I dalej opowiada: – Niemcy byli skrupulatnym narodem i jeżeli już mieli jakieś przepisy, nawet najbardziej horrendalne, to ich przestrzegali. Zgodnie z prawem mogli rozstrzelać człowieka dopiero, gdy skończył 17 lat. Czekali więc z egzekucją Bisia na jego urodziny. Moja babcia, a jego mama, poszła na gestapo błagać Niemców, żeby wypuścili jej dziecko. Oświadczono jej wtedy, że Biś został rozstrzelany. Nigdy potem nie powiedziała już słowa po niemiecku, który znała doskonale od swoich guwernantek.
Niezłomna postawa młodego żołnierza polskiego podziemia niepodległościowego zrobiła olbrzymie wrażenie nawet na Niemcach. Bronisław Komorowski nie tylko nie wydał nikogo w śledztwie, nie tylko się nie załamał, ale zdołał jeszcze w jednym z grypsów ostrzec brata Zygmunta (ojca prezydenta) przed grożącym mu aresztowaniem. Niemiecki oficer, który w 1944 roku poinformował matkę o śmierci „Korsarza”, miał powiedzieć: „Był to ideowy chłopiec i może być pani z niego dumna”. Podobno uznanie ze strony wroga jest uznaniem najcenniejszym.
Rankiem 6 sierpnia 2010 roku przed zaprzysiężeniem na prezydenta Bronisław Komorowski pojechał wraz z żoną na cmentarz na Powązki. Odwiedził tam swój grób rodzinny. Spoczywa tam jego ojciec Zygmunt, ale znajduje się również symboliczna mogiła jego stryja Bronisława Komorowskiego „Korsarza”. Do grobowca wrzucono garść ponarskiej ziemi. Ciała chłopca, zagrzebanego w nieznanym miejscu przez oprawców, nigdy nie odnaleziono.
[srodtytul]Wielkanoc 2009, Wilno, Litwa[/srodtytul]
Do miasta wjeżdża czarna limuzyna na polskich tablicach rejestracyjnych. Samochód jedzie od strony granicy Rzeczypospolitej. Z przodu kierowca i ochroniarz, z tyłu – ukryci przed wzrokiem przechodniów za przyciemnionymi szybami – marszałek polskiego Sejmu Bronisław Komorowski i konsul honorowy RP w Jerozolimie Zeev Baran. Przyjechali odwiedzić miejsce, w którym rozegrała się tragedia sprzed ponad pół wieku.
– Omawialiśmy to od dawna. Przy każdym spotkaniu mówiliśmy, że musimy jechać do Wilna. Wiosną zeszłego roku przyjechałem do Warszawy i niespodziewanie zapadła decyzja: jedziemy! To było szalone. Wspaniała przygoda. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy na północny wschód. Po drodze zatrzymaliśmy się w jego domku w Budzie Ruskiej. Siedzieliśmy w altance i jedliśmy. Potem spaliśmy na sienniku. Niesamowite – wspomina Zeev Baran.
To prywatna wizyta, więc marszałek nie musi się spotykać z oficjelami. Przez wiele godzin obaj panowie spacerują po ulicach miasta. Oglądają kościoły i kamienice, o których Bronisław Komorowski słyszał od rodziny, a Zeev Baran pamięta z dzieciństwa. Baran odnajduje swój dom, przy ulicy Szopena 6, potem idą na Antokol, gdzie przed wojną mieszkali Komorowscy.
Odwiedzają także na cmentarzu Na Rossie mauzoleum Matki i Serca Syna. Najbardziej poruszająca jest jednak wizyta na podwileńskich Ponarach, gdzie Niemcy i Litwini zgładzili około 100 tysięcy osób. Między innymi „Edypa” i „Korsarza”.
Opowiada prezydent Komorowski: – Nie zapomnę tego do końca życia. Stoi tam polski pomnik. W pewnym momencie mój kierowca zawołał „Panowie, patrzcie!”. Podchodzimy i okazuje się, że wśród nazwisk zamordowanych żołnierzy podziemia znajdują się: Eliasz Baran, pseudonim „Edyp”, i Bronisław Komorowski, pseudonim „Korsarz”. Zeev spojrzał na monument i powiedział przez łzy: „Bronku, Polska pamiętała o moim ojcu...”.
Zeev zabrał marszałka do Ponaryszek, majątku Krzyżanowskich, w którym ukrywał się podczas wojny. – Minęło tyle lat, ale ja natychmiast rozpoznałem okolice. Nie było łatwo, bo sporo się zmieniło. Kiedyś w pobliżu przebiegała wąska, stara szosa do Kowna, dziś jest autostrada. Z dworku pozostała zaś tylko piwnica, budynek rozebrali Sowieci. Mimo to przebrnęliśmy przez leżący jeszcze na polach śnieg i odnaleźliśmy krainę mojego dzieciństwa. Miejsce, w którym polska rodzina uchroniła mnie od zagłady – mówi Zeev.
[srodtytul]Wiosna 1944, Ponaryszki, okupowana Polska[/srodtytul]
Weranda polskiego dworku. Siedzi na niej kilku żołnierzy Wehrmachtu, którzy przebywając w pobliżu na patrolu, postanowili zajść do domu żeby się posilić. Wokoło nich biegają rozkrzyczane małe dzieci. Młodzi niemieccy żołnierze sadzają je sobie na kolanach, bawią się z nimi i śmieją. Wyjmują cukierki i rozdają maluchom. Nie mają pojęcia, że jeden z nich, młody Włodzio, jest dzieckiem żydowskim.
– Nigdy przed nikim się nie chowałem. Miałem bowiem dobre papiery. Armia Krajowa dostarczyła mi metrykę chrześcijańskiego chłopca, który miał na imię tak jak ja, Włodzimierz. Włodzimierz Bogdanowicz. Został on wywieziony w 1940 roku przez Sowietów na Sybir i słuch o nim zaginął. W razie niebezpieczeństwa miałem mówić, że całą moją rodzinę deportowali czerwoni, ale mnie udało się uciec – wspomina Zeev Baran.
Scenę z niemieckimi żołnierzami z ukrycia obserwuje ze stężałą twarzą Michalina, matka Włodzimierza. – Cukierki to była wielka atrakcja. Nie widziałem ich chyba od wybuchu wojny. Mama kazała jednak: „Wypluj to, bo ci ludzie zabili twojego tatę”. Była wtedy bardzo zdenerwowana, pewnie potem żałowała, że to powiedziała. W taki sposób dowiedziałem się bowiem, że ojciec nie żyje. To była straszna trauma. Szok. Trudno mi dziś o tym mówić. Z ojcem byłem bardzo zżyty. Uczył mnie pływać w Wilii... Gdy przychodził do Ponaryszek, odkrajał scyzorykiem kawałek czarnego wileńskiego chleba i dawał mi ze słoniną. Do dziś jest to dla mnie największy przysmak – wspomina Zeev Baran.
W Ponaryszkach doczekuje nadejścia Sowietów. Jeszcze jako dziecko wraz z dziećmi Krzyżanowskiego zbiera broń i amunicję znalezioną przy niemieckich trupach, które poniewierają się w pobliskich lasach. Wszystko to trafiało do partyzantów z AK biorących udział w akcji „Burza”. W 1945 roku wyjeżdża z okupowanej przez Związek Sowiecki Europy Wschodniej i wkrótce trafia na Bliski Wschód.
Choć gdy wyjechał, miał zaledwie dziesięć lat, do dziś mówi znakomicie po polsku. W Izraelu zrobił zawrotną karierę, jest jednym z najlepszych tamtejszych architektów. Walczył w kilku wojnach prowadzonych przez państwo żydowskie z Arabami. A mimo to do dziś jest mocno wrośnięty w polską kulturę. W jego pełnym antyków mieszkaniu w Jerozolimie można znaleźć tysiące polskich książek. Na ścianie wisi Orzeł Biały. Do Warszawy przyjeżdża kilka razy w roku.
– Poznałem go dobrze i mogę powiedzieć, że Zeev jest w takim samym stopniu patriotą izraelskim jak patriotą polskim. Jego ojczyzna jest zarówno tam, jak i tu – stwierdza prezydent.
[srodtytul]Grudzień 2010, Warszawa[/srodtytul]
Mówi Bronisław Komorowski: – Zeeva i mnie połączyły nie tylko echa wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat. To, że tak świetnie się dogadujemy, wypływa także z wielkiej miłości do Wilna i Kresów Północno-Wschodnich. Ja na Wileńszczyźnie się nie urodziłem, ale sentyment do tej ziemi mam ogromny. Także do jej narodowościowej, kulturowej, językowej i religijnej mozaiki. Podobnie jest z Zeevem, dla którego jest to utracona kraina dzieciństwa.
Według niego historia Eliasza Barana, wileńskiego Żyda, który walczył w szeregach polskiej AK i oddał życie za niepodległość Rzeczypospolitej, jest najlepszym symbolem wspólnoty losów i interesów narodów zamieszkujących niegdyś tereny byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Nie przez przypadek jedna z podziemnych gazetek, które kolportował 16-letni „Korsarz”, nazywała się „Za naszą i waszą wolność”.
– Przezwyciężenie ostatnich uprzedzeń między Polakami a Żydami stało się moją życiową misją – podkreśla Zeev Baran. – Nadal szczególnie widoczne są one w Stanach Zjednoczonych. Mam więc nadzieję, że ceremonia w waszyngtońskim Muzeum Holokaustu, w której brałem udział z Bronkiem, stanie się kulminacją moich długoletnich starań. Wiem, że na wielu osobach w Ameryce opowieść o tym, jak mój ojciec próbował uratować stryja polskiego prezydenta, zrobiła ogromne wrażenie. Skłoniła do refleksji nad tym, jak naprawdę wyglądały relacje między Żydami a Polakami podczas II wojny światowej.
Zgromadzeni w waszyngtońskim muzeum nie dowiedzieli się jednak, że nie tylko Żydzi pomagali Komorowskim, ale również Komorowscy pomagali Żydom. – W pobliżu majątku moich rodziców, Kowaliszek, znajdowało się miasteczko Rakiszki. Mieszkali tam Żydzi, z którymi moją rodzinę od wielu pokoleń łączyły więzy przyjaźni – opowiada prezydent.
Gdy rozpoczęła się sowiecka okupacja Litwy, Żydzi z Rakiszek pomogli dziadkowi prezydenta. – Dali mu pracę. Handlował ścinkami z fabryki włókienniczej w Poniewieżu, dzięki czemu przetrwał. Potem, gdy za Sowietów przyszli Niemcy, to dziadkowie pomagali tym Żydom. Dostarczali im lekarstwa i inne niezbędne produkty. Ciocia pośredniczyła nawet w wyprowadzaniu grupy żydowskich dzieci do klasztoru pod Wilnem – mówi prezydent. – Zarówno dla nich, jak i dla mojej rodziny ta pomoc była czymś naturalnym. Sąsiedzi i przyjaciele powinni się bowiem wspierać w potrzebie. Na tym polegał otwarty, kresowy patriotyzm.