Prezydent Hu Jintao 19 lutego wygłosił na spotkaniu gubernatorów prowincji i ministrów przemówienie poświęcone utrzymaniu stabilności społecznej. Zapewniwszy o niezmiennej słuszności partyjnej linii, poczynił trzy uwagi. Nie wspomniał wprost o Bliskim Wschodzie czy echach tamtejszych protestów w Chinach, ale zapowiedział: po pierwsze, wzmocnienie kontroli nad informacjami wymienianymi przez Internet. Po drugie, ujęcie w karby przepisów „wirtualnego społeczeństwa". Po trzecie, nakierowanie opinii publicznej, jaka w tym wirtualnym społeczeństwie się wykluwa, w „zdrowym kierunku".
Jakby na potwierdzenie najgorszych obaw Hu tego samego dnia ktoś w Internecie powiesił wezwanie do rozpoczęcia „jaśminowej rewolucji" w Chinach. Reakcja policji była błyskawiczna. W ciągu paru godzin działacze demokratyczni w wielu miastach, w tym sygnatariusze manifestu zwanego Kartą 08, zostali zatrzymani albo dostali zaproszenie do komisariatów „na herbatkę". To była propozycja nie do odrzucenia.
Jaśminowy apel pojawił się w serwisie wiadomości zwanym boxun, czyli „pełna informacja", który redagują w USA chińscy emigranci. Policja internetowa szybko zablokowała dostęp do tej strony z chińskich komputerów. Ale i tak tekst rozprzestrzenił się po chińskim Internecie dzięki mikroblogom. Dysydenci zwołali demonstracje w co najmniej 13 dużych miastach. Te w Pekinie i Szanghaju 20 lutego zostały rozpędzone przez policję, ale wiece odbyły się w innych miastach.
Państwowe media bardzo pobieżnie relacjonowały antyautorytarne protesty w Afryce Płn. 6 lutego, w kulminacyjnym momencie protestów kairskich organ KPCh „Renmin Ribao" („Dziennik Ludowy") informował czytelników, że „rząd egipski stale podejmuje kroki na rzecz przywrócenia ładu społecznego".
Mu Jintao
Kiedy chińscy cenzorzy zdecydowali umieścić na czarnej liście filtrowanych słów nazwisko „Mubarak" (a także „Egipt" i „jaśmin"), internauci zaprawieni w grze w kotka i myszkę zaczęli wymyślać sprytne zamienniki, a wśród nich „Mu Xiaoping" i „Mu Jintao" zawierające aluzję do nazwisk chińskich autokratów. Było to nie tylko wybieg przeciwko cenzorom, ale zarazem podbicie stawki.
Egipskie powstanie to trudny orzech do zgryzienia dla chińskich władz, bo podkopuje jedną z ich ulubionych teorii, że w kontekście specyfiki kraju żądania demokracji i poszanowania praw człowieka to skutek wywrotowej taktyki antychińskich sił mających swój matecznik na Zachodzie. Jeśli ta teoria jest prawdziwa, to trzeba w takim razie wyjaśnić, dlaczego miliony Egipcjan powiedziały dość Mubarakowi, który był klientem USA. Ewidentnie ich motywacje były głębsze.