Edyp i Korsarz

Eliasz Baran w 1943 roku próbował wydostać stryja Bronisława Komorowskiego z rąk gestapo. Prezydent po 65 latach odnalazł w Izraelu syna tego człowieka

Publikacja: 18.12.2010 00:01

Zeev Baran i Bronisław Komorowski w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie, grudzień 2010 (fot. Kancelaria

Zeev Baran i Bronisław Komorowski w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie, grudzień 2010 (fot. Kancelaria Prezydenta RP)

Foto: Archiwum

[srodtytul]Grudzień 2010, Waszyngton[/srodtytul]

W amerykańskiej stolicy z pierwszą oficjalną wizytą przebywa prezydent Bronisław Komorowski. W programie przewidziano zwiedzanie słynnego Muzeum Holokaustu, a podczas niego krótkie wystąpienie prezydenta. Aby go posłuchać, przyszło sporo osób. Ocaleli z Holokaustu, działacze żydowscy, trochę Polonii, historycy, amerykańscy oficjele.

Spodziewają się przemówienia, jakich słyszeli w życiu setki. Nieoczekiwanie, wraz z prezydentem, na podwyższenie wchodzi jednak jeszcze jeden człowiek. – To dla mnie ktoś więcej niż serdeczny przyjaciel – mówi Komorowski, wskazując na mężczyznę. – To konsul honorowy Rzeczypospolitej Polskiej w Jerozolimie Zeev Baran. Połączyła mnie z nim niebywała historia, którą chciałbym państwu opowiedzieć.

Prezydent opowiada o swoim stryju, który podczas wojny był żołnierzem polskiego podziemia niepodległościowego w Wilnie. W 1943 roku wpadł w ręce Niemców i trafił do więzienia. Zdesperowani rodzice podjęli próby wykupienia go z rąk gestapo za resztki rodzinnych precjozów. Swoją pomoc w tych działaniach zaoferowali, sami znajdujący się w dramatycznej sytuacji, Żydzi.

– Starania podjęła między innymi rodzina Baranów. Przez całe życie byłem przekonany, że ci ludzie zostali zamordowani podczas likwidacji wileńskiego getta. Dopiero niedawno odnalazłem Zeeva. To syn Eliasza Barana, żydowskiego żołnierza AK, który starał się uratować mego stryja – mówi prezydent. Niestety, próby ratunku się nie powiodły. Młody człowiek został rozstrzelany na osławionych Ponarach. Wkrótce po nim zamordowano tam Barana.

– Ktoś, gdzieś wysoko, musiał to chyba zaplanować, że spotkaliśmy się z Zeevem po tylu latach. I teraz razem możemy być dumni, że jego ojciec i mój stryj byli żołnierzami polskiej armii podziemnej i zginęli w tym samym miejscu. Chciałbym wyrazić głębokie, serdeczne uczucia dla twojej rodziny, Zeev, za ten odruch niesienia pomocy polskiej rodzinie, która znalazła się w dramatycznej sytuacji – mówi Bronisław Komorowski.

Obaj panowie obejmują się, błyskają flesze, a zgromadzeni w muzeum nie mogą wyjść ze zdumienia. Prezydent Polski nigdy wcześniej publicznie nie opowiadał tej historii. Sprawa wydaje się tak sensacyjna, że aż nieprawdopodobna. Wieść o niej szybko się roznosi wśród przedstawicieli żydowskiej diaspory w Stanach Zjednoczonych. Całą historię opisują czołowe amerykańskie media. .

[srodtytul]Lato 1943, Wilno, okupowana Polska[/srodtytul]

16-letni żołnierz polskiej konspiracji niepodległościowej, pseudonim „Korsarz”, wychodzi z drewnianego domu na Antokolu. Zadanie: niezwłocznie dostarczyć we wskazane miejsce paczkę z prasą podziemną. Chłopak wsiada na rower, rozgląda się i rusza przed siebie. Udaje mu się przejechać zaledwie 200 metrów. Na rogu ulicy wpada w zasadzkę zastawioną przez Saugumę, tajną litewską policję pracującą dla Niemców.

Funkcjonariusze znajdują przy nim nie tylko nielegalne gazety, ale również zatkniętą za pasek broń. Zdają sobie sprawę, że nie schwytali zwykłego kuriera, ale prawdziwego żołnierza. Członka jednego z bojowych oddziałów polskiego podziemia. Chłopak zostaje natychmiast przewieziony do więzienia na Łukiszkach, gdzie jeszcze dwa lata temu Polaków mordowało NKWD. Litwini przekazują schwytanego w ręce gestapo.

Ten chłopak to Bronisław Komorowski, którego rodzina pieszczotliwie nazywa Bisiem. Jest młodszym bratem Zygmunta, ojca obecnego prezydenta Polski. To właśnie po nim prezydent otrzymał imię, które jego stryj dostał z kolei po swoim wuju, Bronisławie Romerze. Romer był rotmistrzem polskich ułanów w korpusie generała Józefa Dowbora-Muśnickiego. W 1918 roku w Petersburgu został schwytany przez bolszewików i rozstrzelany.

– Opowieść o zamordowanym przez Niemców stryju Bisiu towarzyszyła mi od wczesnego dzieciństwa. To była rodzinna świętość. Bolesna rana, jaka została po tym chłopcu, który oddał życie za ojczyznę w tak młodym wieku, nigdy się nie zabliźniła – wspomina prezydent Bronisław Komorowski. – Ojciec do lat 70. XX wieku nie tracił nadziei. Nie mógł uwierzyć w to, że jego brat naprawdę nie żyje. Łudził się, że może go wywieziono na roboty, że mieszka gdzieś na Zachodzie.

Biś był romantykiem. Zwolennikiem koncepcji federacyjnej i Rzeczypospolitej wielonarodowej, gorliwym katolikiem. Jego pseudonim – „Korsarz” – który przybrał, gdy przystąpił do podziemnego Związku Wolnych Polaków (scalonego później z AK), nawiązywał do bohaterów dzieł jego ulubionych pisarzy – Byrona i Conrada. Biś nie był jednak molem książkowym. Znakomicie pływał i jeździł konno. Nie przez przypadek wybrano go do oddziału bojowego, który miał m.in. likwidować kolaborantów.

Bronisław Komorowski: – W więzieniu stryj siedział około pół roku. Przez ten czas podejmowano rozmaite próby dotarcia do gestapowców, wykupienia go. Włączyli się w to Żydzi, którzy mieli jeszcze wówczas pewne możliwości działania. Moja ciocia opowiadała, że szczególną rolę w tych staraniach odegrał niejaki Baran, jak go określiła, „przywódca Żydów z wileńskiego getta”. Według jej opowieści człowiek ten później sam zginął z całą rodziną. Nikogo nie pozostawił.

[srodtytul]Wiosna 2008, Warszawa[/srodtytul]

Z oficjalną wizytą w Polsce przebywa prezydent Izraela i laureat Pokojowej Nagrody Nobla Szymon Peres. Jednym z punktów programu jest spotkanie z marszałkiem Sejmu Bronisławem Komorowskim. Obaj politycy spotykają się na Wiejskiej. Rozmowa szybko schodzi na wojnę i sprawy polsko-żydowskie. Peres mówi, że młodzi Izraelczycy powinni wiedzieć, że tylko w okupowanej Polsce za pomoc Żydom groziła kara śmierci dla ratującego i jego bliskich.

– Chciałem mu zrobić przyjemność. Powiedziałem więc, że owszem wielu Polaków narażało życie, by ratować Żydów, ale były również sytuacje odwrotne. Byli Żydzi, którzy narażali życie, ratując Polaków. I opowiedziałem mu historię mojego stryja. Gdy padło nazwisko Baran, Peres spojrzał na mnie zdumiony. „Chwileczkę – powiedział. – Ja znam Baranów. To moja rodzina. Oni wcale wszyscy nie zginęli. Żyją w Izraelu” – wspomina Komorowski.

Sam Szymon Peres pochodzi z Polski. Urodził się w Wiszniewie, w województwie nowogrodzkim, które opuścił w latach 30., wyjeżdżając do Palestyny. Już w Izraelu jego córka wyszła za mąż za jednego z kuzynów Zeeva Barana. Obaj panowie są nie tylko spowinowaceni, ale także się przyjaźnią. Dom Zeeva Barana, na którym dumnie powiewa wielka biało-czerwona flaga, i rezydencja izraelskiego prezydenta znajdują się przy tej samej ulicy w Jerozolimie.

Opowiada Zeev Baran: – Gdy oni rozmawiali w Sejmie, ja akurat byłem w Petersburgu, gdzie miałem wykład w Instytucie Polskim. Zaprosił mnie tam ambasador Jurek Bahr. Nie wiedziałem, co się dzieje w Warszawie. Jak tylko wróciłem, natychmiast zadzwonili do mnie z MSZ. „Musisz jak najszybciej pojechać do Sejmu, marszałek bardzo chciałby się z tobą spotkać”. Nie miałem bladego pojęcia, o co może chodzić, ale naturalnie poszedłem. To było nasze pierwsze spotkanie.

Spotkanie to miało trwać kilkanaście minut, ale rozmawiali przez półtorej godziny. Komorowski opowiadał Baranowi, co wie o całej historii, ten słuchał z niedowierzaniem. Potem Zeev mówił o swoim ojcu, który rzeczywiście był w wileńskiej AK. Wszystko do siebie pasuje. – Zapomnieliśmy o całym świecie. Ta historia całkowicie nas wciągnęła. Gdy w końcu wyszedłem z gabinetu Bronka, w poczekalni czekało kilkunastu zdenerwowanych interesantów. Nie patrzyli na mnie przyjaźnie – wspomina ze śmiechem Baran.

Niemal od razu między Komorowskim a Baranem zawiązuje się bliska przyjaźń. Zeev, zawsze gdy przybywa do Warszawy, odwiedza dom Komorowskich, Komorowscy byli już u niego w Jerozolimie. Dzieci marszałka mówią do Barana „wujku Zeevie”. Nadchodzi lipiec 2010 roku, Bronisław Komorowski wygrywa wybory. I nagle polski konsul honorowy z Jerozolimy ma przyjaciela prezydenta.

– Życie rzeczywiście ułożyło się w niesamowity sposób – mówi Baran. – Losy naszych rodzin, polskiej i żydowskiej, splotły się w dramatycznych okolicznościach podczas okupacji, aby w wyniku koszmaru wojny ulec zerwaniu. Minęło jednak pół wieku i te losy splotły się znowu. Gdyby ktoś napisał taką powieść, powiedziano by, że to kicz. Że coś takiego jest niemożliwe. Ale życie pisze czasami najbardziej nieprawdopodobne scenariusze.

[srodtytul]1943, Wilno, okupowana Polska[/srodtytul]

Eliasz Baran ma wszelkie szanse, żeby przetrwać niemiecką okupację. Ma bowiem tak zwany aryjski wygląd. Potężnie zbudowany blondyn, znakomicie mówi po polsku. Wystarczy załatwić lewe papiery, o co w Wilnie nietrudno, zaszyć się gdzieś na wsi i spokojnie czekać na koniec wojny. Problem jednak w tym, że Baran ma żonę Michalinę o wyraźnie semickich rysach i małego, urodzonego w 1935 roku, synka Włodzimierza (Zeeva).

– Przetrwamy wszyscy – mówi Eliasz Baran i nie opuszcza rodziny.

Niezwykle przedsiębiorczy i przebojowy po rozpoczęciu niemieckiej okupacji zatrudnia się w magazynach zbrojeniowych. Otrzymuje mocne papiery, jest jednym z uprzywilejowanych Żydów. Jednocześnie jednak nawiązuje współpracę z dywersyjnym oddziałem AK wchodzącym w skład organizacji Wachlarz, którym kieruje jego przyjaciel Bronisław Krzyżanowski „Bałtruk”. Późniejszy autor głośnej książki „Wileński matecznik”.

– Tata wyprowadził mnie i mamę z getta i umieścił w dworku Krzyżanowskich w Ponaryszkach. Sam został w Wilnie i prowadził niebezpieczną grę, wykradając z niemieckich magazynów broń, zapalniki i materiały wybuchowe dla AK. Czy wiedziałem o tym, że ojciec jest w polskim podziemiu? Oczywiście. Byłem dzieckiem wojny, szybko dojrzałem. Tata co pewien czas przychodził do Ponaryszek nas odwiedzić. Raz wsadziłem rękę do jego chlebaka i wyciągnąłem z niego rewolwer – wspomina Baran.

Jego ojciec przybrał konspiracyjny pseudonim „Edyp” i szybko się stał jednym z najdzielniejszych żołnierzy wileńskich oddziałów dywersyjnych. Imponujący polskim kolegom zimną krwią, brał udział m.in. w wysadzaniu niemieckich pociągów wojskowych. Baran zasłynął z brawury. Pewnego razu pod nosem niemieckich strażników wyniósł z magazynu karabin maszynowy... w nogawce spodni.

Baranowi udało się też zwerbować agenta pracującego w budynku wileńskiego gestapo. Był to „Asfalt”, żydowski mechanik z tamtejszego warsztatu samochodowego. Być może właśnie tej wtyczki Baran usiłował użyć, gdy starał się wydostać z więzienia młodego Bronisława Komorowskiego? Szczęście wkrótce jednak „Edypa” opuściło. Pod koniec 1943 roku sam został aresztowany.

Zeev Baran: – Dysponuję świadectwem pewnej pani, która była w getcie wileńskim i opisała później te sprawy. Gdy umarła, rękopis trafił do mnie. Napisała, że mój ojciec był straszliwie torturowany. Wybito mu oczy, był oślepiony. Mimo to nikogo nie wydał. A w drodze na Ponary udało mu się oswobodzić ręce. Podjął walkę z eskortującymi go Litwinami, jednemu nawet wyrwał karabin. Oczywiście walki tej wygrać nie mógł. Zastrzelono go w tym samym miejscu co Bronisława Komorowskiego.

[srodtytul]Grudzień 2010, Warszawa[/srodtytul]

Rozmawiamy w Belwederze. Prezydent Bronisław Komorowski kładzie na stole stare tekturowe pudełko z wytartymi od częstego otwierania brzegami. – Pokażę panu nasze rodzinne relikwie – mówi. W środku stare pudełko od zapałek, obrazki święte, wyblakła fotografia młodego chłopca i kilka starannie złożonych pożółkłych karteczek. To grypsy, które Biś wysłał z więziennej celi.

„Kochani rodzice, jestem zdrów, nie martwcie się, to trudno, tak trzeba. Siedzę sam izolowany, ale to nic” – litery po tylu latach są zatarte, ale nadal można je odczytać. „O ile da się, proszę o książkę do nabożeństwa, grzebień gęsty, igłę, nici, kogutków parę i aspiryny i tytoń. Bóg czuwa nad nami i wszystko za Jego wolą. I czapkę przyślijcie. Całuję wszystkich od A do Z włącznie. Bronek”.

Prezydent ostrożnie otwiera pudełko od zapałek i wyjmuje z niego mikroskopijny święty obrazek. Przedstawia Jezusa z biało-czerwonymi promieniami odchodzącymi od serca. Obrazek obszyty jest czerwoną nitką. – To najcenniejsza pamiątka. Stryj sam zrobił to w więzieniu i przekazał rodzicom w jednym z grypsów. Każdy partyzant i członek AK z Wileńszczyzny miał taki obrazek – mówi prezydent Komorowski.

I dalej opowiada: – Niemcy byli skrupulatnym narodem i jeżeli już mieli jakieś przepisy, nawet najbardziej horrendalne, to ich przestrzegali. Zgodnie z prawem mogli rozstrzelać człowieka dopiero, gdy skończył 17 lat. Czekali więc z egzekucją Bisia na jego urodziny. Moja babcia, a jego mama, poszła na gestapo błagać Niemców, żeby wypuścili jej dziecko. Oświadczono jej wtedy, że Biś został rozstrzelany. Nigdy potem nie powiedziała już słowa po niemiecku, który znała doskonale od swoich guwernantek.

Niezłomna postawa młodego żołnierza polskiego podziemia niepodległościowego zrobiła olbrzymie wrażenie nawet na Niemcach. Bronisław Komorowski nie tylko nie wydał nikogo w śledztwie, nie tylko się nie załamał, ale zdołał jeszcze w jednym z grypsów ostrzec brata Zygmunta (ojca prezydenta) przed grożącym mu aresztowaniem. Niemiecki oficer, który w 1944 roku poinformował matkę o śmierci „Korsarza”, miał powiedzieć: „Był to ideowy chłopiec i może być pani z niego dumna”. Podobno uznanie ze strony wroga jest uznaniem najcenniejszym.

Rankiem 6 sierpnia 2010 roku przed zaprzysiężeniem na prezydenta Bronisław Komorowski pojechał wraz z żoną na cmentarz na Powązki. Odwiedził tam swój grób rodzinny. Spoczywa tam jego ojciec Zygmunt, ale znajduje się również symboliczna mogiła jego stryja Bronisława Komorowskiego „Korsarza”. Do grobowca wrzucono garść ponarskiej ziemi. Ciała chłopca, zagrzebanego w nieznanym miejscu przez oprawców, nigdy nie odnaleziono.

[srodtytul]Wielkanoc 2009, Wilno, Litwa[/srodtytul]

Do miasta wjeżdża czarna limuzyna na polskich tablicach rejestracyjnych. Samochód jedzie od strony granicy Rzeczypospolitej. Z przodu kierowca i ochroniarz, z tyłu – ukryci przed wzrokiem przechodniów za przyciemnionymi szybami – marszałek polskiego Sejmu Bronisław Komorowski i konsul honorowy RP w Jerozolimie Zeev Baran. Przyjechali odwiedzić miejsce, w którym rozegrała się tragedia sprzed ponad pół wieku.

– Omawialiśmy to od dawna. Przy każdym spotkaniu mówiliśmy, że musimy jechać do Wilna. Wiosną zeszłego roku przyjechałem do Warszawy i niespodziewanie zapadła decyzja: jedziemy! To było szalone. Wspaniała przygoda. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy na północny wschód. Po drodze zatrzymaliśmy się w jego domku w Budzie Ruskiej. Siedzieliśmy w altance i jedliśmy. Potem spaliśmy na sienniku. Niesamowite – wspomina Zeev Baran.

To prywatna wizyta, więc marszałek nie musi się spotykać z oficjelami. Przez wiele godzin obaj panowie spacerują po ulicach miasta. Oglądają kościoły i kamienice, o których Bronisław Komorowski słyszał od rodziny, a Zeev Baran pamięta z dzieciństwa. Baran odnajduje swój dom, przy ulicy Szopena 6, potem idą na Antokol, gdzie przed wojną mieszkali Komorowscy.

Odwiedzają także na cmentarzu Na Rossie mauzoleum Matki i Serca Syna. Najbardziej poruszająca jest jednak wizyta na podwileńskich Ponarach, gdzie Niemcy i Litwini zgładzili około 100 tysięcy osób. Między innymi „Edypa” i „Korsarza”.

Opowiada prezydent Komorowski: – Nie zapomnę tego do końca życia. Stoi tam polski pomnik. W pewnym momencie mój kierowca zawołał „Panowie, patrzcie!”. Podchodzimy i okazuje się, że wśród nazwisk zamordowanych żołnierzy podziemia znajdują się: Eliasz Baran, pseudonim „Edyp”, i Bronisław Komorowski, pseudonim „Korsarz”. Zeev spojrzał na monument i powiedział przez łzy: „Bronku, Polska pamiętała o moim ojcu...”.

Zeev zabrał marszałka do Ponaryszek, majątku Krzyżanowskich, w którym ukrywał się podczas wojny. – Minęło tyle lat, ale ja natychmiast rozpoznałem okolice. Nie było łatwo, bo sporo się zmieniło. Kiedyś w pobliżu przebiegała wąska, stara szosa do Kowna, dziś jest autostrada. Z dworku pozostała zaś tylko piwnica, budynek rozebrali Sowieci. Mimo to przebrnęliśmy przez leżący jeszcze na polach śnieg i odnaleźliśmy krainę mojego dzieciństwa. Miejsce, w którym polska rodzina uchroniła mnie od zagłady – mówi Zeev.

[srodtytul]Wiosna 1944, Ponaryszki, okupowana Polska[/srodtytul]

Weranda polskiego dworku. Siedzi na niej kilku żołnierzy Wehrmachtu, którzy przebywając w pobliżu na patrolu, postanowili zajść do domu żeby się posilić. Wokoło nich biegają rozkrzyczane małe dzieci. Młodzi niemieccy żołnierze sadzają je sobie na kolanach, bawią się z nimi i śmieją. Wyjmują cukierki i rozdają maluchom. Nie mają pojęcia, że jeden z nich, młody Włodzio, jest dzieckiem żydowskim.

– Nigdy przed nikim się nie chowałem. Miałem bowiem dobre papiery. Armia Krajowa dostarczyła mi metrykę chrześcijańskiego chłopca, który miał na imię tak jak ja, Włodzimierz. Włodzimierz Bogdanowicz. Został on wywieziony w 1940 roku przez Sowietów na Sybir i słuch o nim zaginął. W razie niebezpieczeństwa miałem mówić, że całą moją rodzinę deportowali czerwoni, ale mnie udało się uciec – wspomina Zeev Baran.

Scenę z niemieckimi żołnierzami z ukrycia obserwuje ze stężałą twarzą Michalina, matka Włodzimierza. – Cukierki to była wielka atrakcja. Nie widziałem ich chyba od wybuchu wojny. Mama kazała jednak: „Wypluj to, bo ci ludzie zabili twojego tatę”. Była wtedy bardzo zdenerwowana, pewnie potem żałowała, że to powiedziała. W taki sposób dowiedziałem się bowiem, że ojciec nie żyje. To była straszna trauma. Szok. Trudno mi dziś o tym mówić. Z ojcem byłem bardzo zżyty. Uczył mnie pływać w Wilii... Gdy przychodził do Ponaryszek, odkrajał scyzorykiem kawałek czarnego wileńskiego chleba i dawał mi ze słoniną. Do dziś jest to dla mnie największy przysmak – wspomina Zeev Baran.

W Ponaryszkach doczekuje nadejścia Sowietów. Jeszcze jako dziecko wraz z dziećmi Krzyżanowskiego zbiera broń i amunicję znalezioną przy niemieckich trupach, które poniewierają się w pobliskich lasach. Wszystko to trafiało do partyzantów z AK biorących udział w akcji „Burza”. W 1945 roku wyjeżdża z okupowanej przez Związek Sowiecki Europy Wschodniej i wkrótce trafia na Bliski Wschód.

Choć gdy wyjechał, miał zaledwie dziesięć lat, do dziś mówi znakomicie po polsku. W Izraelu zrobił zawrotną karierę, jest jednym z najlepszych tamtejszych architektów. Walczył w kilku wojnach prowadzonych przez państwo żydowskie z Arabami. A mimo to do dziś jest mocno wrośnięty w polską kulturę. W jego pełnym antyków mieszkaniu w Jerozolimie można znaleźć tysiące polskich książek. Na ścianie wisi Orzeł Biały. Do Warszawy przyjeżdża kilka razy w roku.

– Poznałem go dobrze i mogę powiedzieć, że Zeev jest w takim samym stopniu patriotą izraelskim jak patriotą polskim. Jego ojczyzna jest zarówno tam, jak i tu – stwierdza prezydent.

[srodtytul]Grudzień 2010, Warszawa[/srodtytul]

Mówi Bronisław Komorowski: – Zeeva i mnie połączyły nie tylko echa wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat. To, że tak świetnie się dogadujemy, wypływa także z wielkiej miłości do Wilna i Kresów Północno-Wschodnich. Ja na Wileńszczyźnie się nie urodziłem, ale sentyment do tej ziemi mam ogromny. Także do jej narodowościowej, kulturowej, językowej i religijnej mozaiki. Podobnie jest z Zeevem, dla którego jest to utracona kraina dzieciństwa.

Według niego historia Eliasza Barana, wileńskiego Żyda, który walczył w szeregach polskiej AK i oddał życie za niepodległość Rzeczypospolitej, jest najlepszym symbolem wspólnoty losów i interesów narodów zamieszkujących niegdyś tereny byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Nie przez przypadek jedna z podziemnych gazetek, które kolportował 16-letni „Korsarz”, nazywała się „Za naszą i waszą wolność”.

– Przezwyciężenie ostatnich uprzedzeń między Polakami a Żydami stało się moją życiową misją – podkreśla Zeev Baran. – Nadal szczególnie widoczne są one w Stanach Zjednoczonych. Mam więc nadzieję, że ceremonia w waszyngtońskim Muzeum Holokaustu, w której brałem udział z Bronkiem, stanie się kulminacją moich długoletnich starań. Wiem, że na wielu osobach w Ameryce opowieść o tym, jak mój ojciec próbował uratować stryja polskiego prezydenta, zrobiła ogromne wrażenie. Skłoniła do refleksji nad tym, jak naprawdę wyglądały relacje między Żydami a Polakami podczas II wojny światowej.

Zgromadzeni w waszyngtońskim muzeum nie dowiedzieli się jednak, że nie tylko Żydzi pomagali Komorowskim, ale również Komorowscy pomagali Żydom. – W pobliżu majątku moich rodziców, Kowaliszek, znajdowało się miasteczko Rakiszki. Mieszkali tam Żydzi, z którymi moją rodzinę od wielu pokoleń łączyły więzy przyjaźni – opowiada prezydent.

Gdy rozpoczęła się sowiecka okupacja Litwy, Żydzi z Rakiszek pomogli dziadkowi prezydenta. – Dali mu pracę. Handlował ścinkami z fabryki włókienniczej w Poniewieżu, dzięki czemu przetrwał. Potem, gdy za Sowietów przyszli Niemcy, to dziadkowie pomagali tym Żydom. Dostarczali im lekarstwa i inne niezbędne produkty. Ciocia pośredniczyła nawet w wyprowadzaniu grupy żydowskich dzieci do klasztoru pod Wilnem – mówi prezydent. – Zarówno dla nich, jak i dla mojej rodziny ta pomoc była czymś naturalnym. Sąsiedzi i przyjaciele powinni się bowiem wspierać w potrzebie. Na tym polegał otwarty, kresowy patriotyzm.

[srodtytul]Grudzień 2010, Waszyngton[/srodtytul]

W amerykańskiej stolicy z pierwszą oficjalną wizytą przebywa prezydent Bronisław Komorowski. W programie przewidziano zwiedzanie słynnego Muzeum Holokaustu, a podczas niego krótkie wystąpienie prezydenta. Aby go posłuchać, przyszło sporo osób. Ocaleli z Holokaustu, działacze żydowscy, trochę Polonii, historycy, amerykańscy oficjele.

Spodziewają się przemówienia, jakich słyszeli w życiu setki. Nieoczekiwanie, wraz z prezydentem, na podwyższenie wchodzi jednak jeszcze jeden człowiek. – To dla mnie ktoś więcej niż serdeczny przyjaciel – mówi Komorowski, wskazując na mężczyznę. – To konsul honorowy Rzeczypospolitej Polskiej w Jerozolimie Zeev Baran. Połączyła mnie z nim niebywała historia, którą chciałbym państwu opowiedzieć.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy