guzik[/srodtytul]

Wydarzenia nabierają rozpędu. Kaczyński wyrzuca Jakubiak. Reszta odchodzi sama. – Chciał tego. Wiedział, że guzik pod tytułem „wyrzucenie Jakubiak”, która zresztą siedziała cicho, oznacza wyrzucenie wszystkich. I mimo to nacisnął – mówi jeden z członków tej grupy, proszący o zachowanie anonimowości. Inny dodaje: – Jak szef mafii w „Ojcu chrzestnym” przesyła swoim wrogom łeb zabitego ich ukochanego konia, by wiedzieli, że nie cofnie się przed niczym, tak on uderzył w Elę.

Marek Cichocki publikuje wtedy na stronach „Teologii Politycznej” tekst, w którym stwierdza, że „wszystko trzeba zbudować od nowa”. Cichocki argumentuje: „Jakubiak utożsamia przede wszystkim związek z polityką zmarłego tragicznie Lecha Kaczyńskiego. Jej wykluczenie z PiS, niejako przy okazji sporu z byłą szefową kampanii prezydenckiej, oznacza pozbycie się przez Jarosława Kaczyńskiego zbędnego balastu, a z drugiej strony rozwiązanie więzów lojalności wobec prezesa i jego partii przez szeroko rozumiane środowisko tzw. muzealników. (...) Jako środowisko „muzealników” czujemy się przede wszystkim lojalni wobec politycznej spuścizny nieżyjącego prezydenta”.

Trzeba te słowa przeczytać dwa razy, by zrozumieć, co oznaczają dla Jarosława Kaczyńskiego. Tak naprawdę to stwierdzenie, że prawdziwa spuścizna śp. prezydenta nie jest przy prezesie PiS, nie przy bracie, ale przy nich – „muzealnikach”. W odpowiedzi Kaczyński – w kampanii samorządowej (sic!) – prezentuje spot wyborczy odwołujący się do testamentu prezydenta, nazywanego w reklamówce „drogim Leszkiem”. Kaczyński w spocie orędziu mówi: „Mój śp. brat Lech Kaczyński, prezydent Rzeczypospolitej, marzył o silnej Polsce, o silnym państwie. Dziś możemy zacząć je budować. (...) Kochany Leszku, będziemy realizować Twój testament. Będziemy budowali silne polskie państwo. Silną Polskę szczęśliwych obywateli”.

Potem następuje 30-sekundowa sekwencja zdjęć Jarosława i Lecha oraz samego prezydenta na podkładzie muzycznym. Pojawiają się napisy: „Zakładał Prawo i Sprawiedliwość”, „Był pierwszym prezesem Prawa i Sprawiedliwości”, „Teraz wypełniamy jego testament”. Przedostatnie ujęcie stanowi zdjęcie z pogrzebu Lecha Kaczyńskiego, a ostatnie – logo PiS z hasłem wyborczym.

Przekaz jest jasny i w oczywisty sposób odpowiadający na stwierdzenia secesjonistów, że to przy nich jest dziedzictwo Lecha Kaczyńskiego.

W tym samym czasie w serii wywiadów ostro polemizują z „muzealnikami” dwaj ludzie bliscy prezydentowi: wspomniani już Andrzej Urbański i Maciej Łopiński. Obaj podkreślają, że to Jarosław Kaczyński ma podstawowe prawo do dziedzictwa tragicznie zmarłego prezydenta.

Andrzej Urbański: – Do prywatnego Leszka największe prawa mają mama i córka, a do tego publicznego brat, bo swój projekt realizowali wspólnie przez całe życie. I jeżeli dzisiaj próbuje się wykorzystać kilkuletnią zaledwie współpracę z prezydentem, żeby atakować jego brata, to jest to haniebne. Bo tego się nie da zrobić. Jak nie da się wymazać tego, że to Maciej Łopiński przez 30 lat był jego przyjacielem, a Ela Jakubiak tylko trzy lata z nim współpracowała, bo w ratuszu też nie była od początku kadencji prezydenta Warszawy.

[srodtytul]Nie ma jednej pamięci[/srodtytul]

Były prezes TVP wysuwa często podnoszony przez PiS zarzut, że grupa rozłamowa pozbawiła się prawa do jakiejkolwiek części spuścizny prezydenta Kaczyńskiego, bo podjęła współpracę z Januszem Palikotem, który w prezydenta uderzał brutalnie i szargał wszystkie jego świętości – prywatne i publiczne. O takich spotkaniach napisał w blogu sam Palikot. Joanna Kluzik-Rostkowska zaprzecza jednak, by prowadziła z nim negocjacje, mówi tylko o przypadkowych wymianach zdań na sejmowym korytarzu, a w innej wersji – w restauracji niedaleko parlamentu. Urbański odpowiada: – Nie ma w polityce czegoś takiego jak przypadkowe spotkanie z panem P. W kategoriach Leszka coś takiego nie istniało. Nie ma czegoś takiego. To są takie nieprzekraczalne granice, które ta grupa przekroczyła.

Łopiński dodaje: – Oni jedno wiedzą na pewno. Że Leszek by sobie nie życzył, by w jakikolwiek sposób powoływać się na niego w sporach z Jarkiem, by przeciwstawiać go jego bratu bliźniakowi. Nawet gdyby uważał, że Jarosław popełnia błędy, wybrałby Jarosława.

Łopiński poznał Lecha Kaczyńskiego gdzieś między 1983 a 1984 rokiem. Aż do wejścia do Kancelarii Prezydenta był poza polityką, czasami wyświadczając przyjacielowi, jak to ujmuje, dobrą przysługę. Jego opinia ma więc wagę. Ale przecież są i inne. Łukasz Warzecha, dziennikarz, autor rozmowy rzeki opublikowanej już po śmierci prezydenta pt. „Lech Kaczyński – ostatni wywiad”, nie podejmuje się tego ocenić. Chociaż, jak mówi, często słyszy pytanie, kogo wybrałby dzisiaj Lech, kogo by wsparł. – Powoływanie się na kogoś, kto już nie żyje, jest zawsze ryzykowne. A biorąc pod uwagę natężenie obecnego konfliktu – szczególnie – mówi. Jednak dodaje, że na ile mógł obserwować Lecha Kaczyńskiego w trakcie spotkań podczas pracy nad książką, prezydent traktował grupę „muzealników” jako swoje polityczne dzieci. – Ale czy to oznacza, że mają prawo do dziedzictwa po nim? Mam wątpliwości, bo tu pojawia się pytanie, czy w każdej dziedzinie życia publicznego rozumieli się tak samo dobrze. W obszarze polityki historycznej – tak, ale czy w innych dziedzinach, ekonomii, bieżących wyborów politycznych, tego jak trzeba by się zachować dzisiaj, już taki pewien bym nie był.

Jednak tej pewności, w takim kontekście mogącej uchodzić za zarozumialstwo, u wielu „muzealników” nie ma. Jan Ołdakowski przyznaje, a ta opinia pada w moich rozmowach często, że jego zdaniem pytanie nie jest właściwe. Bo gdyby prezydent żył, nie pozwoliłby wprawdzie Jarosławowi wypchnąć ich z partii, im nie pozwoliłby odejść, ale też postawiłby stanowcze i skuteczne weto wobec wszystkich krytycznych wypowiedzi pod adresem brata. Innymi słowy – zahamowałby obie strony. I problemu by nie było. Jak podkreśla, jego środowisko nigdy nie twierdziło, że ma wyłączne prawo do spuścizny prezydenta. Ale zdecydowanie uważa, że ma prawo „wspominać Lecha takim, jakim go znało, jakim go zapamiętało”. Dodaje: – Nigdy oczywiście nie ma jednej pamięci.

Kiedy rozmawiamy w gabinecie dyrektora Ołdakowskiego w Muzeum Powstania Warszawskiego, trudno uwierzyć, że to środowisko rozpoczyna właśnie samodzielną drogę publiczną, a z bratem Lecha Kaczyńskiego toczy publiczną wojnę. Na ścianie ze zdjęciami aż cztery przedstawiają prezydenta w różnych ujęciach, w tym z Ołdakowskim i Gawinem. Nazwisko prezydenta jako inicjatora i dobrego ducha MPW pada tu bardzo często. Tak jak pytanie, co się właściwie stało. – Być może jest zapotrzebowanie, żeby pamięć o Lechu Kaczyńskim była bardziej polityczna. A nasze emocje, nasze relacje z nim nie były emocjami politycznymi, były osobiste. Być może politycy tak mocno przeżywający relacje z nim nie są już potrzebni, być może przeszkadzają, być może nie nadają się do wykorzystywania jako polityczny zasób. A nie nadają się w ogóle, kompletnie – mówi „Rz” Ołdakowski.

To bardzo ważny wątek. I ważne pytanie. Czy ktoś chce sprywatyzować pamięć o prezydencie? Użyć jej politycznie? Ze strony niektórych można usłyszeć mocne stwierdzenia, że każdy, kto nie podporządkuje się prezesowi PiS w planach stworzenia z tej wielkiej społecznej emocji taranu politycznego, jest zbędny. Więcej nawet – zakłócając przekaz, staje się szkodliwy. Sprawa pamięci o Lechu Kaczyńskim ma być sprawą nie państwową, ale pisowską. – A przecież pochówek na Wawelu oznaczał wejście prezydenta do narodowego panteonu i historii. Prywatyzowanie go tę pamięć zabija. Powoduje, że Lech Kaczyński, jakiego znamy, zwłaszcza ten jednoczący naród po tragedii smoleńskiej, po prostu znika. Rozpływa się.

Nie tylko politycy doświadczają emocji Jarosława Kaczyńskiego dążącego do swoistego monopolu na opowiadanie o prezydencie. Żadna książka z wielu powstałych po tragedii smoleńskiej na temat prezydenta, choć wszystkie pełne szacunku i rozumienia jego ciężaru politycznego i historycznego, nie była odpowiednia, żadna nie spełniła wymagań Jarosława. W prywatnych, a niekiedy i publicznych wypowiedziach, niektóre nazywał nawet haniebnymi, choć w opinii ogromnej większości czytelników i przyjaciół prezydenta przedstawiały Lecha Kaczyńskiego ciepło i uczciwie.

Druga strona nie pozostaje dłużna. Jeden ze zwolenników Kaczyńskiego opowiada, że Elżbieta Jakubiak tak naprawdę została wyrzucona za dwa publiczne występy w kolorowych gazetach. W jednym opowiadała, że teraz to Jarosław musi zastąpić jej dzieciom ukochanego Leszka, bo on to jej kiedyś obiecał. Drugi występ to wyznanie, że to ona będzie teraz pierwszą damą przy Jarosławie. – Kaczyński uznał to za szantaż emocjonalny, zabolało go to. Zobaczył w tym chęć uczynienia z dawnej współpracy z Leszkiem karty przetargowej w walce o pozycję polityczną, traktowanie tego jak protezy politycznej. I wtedy zapadł wyrok – twierdzi nasz rozmówca.

[srodtytul]Brakuje połowy[/srodtytul]

Zagadki, kto w ogóle i kto bardziej chce politycznie wykorzystywać dziedzictwo prezydenta, nigdy nie rozwiążemy do końca. Podobnie jak tego, kto tę wojnę zaczął. Jeden z najważniejszych polityków grupy secesjonistów opisał w liście do Kaczyńskiego swoją rozmowę z innym politykiem PiS, którą odbył jeszcze na smoleńskim pogorzelisku 10 kwietnia 2010 roku. Już wtedy mówił, że czuje, że to koniec. Że jest w Jarosławie jakaś obcość, że te inne więzi z bratem mu przeszkadzają, w jakiś sposób go bolą. I że tylko kwestią czasu jest, kiedy to się skończy, kiedy im podziękuje.

Potem była kampania prezydencka, która dała temu środowisku na chwilę ułudę jedności, a tak naprawdę napięcia spotęgowała. W głowach bliskich Kaczyńskiemu ludzi pojawiła się obawa, że plan „muzealników” i „liberałów” zakłada pozbycie się go – albo poprzez zwycięstwo i wyprawienie go do Pałacu Prezydenckiego, albo, jeśli to się nie uda, przejęcie władzy w partii. Część tego myślenia to teorie spiskowe, część jednak trafne rozpoznanie nastrojów w pokoleniu starszych 30-latków, zmęczonych już nieco Kaczyńskim, odrzucających jego tezy o potrzebie totalnej konfrontacji z układem władzy Platformy, niemających ochoty na kolejne pięć lat w opozycji w oczekiwaniu na jakieś niesprecyzowane przesilenie. „Muzealnicy” podzielają te odczucia. Mimo morza obelg, jakie padły na Lecha Kaczyńskiego ze strony Platformy, woleliby się z tą partią dogadać, niż szukać totalnej konfrontacji. Ewentualnie znaleźć płaszczyznę rywalizacji, która dałaby im akceptację głównych liberalnych mediów.

Co więcej, tak właśnie interpretują dziedzictwo Lecha Kaczyńskiego, takim go znali. Jako polityka umiarkowanego, któremu obce są marsze z pochodniami pod hasłami „odzyskiwania” niepodległości.

Jak podkreśla prof. Ryszard Bugaj, ekonomista, były doradca prezydenta pozostający poza tym sporem, sytuację utrudnia brak jednego kanonu myśli Lecha Kaczyńskiego, do których można by się odwoływać. – Nie uprawiał aktywnej publicystyki, także w czasach przedprezydenckich. Trudno sięgnąć do jednoznacznych przekazów, pozostaje ludzka pamięć i jego wystąpienia publiczne, z konieczności raczej państwowe niż polityczne. Ale na pewno proste przeciwstawienie Lecha Kaczyńskiego polityce PiS jest nieuzasadnione. Był w stosunku do tej partii lojalny i taki pozostał – ale też nie zawsze był szczęśliwy, nie wszystko mu się podobało. W tym sensie obie strony mają rację. „Muzealnicy”, bo mógł być krytyczny w stosunku do PiS, i Kaczyński – bo nigdy nie zaakceptowałby żadnego ruchu, żadnej wypowiedzi, które dezawuowałyby brata.

Inny rozmówca, znający obu braci: – To nie jest tak, że brakuje Leszka i Jarek nie ma tylko hamulca. Czasem nie ma też pedału gazu. Mało kto zdaje sobie sprawę, że stanowili całość, a nie uzupełniające się dwie jednostki. Był Leszek i Jarek. Brakuje połowy. Nic już nie jest takie samo, a ten spór to tylko jeden z wielu dowodów.

Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne