Janusz Głowacki napisał dla Andrzeja Wajdy scenariusz filmu o Lechu Wałęsie. Ta wiadomość zelektryzowała wszystkich, ale i zdziwiła – przynajmniej część opinii publicznej. W końcu sławny reżyser z egzaltacją wyznał swego czasu, że chciałby być co najwyżej szoferem pana Lecha, natomiast autor „Good night, Dżerzi", znany ironista, nie krył swego mocno sceptycznego stosunku zarówno do Lecha Wałęsy, jak „Solidarności". Koronnym na to dowodem jest jego powieść „Moc truchleje", po raz pierwszy wydana w drugim obiegu w 1981 roku, a niedawno wznowiona w ramach „Kanonu literatury podziemnej".
Rz: „Moc truchleje" to chyba najbardziej polityczna z pańskich książek?
No bo powstawała w wyjątkowo politycznych czasach, kiedy wszystko było polityczne, kobiety, Bóg, alkohol też. Siłą rzeczy i ja zostałem wciągnięty w toczącą się polityczną walkę.
Został pan wciągnięty czy sam się pan do tej walki włączył?
Zostałem wciągnięty, bo w sierpniu 1980 roku pojechałem do Gdańska na strajk. Nie jechałem z intencją walki z komuną, tylko dlatego, że działo się coś niezwykłego. Uważałem, że trzeba tam być. Zdarza mi się mieć intuicję.
Długo był pan w Gdańsku?
Nie pamiętam, dziesięć dni, tydzień? Wystarczająco długo, żeby napisać o tym, co się tam działo.
Napisać inaczej niż wszyscy, powtarzający wtedy niczym mantrę, jak to jest wspaniale, że Polak z Polakiem się dogadał.
„Moc truchleje" szła pod prąd ogólnemu entuzjazmowi, temu wybuchowi miłości do robotników, który był po prostu socrealizmem a rebours. Mam swoje prywatne spojrzenie, innego też wybrałem sobie bohatera. Takiego małego człowieczka, zgubionego w sytuacji, która go przerosła. Niewiele rozumie z tego, co się wokół niego dzieje. Z biedy i oszołomienia nowomową stracił umiejętność odróżniania dobrego od złego, jest kompletnie skołowany, w strajku bierze udział przez przypadek. Nie zdaje sobie sprawy, że w istocie jest informatorem bezpieczeństwa, ma olbrzymi szacunek dla władzy, której – oczywiście – bardzo się też boi, ale ile jest strachu w tym szacunku, to już inna sprawa. Strajk jest dla niego szaleństwem, ale jak się tam wepchnął, to wstydzi się wypchnąć.